Dlaczego GTech chce zarobić trzy razy mniej, niż bierze teraz od Totalizatora Spodziewałem się, że będzie ostro – powiedział mi jeden z pracowników krajowego monopolisty w dziedzinie gier liczbowych. – A cicho jest jak makiem zasiał – dodał z wyraźnym smutkiem. Nasza rozmowa dotyczyła przetargu na obsługę sieci lottomatów Totalizatora Sportowego. Miało być „ostro” za sprawą spółki GTech, która w przeszłości wielokrotnie dowiodła, że potrafi chronić swe interesy. Przetarg bowiem od miesięcy budził spore emocje na styku świata polityki i biznesu. Szacowano, że wartość kontraktu przekroczy miliard złotych. Naprawdę było po co się schylić… Jednak od chwili rozpoczęcia procedury na początku kwietnia br. sprawy toczą się gładko, bez skandali. Co prawda w mediach pojawiło się kilka publikacji na ten temat, lecz brak im ognia. Rzeczy charakterystycznej dla lat 2000-2001, gdy w związku ze spółką GTech i Totalizatorem na łamach największych polskich gazet roiło się od sugestii, supozycji, lekko tylko zawoalowanych oskarżeń o sprzedajność oraz pytań retorycznych o związki polityków z biznesmenami zza oceanu. Dziś władze spółki podkreślają z godnością, że „wszelkie informacje pojawiające się w mediach dotyczące płatności za usługi operatora on-line są tylko i wyłącznie spekulacjami osób niemających wiedzy na ten temat”. Czyżby? Pospekulujmy więc! O kontrakt walczą trzy firmy: konsorcjum spółki Datatrans i GTech Corporation ze Stanów Zjednoczonych, Intralot SA z Grecji oraz Scientific Games INT z Austrii. Polska spółka Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe ze względów formalnych ostatecznie nie została dopuszczona do kolejnych etapów postępowania. Przetargiem zajmuje się powołana przez Totalizator Sportowy komisja. Minister skarbu państwa Aleksander Grad już dawno zapowiedział, że wszystko ma być transparentne do bólu. Ba! Poszedł dalej – ogłosił, że umowa z nowym operatorem sieci lottomatów będzie jawna! Obecnie obowiązująca jest tajna. Obietnicę tę powtórzył w jednym z wywiadów prasowych wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz. Jego zdaniem decyzja o wyborze operatora ma być autonomiczna, czysto biznesowa i nie będzie miała nic wspólnego z polityką. Żeby wygrać, trzeba grać Sprawa jest ważna. Totalizator w ostatnich dwóch kwartałach dynamicznie tracił przychody. Gracze zostawiali w kolekturach coraz mniej pieniędzy. Z wypowiedzi prezesa Sławomira Dudzińskiego opublikowanej w komunikacie z 8 kwietnia 2010 r. wynikało, że „mamy do czynienia z niewielkimi wahaniami sprzedaży”, będącymi m.in. konsekwencją negatywnego wpływu afery hazardowej, która zachwiała zaufaniem do Totalizatora. Wyjaśnienia te należy pozostawić bez komentarza. Wolno zaś domniemywać, że prawie 30-procentowy spadek przychodów Totalizatora w grach liczbowych (271, 5 mln zł w styczniu 2009 r. i 198,1 mln w styczniu 2010 r.) był raczej konsekwencją nieudolnego zarządzania spółką, której zarząd podjął decyzję o podniesieniu stawek oraz tzw. rebrandingu marek, rezygnując z dobrze znanych nazw Duży Lotek, Multilotek na rzecz Lotto i Multi Multi, a nie „długiej i śnieżnej zimy”, o której wspominał komunikat. Nie przeszkodziło to prezesowi Dudzińskiemu ogłosić na początku kwietnia, że spadek ten został zahamowany. Komunikatu o wzroście na razie brak. Swego czasu wspomniałem na łamach „Przeglądu” o działalności specjalnego zespołu powołanego zimą przez władze Totalizatora. Miał on zbadać przyczyny owych „niewielkich wahań sprzedaży”. Moim zdaniem ocena zmian przeprowadzonych w spółce była miażdżąca. I pewnie dlatego wnioski oraz proponowane działania pozostały jedynie na papierze. Nic dziwnego, że pracownicy Totalizatora Sportowego nie otrzymali premii za ostatnie dwa kwartały, a jedynie wyjaśnienia, że nastąpił „spadek sprzedaży”. W efekcie związki zawodowe rozpoczęły intensywną, acz bezcelową korespondencję, w której obciążały zarząd spółki odpowiedzialnością za całe zło. Stosowne dokumenty trafiły do Ministerstwa Skarbu Państwa, lecz nie liczyłbym, że cokolwiek to zmieni. Sprawy personalne w tej firmie rozstrzygane są gdzie indziej. Wyniki finansowe zaś to ostania rzecz, która interesuje decydentów. Jedyną ofiarą zamieszania wokół przychodów Totalizatora Sportowego może paść Grzegorz Sołtysiński – członek zarządu spółki z ramienia załogi, który najwyraźniej utracił zaufanie wspierających go kolegów. I pewnie dlatego pan Sołtysiński zaprosił do siebie kilku byłych pracowników spółki, by szukać odpowiedzi na klasyczne pytanie: „Co robić?”. Odpowiedź uzyskał… po czym wszystko zostało po staremu. Poza tym pan Grzegorz Sołtysiński osiągnął już wiek emerytalny. Jeśli już więc trzeba kogoś z zarządu posunąć, będzie
Tagi:
Marek Czarkowski