Małgorzata Walewska, śpiewaczka operowa Podczas pobytu na Florydzie wybraliśmy się z Piotrem na spacer na plażę. Natknęliśmy się na betonowy falochron. Na końcu była betonowa rampa ukośnie schodząca do wody. Postawiłam stopę na rampie i runęłam w dół, całą siłą huknęłam głową w beton. Poczułam krew w ustach i pomyślałam, że straciłam zęby. Krew lała się strumieniami. Sprawdziłam, że mam wszystkie zęby. OK, przedstawienie zaśpiewam. Szczęśliwie znaleźliśmy się na strzeżonej części plaży, gdzie natychmiast zaroiło się od ratowników, każdy zaopatrzony w krótkofalówkę. Pani doktor zadała milion pytań o przebyte choroby, uczulenia, datę ostatniej miesiączki, czy aby nie jestem w ciąży, kiedy byłam szczepiona na tężec, jak się nazywam, gdzie mieszkam itd. Jerzy Pilch, literat Można uznać za przygodę moją pracę podczas ubiegłorocznych wakacji, kiedy byłem jednoosobowym jurorem i współtwórcą powieści pisanej przez czytelników „Polityki”. Praca była uciążliwa i odpowiedzialna. Przestrzegałem autorów, którzy przysyłali swoje teksty, aby nie brali tej wakacyjnej zabawy literackiej zbyt serio, zarówno tych, którzy odpadli, jak i tych, którzy w sumie wygrali, tworząc cztery równoległe historie zdarzenia zainicjowanego w tygodniku. Zdumiała mnie niesłychana ilość chętnych do pisania, także jak mało trzeba, aby taką potrzebę wyzwolić, bo na początku liczba nadsyłanych propozycji dalszego ciągu historii szła w tysiące. Anna Chodakowska, aktorka, piosenkarka Podczas wakacji w latach 80. jeździłam do Mielna, a tam pojawiał się obrotny menedżer, który od razu organizował koncerty, więc podczas wypoczynku jeszcze mogłam coś zarobić, śpiewając po domach wczasowych poezje Stachury. Trafiłam wtedy do Krynicy Morskiej i tam występując w muszli koncertowej, obudziłam gniazdo os, które spomiędzy desek wyleciały mi prosto pod spódnicę i obsiadły nogi. Osy po mnie łaziły, a ja udawałam, że nic się nie stało, i – o dziwo – żadna mnie nie ugryzła. Katarzyna Dowbor, prezenterka telewizyjna Miałam wtedy 17 lat i z moim tatą pojechaliśmy do Rzymu, do wujka, który tam mieszkał od dawna. Niestety, wujek zmienił dom, a ja umiałam trafić pod stary adres. Mimo to wyruszyłam na spacer sama i zabłądziłam w Wiecznym Mieście. Robiło się coraz później, a ja nie wiedziałam jak iść. Wreszcie około północy, kiedy Włosi zaczęli mnie zaczepiać, schroniłam się na posterunku karabinierów przy Piazza Venezia. Wytłumaczyłam po angielsku, że się zgubiłam, więc karabinierzy wzięli samochód i wozili mnie ulicami Rzymu, licząc, że sobie przypomnę, gdzie jest dom wujka. Zamawiali dla mnie w kawiarni cappuccino, bagietki, byli to fajni młodzi chłopcy i starali się mnie zabawić, pokazywali, gdzie trzymają broń itd. Pracownicy kawiarni też przychodzili, aby mnie obejrzeć. Tak upłynęła noc, a rankiem mój opiekun zapakował mnie do samochodu i znów szukaliśmy domu. Tym razem znalazłam to miejsce, z którego wyszłam na spacer. Wujek o mało nie zemdlał, gdy zobaczył, że prowadzi mnie funkcjonariusz w mundurze. Ale mój Mario był bardzo miłym chłopcem i podczas tych kilku tygodni w Rzymie przyjeżdżał do mnie wieczorami, pokazywał miasto, jakiego turyści nie zwiedzają. Potem pisał do mnie do Polski. Może gdybym była starsza, to bym za niego wyszła. Kpt. ż.w. Leszek Wiktorowicz, komendant „Daru Młodzieży” Załoga fregaty „Dar Młodzieży” urlopy odbiera zwykle zimą, kiedy żaglowiec jest remontowany, natomiast w czasie wakacyjnym zwykle pływamy. Obecnie wybieramy się w jubileuszową, setną podróż. Niezapomniany dla mnie był rejs dookoła świata z opłynięciem przylądka Horn w 1988 r. Olbrzymie fale nie oszczędzały wtedy żaglowca, wiał wiatr przekraczający 12 stopni Beauforta. Pod pokład można było dostać się tylko jednymi drzwiami, a przy każdym ich otwarciu wlewało się tyle wody, że na korytarzach sięgała ona kostek. Przechyły osiągały nawet 66 stopni, a ja sam złamałem dwa żebra. „Dar” płynął tylko na pięciu żaglach z prędkością 16 węzłów. Z pewnością można było płynąć jeszcze szybciej, ale woleliśmy tego nie sprawdzać. Dr inż. Wojciech Gąsienica-Byrcyn, zastępca dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego Wakacje spędzałem w domu. Jako syn gazdów pomagałem w polu układać kopy, zajmować się dobytkiem, zaś na ostatni tydzień sierpnia szedłem w góry, na bacówkę do Doliny Kasprowej. Tam pomagałem w szałasie, trzeba było
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









