Rudy Giuliani pokazał, jak nie należy walczyć o prezydenturę USA Jeszcze rok temu uważany był za faworyta w walce o Biały Dom. Rudolph Giuliani, żelazny burmistrz Nowego Jorku, bohater z 11 września 2001 r., urodzony przywódca, miał zostać prezydentem USA. Rudy przegrał jednak z kretesem, i to na własne życzenie. Dał modelowy przykład, jak nie należy prowadzić kampanii wyborczej. W prawyborach na Florydzie 30 stycznia Giuliani zajął zaledwie trzecie miejsce. Wyprzedzili go inni kandydaci do prezydenckiej nominacji Partii Republikańskiej – senator z Arizony, John McCain, oraz Mitt Romney, multimilioner, biznesmen i senator ze stanu Massachusetts. Pokonany Giuliani wyciągnął wnioski z klęski i wycofał się z wyścigu. Obiecał swe wsparcie McCainowi, weteranowi armii i polityki, a ten z wdzięcznością je przyjął. Zapewne były burmistrz Nowego Jorku liczy, że McCain mianuje go w zamian swym kandydatem na wiceprezydenta – jeśli tak, to może się przeliczyć. Prawdopodobnie McCain zdobędzie nominację swojej partii, wątpliwe jednak, aby wybrał na wiceprezydenta polityka, który w tak spektakularny sposób zmarnował swe wspaniałe szanse. Rudolph Giuliani urodził się w 1944 r. na Brooklynie. W latach 1983-1989 sprawował urząd prokuratora w nowojorskim Southern District. Po raz pierwszy kandydował na burmistrza Nowego Jorku w 1989 r. Ambitnemu prokuratorowi wróżono porażkę, ponieważ mieszkańcy Wielkiego Jabłka (jak zwany jest Nowy Jork) głosują przeważnie na Demokratów, a Giuliani był Republikaninem. Prawnik rzeczywiście przegrał, ale tylko niewielką różnicą głosów. Zatriumfował cztery lata później – nowojorczycy mieli dosyć szerzącej się w metropolii przestępczości, poczucia zagrożenia, bezkarnych zbrodniarzy i gangsterów oraz gór śmieci wznoszących się na ulicach. Nowy burmistrz zaczął sprzątanie. Ogłosił politykę zerowej tolerancji wobec przestępczości – kara miała być wymierzana nawet za drobne wykroczenia, tak aby wymusić szacunek dla prawa. Giuliani głosił, że jeśli przymknie się oko na jedną wybitą szybę, wkrótce zdemolowany zostanie cały budynek. Zachęceni przez ojca miasta stróże prawa przystąpili do dzieła. W pewnym momencie w nowojorskich sądach znalazło się aż 10 tys. skarg przeciw brutalnym policjantom. Ale polityka zerowej tolerancji okazała się skuteczna. Nowy Jork po latach stał się wreszcie miastem bezpiecznym, biegacze nie ryzykowali zdrowia i życia, decydując się na jogging w Central Parku. Pozornie nietykalni mafijni bossowie trafili do więziennych cel. Krytycy burmistrza twierdzili, że Giuliani po prostu zebrał owoce przedsięwzięć podjętych przez poprzednią ekipę rządzącą miastem i wykorzystał ożywienie gospodarcze, ale nowojorczycy wiedzieli swoje. Burmistrz został wybrany na drugą (i zgodnie z prawem ostatnią) kadencję. W 2000 r. Giuliani rozważał start w wyborach na senatora ze stanu Nowy Jork. Konkurentką była Hillary Clinton, żona prezydenta USA. Ale burmistrz zachorował na raka prostaty, ponadto przeprowadzał burzliwą rozprawę rozwodową z żoną, Donną Hanover. Pani Hanover dowiedziała się o czekającym ją rozwodzie dopiero z telewizyjnej konferencji prasowej małżonka. W tej skomplikowanej sytuacji Giuliani zrezygnował z kandydowania, ustępując pola Hillary Clinton, która zdobyła mandat senatorski. Chwile wielkości burmistrz osiągnął 11 września 2001 r., kiedy to uprowadzone przez terrorystów samoloty pasażerskie uderzyły w strzeliste wieże World Trade Center. Giuliani sprawnie kierował akcją ratowniczą (a przynajmniej tak się wydawało), pokazywał się wśród ruin, kurzu i pyłu, energicznie wydawał rozkazy. Stał się amerykańskim bohaterem, tym bardziej że w tych godzinach grozy prezydent Bush zniknął z pola widzenia – ukrywano go gdzieś w bunkrze. Giuliani nazwany został Burmistrzem Ameryki, brytyjska królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki. Tygodnik „Time” wybrał bohatera z 11 września na Człowieka Roku. Komentatorzy zastanawiali się, jaką drogę wybierze polityk z tak błyskotliwą przeszłością. Giuliani nie ukrywał, że ma prezydenckie ambicje. Długo przodował w sondażach, wydawało się, że łatwo zdobędzie nominację swojej partii, a może także Biały Dom. Giuliani był bowiem Republikaninem, który mógł zwyciężać także w stanach tradycyjnie zdominowanych przez Demokratów. Prezentował się dumnie jako sprawdzony w wielu burzach lider, obrońca prawa i porządku, a więc wartości, które konserwatyści najbardziej kochają. W kwestiach polityki zagranicznej głosił jeszcze bardziej jastrzębie poglądy niż prezydent George W.
Tagi:
Krzysztof Kęciek