Trudno zacząć wszystko od nowa w obcym kraju. Niektórzy uchodźcy z Ukrainy codziennie mierzą się z dylematem: wracać czy zostać Przed wojną mieszkało w Polsce 1,5 mln Ukrainek i Ukraińców, którzy przyjechali głównie w celach zarobkowych. Od 24 lutego do końca czerwca br. funkcjonariusze Straży Granicznej odprawili na przejściach z Ukrainy do Polski niemal 4,5 mln osób. Kim one są? Czy zamierzają tu zostać? „Ukraińscy uchodźcy są młodymi kobietami z dziećmi, z wyższym wykształceniem, które w większości zamieszkiwały w miastach i pozytywnie oceniały swoją sytuację finansową przed wybuchem wojny na Ukrainie. W Polsce zamieszkują w domach lub mieszkaniach, dobrze oceniają udzielaną im pomoc. Jedna trzecia pracuje zdalnie na Ukrainie. Większość z nich chciałaby pracować i uczyć się języka polskiego. Trzy czwarte ma problem ze zdrowiem psychicznym, około połowy ma duży poziom dystresu. Połowa z nich zaraz po zakończeniu wojny zamierza wrócić na Ukrainę do swoich domów”, wynika z badań przeprowadzonych przez Interdyscyplinarne Laboratorium Badania Wojny w Ukrainie. W Kijowie miałam wszystko Irena Khmelovska jest doktorem historii, włada kilkoma językami, w tym polskim. Przed wojną wiodła dostatnie życie. Zajmowała się popularyzacją skandynawistyki, pracowała jako przewodnik wycieczek po Kijowie i Ukrainie, prowadziła warsztaty gastronomiczne, pisała książkę popularnonaukową o wikingach, pierwszą o takiej tematyce w języku ukraińskim. – Cieszyło mnie przedstawianie ludziom tamtych czasów w ciekawy sposób, łączenie wiedzy i rozrywki – opowiada. – Moja praca była cudowna. Mieliśmy mieszkanie, działkę pod miastem, wyjeżdżaliśmy za granicę. Chodziłam do kosmetyczki, mogłam kupować kraftowe wina. W Kijowie miałam po prostu wszystko. Irena w styczniu wróciła z Islandii, miała plany wyjazdowe na kwiecień. 24 lutego obudziły ją niepokojące dźwięki. Wzięła do ręki telefon, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nie mieściło się jej w głowie, że wybuchła wojna. – Na sobotę miałam zaplanowany warsztat z kuchni islandzkiej, wszystko czekało przygotowane, a tu przyjaciółka z Torunia pisze: „Przyjeżdżaj do nas!”. Byłam wcześniej w Polsce turystycznie, teraz miałam tam się znaleźć jako uchodźczyni? – mówi z przejęciem. Po południu zaczęli z mężem organizować wyjazd – przede wszystkim wózek inwalidzki dla mamy z niepełnosprawnością. Irena nie mogła spakować wiele. Była w drugim miesiącu ciąży, nie powinna dźwigać. Wyjechali następnego dnia wczesnym rankiem. Mąż dowiózł je na granicę wraz z dwójką przyjaciół i trzema kotami. Czekała tam Rosjanka mieszkająca w Warszawie, której samochodem przedostali się na polską stronę. – Przeżyła z nami w kolejce 26 godzin piekła – mówi Irena. – Co 20 minut przesuwaliśmy się o kilkadziesiąt metrów. Pilnie potrzebowaliśmy toalety. Mama nosi pampersy, nie mogłam jej przewinąć. Droga z Kijowa trwała w sumie prawie dwie doby. Od granicy wiozła ich przyjaciółka z Torunia. Na miejscu czekało załatwione przez nią tymczasowe mieszkanie, koty trafiły do schroniska. Mama Ireny nigdy nie była za granicą, bardzo się denerwowała, krzyczała. Po miesiącu kobiety, tym razem z kotami, przeprowadziły się do Rogowa pod Toruniem. W gospodarstwie pani Haliny mieszkało im się dobrze, ale Irena nie czuła się najlepiej z dala od miejskiego życia. Niczego nie mogła zaplanować bez pomocy innych osób. Musiała zarobić na siebie i mamę, co na wsi okazało się niełatwe. Miała szczęście – znalazła się w gronie 25 naukowczyń i naukowców z Ukrainy, których zatrudniły władze toruńskiego UMK. Przez pierwszy miesiąc przygotowywała materiały do wykładów dotyczących wikingów, średniowiecznej Islandii i Rusi. Potem z pomocą sąsiadów dojeżdżała na zajęcia. – To było bardzo ciekawe doświadczenie. Miałam kilka zainteresowanych osób – wspomina. Niestety, problemy piętrzyły się. Irena czuła się psychicznie i fizycznie coraz gorzej. – Dziecko w brzuszku rosło, brakowało rąk do pomocy przy mamie. Każdy robił, ile mógł, i jestem za to wszystkim bardzo wdzięczna, ale ludzie mają przecież swoje życie – mówi. Znalazła lekarzy specjalistów dla mamy i dla siebie. Kontynuowała współpracę z UMK. Mimo to zdecydowała się na powrót. – Dom to dom – podsumowuje. Po koszmarnej podróży powrotnej (tłumy na przemyskim dworcu, gigantyczne opóźnienie pociągu) pod koniec czerwca znalazła się w Winnicy, gdzie obecnie pracuje jej mąż. Irena może liczyć na jego wsparcie i jest










