Jaki sprzęt kupuje polskie wojsko W chwili zdecydowanych reform strukturalnych, czyli przejścia do modelu armii zawodowej, kwestia wyposażenia sił zbrojnych staje się kluczowa. Ponadto jeżeli chcemy naprawdę liczyć się w Sojuszu Atlantyckim, musimy wreszcie mieć własny dobry sprzęt wojskowy. Cokolwiek by się napisało o polityce, a raczej jej braku, byłego ministra Szczygły w tym zakresie, można tylko załamywać ręce. Ale w tym nieszczęściu było trochę przypadkowego pozytywu. Otóż min. Szczygło, podejrzewając wzorem swoich pryncypałów wszędzie spiski i zdradę, po prostu nie zdążył wydać przeszło 4 mld zł na zakup sprzętu. Te pieniądze pozostały na kontach MON i nowy minister miał od razu znaczący kapitał na zakupy uzbrojenia i wyposażenia armii. Zaczął bardzo źle, bo w pierwszym dniu urzędowania podpisał dokument, w którym praktycznie 2 mld zł przeznaczył na zakup części zamiennych do dwóch wielkich fregat przeciwpodwodnych klasy Hazard, które kilka lat wcześniej wspaniałomyślnie podarował nam wielki brat zza oceanu. Cała sprawa tych dwóch darowanych okrętów miała od razu posmak prawie aferalny. Otóż trudno się dziwić Ameryce, że większość z tych nienowych, ale dalej sprawnych okrętów chce utrzymać w linii. Tu musimy uchylić rąbka tajemnicy wojskowej. Te okręty na małym i płytkim Bałtyku są zupełnie nieprzydatne, ale przecież na czas zagrożenia i… bynajmniej nie na naszym morzu mają pływać. Obszarem operacyjnym tych okrętów jest Morze Barentsa. Przez ten akwen muszą przechodzić rosyjskie okręty podwodne z baz w Siewieromorsku i Zapadnej Lipie, żeby wydostać się na północny Atlantyk i Morze Arktyczne. Cóż, ktoś musi tego obszaru pilnować i ponosić koszty, więc niech Polacy w tym też partycypują. Zamówiono w stoczni Marynarki Wojennej drugą korwetę. Taki okręt przystosowany do działań na Bałtyku i w cieśninach duńskich jest nam bardzo potrzebny. Co prawda, kosztorys tego niewielkiego przecież okręciku jest dziwnie wysoki, bo sięga aż 600 mln zł. Bo też ta bałtycka korweta ma być wyposażona i uzbrojona niczym krążownik. Ambitna koncepcja posiadania najlepszego okrętu w swojej klasie nie może jednak przesłaniać faktu, że potrzebujemy czterech, pięciu korwet bałtyckich. Okrętów zdolnych do działania na krótkiej łamanej fali również w okresie jesiennych sztormów. Wystarczy spojrzeć na Duńczyków, którzy mają kilka prostych jednostek tej klasy, doskonale sprawdzających się w każdych warunkach. Natomiast nasza korweta będzie zapewne miała wszystkie wady okrętów japońskich z czasów II wojny, które były przeciążone zbyt potężnym w stosunku do wyporności uzbrojeniem i w sztormach często tonęły. Dobrze, że minister Klich chce mieć najlepszy okręt w swojej klasie. Tylko czy musi to być jednostka horrendalnie droga jak na korwetę? Najpierw należałoby rozbudować bazy, których praktycznie nie ma na środkowym wybrzeżu. Bo paradoksem jest, że mamy zespół baz Oksywie-Hel w rejonie Zatoki Gdańskiej oraz wysuniętą 500 km na zachód bazę w Świnoujściu. Środkowe wybrzeże natomiast to praktycznie pustka. Porty w Ustce czy Kołobrzegu dałoby się stosunkowo małym kosztem przystosować do roli baz nawet dla korwet. Trzeba tylko pomyśleć. Dla sił lotniczych zamierza minister zakupić 12 samolotów klasy Skytruck. Ta konstrukcja wykupiona z Ukrainy, kiedyś była rzeczywiście nowoczesna w swojej klasie. Na dzień dzisiejszy jednak i następne 20 lat, bo przecież tyle mniej więcej mają latać zamówione dziś skytrucki, jest to już maszyna z minionej epoki i należało się głęboko zastanowić, czy celowy jest zakup za wszelką cenę prawie naszej konstrukcji. Przy okazji. Eksploatacja migów-29, lepszych w gruncie rzeczy od F-16, zaczyna przypominać groteskę. Mamy aż 48 tych maszyn. Ale lata już tylko osiem. Cała reszta też mogłaby latać, lecz na razie służy jako magazyn części zamiennych. Tymczasem nasz bliski przyjaciel, czyli Ukraina, ma cały rezerwuar modułów do migów-29. Chyba że w sprawie tych samolotów jest drugie dno i kolejny minister chce pokazać, że rosyjskie maszyny nie latają, bo są po prostu be… Potrzeby ekspedycyjne wojsk lądowych wymagają znaczącego wzmocnienia mobilności tych wojsk. Temu celowi miał służyć rozstrzygnięty kilka lat temu przetarg na transporter kołowy. Wybrano dość nieszczęśliwie, bo kierowano się przede wszystkim ceną. Kiedy wszyscy









