Sąd skazał proboszcza z Pszenna na półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata – Łobuz był, dobrze, że go już nie ma, ale nas nie ma co pytać o zdanie. Nie mamy stałej pracy, do kościoła nie chodzimy, kto by wysłuchał takich – mówią mężczyźni spotkani pod sklepem. W ich rękach krąży butelka taniego wina. – Nic nie powiem, bo stracę stałe klientki – zastrzega się sprzedawca. – Te starsze nic by u mnie nie kupiły, gdyby dowiedziały się, że nie żałuję proboszcza. A i tak ciężko coś ludziom wetknąć. Każdy tę złotówkę obraca na wszystkie strony, nim wpadnie mi do kasy. Naszej rozmowie przysłuchuje się młoda kobieta z dwojgiem maluchów przy spódnicy. Wpadła tylko po słodką bułkę, bo dzieci zgłodniały. Spieszy się do domu, pora wstawić zupę, ale powstrzymuje ją ochota włączenia się do dyskusji. – Najgorzej to z takimi kościelnymi babciami – mówi z przekąsem. – One przecież nigdy nie uwierzą w winę księdza. Na pożegnanie to mu nawet prezent kupiły. A płakały jak na pogrzebie. Młoda kobieta wie o tym z pierwszej ręki, ponieważ jej teściowa należy do „kółka obrończyń”. Idę w kierunku plebanii. Mieszkańcy Pszenna różnie reagują na pytanie o księdza. Zdecydowana większość nie chce rozmawiać; twierdząc, że to ich wewnętrzna sprawa, a nie temat dla gazet. Natomiast ci, którzy decydują się przystanąć i powiedzieć kilka słów, zastrzegają sobie anonimowość. Nie zgadzają się na podanie nazwisk ani pozowanie do zdjęć. W gołębniku – Sprawa księdza podzieliła nas – mówi pani Stefania, sołtyska od 12 lat (mimo że osoba publiczna, też nie chce podać nazwiska) – jak ta rzeka, która przepływa przez środek wioski. Jedni mówią: biedny ksiądz, inni, że biedna rodzina D. Ona należy do tych pierwszych. – Proboszcz był u nas od sierpnia 1997 r. – opowiada. – Przez te kilka lat pomalował kościół, wyremontował plebanię, ogrodzenie itd. A jak się modlił! Jak święty. Sołtyska nie wierzy, żeby dzieciom „dokuczał”, on był pierwszy do pomocy biednemu. – Dlatego – kończy z chusteczką przy oczach – razem z innymi godnie go pożegnaliśmy. Kościół był pełen ludzi, wielu płakało. On też. Co to za czasy, żeby tak księdza szkalować? Świat się kończy, nie ma moralności. Młodzi po nocy filmów się na oglądają, a potem głupstwa plotą. Szukam domu rodziny D. Przechodnie wskazują mi go w milczeniu. Mężczyzna, który otwiera drzwi, bez wahania zgadza się na rozmowę i zaprasza do środka. – Zło trzeba napiętnować – mówi cicho. – Nie można udawać, że go nie ma. Dobrze, że dziennikarze o tym piszą. – Ale dla mnie sprawa jest skończona – dodaje szybko jego syn, 18-letni Łukasz, który właśnie jest chory i leży w łóżku. – Chcę zapomnieć, a tata wszystko by rozgrzebywał. – Miał 10 lat, jak został ministrantem – opowiada ojciec chłopca. – Zaraz po pierwszej komunii świętej. Cieszyliśmy się z żoną, że tak mądrze wybrał. Nigdy nie przypuszczałem, że w kościele może go spotkać coś złego. Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Żona pracowała wtedy w sklepie spożywczym. Pewnego dnia usłyszała, że kobiety w kolejce szepczą, że ksiądz robi coś nieprzyzwoitego naszemu Łukaszkowi. Zrazu oniemiała. „Co wy za bzdury opowiadacie?”, krzyknęła oburzona zza lady, gdy już trochę doszła do siebie. „Bzdury? Cała wieś o tym mówi, a ty udajesz, że nic nie wiesz!”. – To był dla mnie szok – wspomina Teresa D. – W drodze z pracy do domu biłam się z myślami, jak zapytać Łukasza, przecież to dziecko jeszcze. Tłumaczyłam sobie, pocieszałam się, że to niemożliwe, pewnie coś się zwidziało plotkarom. Nic nie powiedziała w domu, ale zaczęła baczniej przyglądać się synowi. Zauważyła, że przestał służyć do mszy, w kościele siedzi w ostatniej ławce albo w ogóle nie wchodzi do środka. W końcu postanowiła z nim porozmawiać. – Dlaczego nie jesteś już ministrantem? – Bo nie! – powiedział krótko. – Co to znaczy: „bo nie?” – nie ustępowała. I wtedy wydusiła to z niego. Opowiedział, jak zimą ksiądz poprosił Łukasza i jego kolegę o pomoc przy sprzątaniu gołębnika na kościelnej wieży. Kazał im przychodzić osobno, w różnych godzinach. – Obmacywał mnie – zwierzył się matce roztrzęsiony Łukasz. – Przytulał się
Tagi:
Iwona Bucka









