Masakra w Roboski

Masakra w Roboski

Od sześciu lat rodziny zabitych tureckich Kurdów domagają się sprawiedliwości – Wyruszyliśmy o godz. 15. Stąd do granicy są 3 km, po irackiej stronie jeszcze 2 km. Na granicy nie ma posterunku, bariery ani drutu kolczastego. Tylko skalisty teren. Poszliśmy z mułami. Wieczorem, około 19 byliśmy już na miejscu. Kupiliśmy, co było potrzebne do domu: herbatę, cukier, ser, olej napędowy i papierosy oczywiście. Koło godz. 20, kiedy już byliśmy z powrotem na granicy Turcji, przez krótkofalówkę skontaktowaliśmy się ze zwiadowcami – naszymi krewnymi. Robimy tak, bo czasami żołnierze, którzy nas łapią, konfiskują nam towary albo pozywają do sądu. Nasi powiedzieli, żebyśmy poczekali, bo wszystkie przejścia były zablokowane przez transportery opancerzone i czołgi. Siedzieliśmy więc i jedliśmy prowiant. Po jakichś 15 minutach chciałem sprawdzić, czy mój muł nadal jest w pobliżu, bo było ciemno. Kiedy z dwiema osobami oddalałem się od grupy, coś rozbłysło i chwilę później już nas bombardowali. Fala uderzeniowa bomby była tak duża, że zostałem rzucony kilka metrów dalej. Zdążyłem tylko otworzyć oczy i zobaczyć, jak szczątki moich towarzyszy spadały na mnie. Skamieniałem. Ze strachu udałem martwego. Długo leżałem na śniegu. Po 45 minutach samoloty zbombardowały drugą grupę, która była tuż przy granicy po irackiej stronie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 02/2018, 2018

Kategorie: Świat