Orlen swój widzą ogromny

Orlen swój widzą ogromny

Dlaczego rząd konsoliduje sektor energetyczny?

14 lipca br. premier Mateusz Morawiecki w towarzystwie prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka ogłosił, że fuzja Orlenu i Lotosu – a właściwie przejęcie Lotosu przez PKN Orlen – stanie się faktem. „To odważny kierunek rozwoju i budowy czempiona europejskiego w skali całej Europy, z ambicjami wychodzenia na inne rynki”, podkreślił z emfazą premier.

Pretekst do spotkania z mediami dała mu warunkowa zgoda Komisji Europejskiej na tę operację. Zaskoczenia nie było. Negocjacje z Brukselą toczyły się od roku 2018. Wola polityczna PiS w tej sprawie była żelazna.

Tego samego dnia opublikowano komunikat mówiący, że 10 lipca rozpoczęły się negocjacje między Orlenem a skarbem państwa (jak można się domyślać, reprezentowanym przez ministra Jacka Sasina) w sprawie przejęcia kontroli kapitałowej nad kolejną wielką spółką energetyczną – Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem. Ma to być kolejny krok do utworzenia wielkiego polskiego koncernu energetycznego na wzór koreańskich czeboli.

14 lipca br. Orlen podpisał ze skarbem państwa list intencyjny w sprawie startu procesu przejęcia przez spółkę kontroli kapitałowej nad PGNiG, a już 23 lipca firmy zawarły umowę o współpracy i zachowaniu poufności w tej sprawie. Ważnym jej punktem było zobowiązanie do prawidłowego przygotowania zgłoszenia do Komisji Europejskiej zamiaru dokonania koncentracji o wymiarze wspólnotowym. Oznacza to, że i w tej sprawie decyzja polityczna zapadła i za jakiś czas – rozmowy z KE na temat przejęcia Lotosu trwały ponad półtora roku – będziemy mieli w kraju megakoncern energetyczny zajmujący się niemal wszystkim.

W roku 2019 skonsolidowane przychody PKN Orlen ze sprzedaży wyniosły 111,2 mld zł. PGNiG – 42,02 mld zł. Gdy dodamy do tego Energę – trzeciego pod względem wielkości sprzedawcę energii elektrycznej w Polsce, przejętego przez Orlen w kwietniu br. – oraz Grupę Lotos, wartość nowego tworu gospodarczego może sięgnąć ponad 100 mld zł. Z pewnością na tym się nie skończy. Bo Orlen przymierza się do przejęcia Ruchu. I zaczyna działać nie jak koncern paliwowy – którym bardzo szybko przestaje być – ale jak fundusz inwestycyjny, który buduje swoją wartość poprzez kolejne fuzje i przejęcia. To ryzykowna strategia, która może się skończyć bardzo poważnymi problemami.

W przeszłości zarówno PKN Orlen, i Grupa Lotos wykazywały straty. I jak może to się powtórzyć na większą skalę.

Na przykład w roku 2008 Orlen wykazał stratę 2,5 mld zł, w roku 2014 – 5,8 mld zł. O wcześniejszych problemach finansowych koncernu spowodowanych zakupem litewskiej rafinerii Możejki pisaliśmy na łamach PRZEGLĄDU wielokrotnie.

Grupa Lotos także nie uniknęła kłopotów, związanych choćby z nieudaną inwestycją w złoże ropy naftowej Yme na Morzu Północnym i żenującej wpadki z osławioną platformą wiertniczą należącą do spółki SBM Offshore, która musiała zostać usunięta z norweskiego złoża z powodu wadliwej konstrukcji. Lotos nie wydobył z jej pomocą ani jednej baryłki ropy.

Rok 2020 z powodu koronawirusa zaczął się dla obu koncernów źle. Ropa naftowa gwałtownie staniała, spadło zapotrzebowanie gospodarek na paliwa, co musiało przynieść straty. Lotos w I kwartale stracił 1,3 mld zł, Orlen – 2,2 mld zł. Łącznie straty wyniosły 3,5 mld zł. Do końca roku raczej nie uda się tego odrobić. Najwyraźniej prezes Obajtek, podobnie jak kierownictwo polityczne kraju, doszedł do wniosku, że trzeba pójść do przodu.

Diabeł tkwi w szczegółach

Pomysł fuzji Orlenu i Lotosu ma długą historię. Po raz pierwszy pojawił się w latach 90. XX w. Plany połączenia Petrochemii Płockiej oraz Rafinerii Gdańskiej (tak wówczas nazywały się te firmy) wzbudziły zdecydowany sprzeciw trójmiejskich polityków. Wtedy jeszcze bez względu na polityczną proweniencję. Posiadanie na swoim terenie centrali dużej firmy paliwowej oznaczało nie tylko prestiż, ale i wpływy z podatków oraz inwestycje. No i miejsca pracy.

Niestrudzonym obrońcą niezależności Lotosu był Paweł Olechnowicz, prezes grupy w latach 2002-2016. W roku 2007, gdy premierem był Jarosław Kaczyński, w jednym z wywiadów Olechnowicz przekonywał, że fuzja koncernów może przynieść więcej problemów niż korzyści. Ostrzegał, że Komisja Europejska może postawić twarde warunki i nakazać sprzedaż części aktywów.

„Trudno oczekiwać, że Bruksela nie zakwestionuje np. monopolu na rynku hurtowym paliw czy też asfaltów i olejów smarowych, bo taki monopol powstanie”, mówił. Wyjaśniał, że gdy dojdzie do fuzji, „okaże się, że trzeba sprzedać jeden z zakładów asfaltów, ograniczyć produkcję olejów i pozbyć się części stacji paliw. Co w tej sytuacji pozostanie z grupy Lotos? Obawiam się, że tylko rafineria w Gdańsku i część wydobywcza – Petrobaltic”.

Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Komisja Europejska nakazała m.in. sprzedaż 389 stacji benzynowych należących do Lotosu. Sprzedać trzeba będzie również 50% udziałów w spółce joint venture z koncernem BP zajmującej się obrotem paliwem lotniczym i 30% udziałów w nowoczesnej rafinerii w Gdańsku wraz z solidnym pakietem praw zarządczych. „Nowy” Orlen musiałby też zapewnić – jak należy się domyślać – spółce, która kupi wspomniane 30% udziałów, swobodny dostęp do terminala, przez który będzie transportowane paliwo ze statków, oraz możliwość korzystania z kilku magazynów paliw na terenie kraju. Krytycy przejęcia Lotosu przez Orlen zwracają uwagę, że spełnienie tych warunków może oznaczać pojawienie się na rynku kolejnego dużego gracza, niezależnego od władz państwowych. Czego przez lata udawało się unikać.

To najważniejsze warunki Brukseli, choć jest jeszcze żądanie sprzedaży dwóch fabryk asfaltu na południu Polski.

Zdecydowany sprzeciw zgłosili samorządowcy. Sejmik Województwa Pomorskiego – kontrolowany przez Platformę Obywatelską – przyjął uchwałę, w której wyraził „głębokie zaniepokojenie planami przejęcia Grupy Lotos przez PKN Orlen”. Stwierdził, że warunki, na jakich miałby się dokonać ów proces, są odległe od haseł PiS budowy „państwowego giganta” i „narodowego czempiona energetycznego”. Przeciwnie – zdaniem radnych wojewódzkich dojdzie wręcz do ogołocenia Grupy Lotos z tworzonego przez lata majątku. Szczególne emocje wzbudziła konieczność sprzedaży 30% akcji nieznanemu dziś konkurentowi Orlenu i Lotosu. W ocenie prawicowych komentatorów może nim być rosyjski koncern wspierany przez niemieckich polityków i Putina. A to byłoby groźne dla bezpieczeństwa energetycznego kraju.

Pomorscy radni widzą w przejęciu Lotosu przez Orlen także „próbę wyprzedaży majątku narodowego oraz cichej prywatyzacji”. I ostrzegają przed konsekwencjami w postaci utraty miejsc pracy oraz wpływów dla regionu z podatku CIT.

Nie sądzę, by rząd premiera Mateusza Morawieckiego podzielał te obawy. Lokalni politycy Prawa i Sprawiedliwości natychmiast dali odpór kolegom z PO, zarzucając im demagogię oraz nieliczenie się z faktami. Wskazywano podobne operacje, które miały miejsce w Europie, oraz obietnice prezesa Daniela Obajtka, że miejsca pracy pozostaną w regionie, podobnie jak wpływy podatkowe. Czas pokaże, kto miał rację.

Pisowski CPN

Konsolidację dużych spółek energetycznych będących własnością skarbu państwa przez PKN Orlen krytycy rządu nazywają powrotem do PRL i budową pisowskiego CPN. Dowodzą, że to nie może się udać, tak jak nie udała się fuzja Daimlera i Chryslera. Jeśli do tego dojdzie, straty będziemy liczyli w miliardach. Może też się okazać, że operacja co prawda się powiodła, tylko jej koszty były wyższe od oczekiwanych. Za co solidarnie zapłacimy wszyscy. Ceną litra benzyny, metra sześciennego gazu czy kilowatogodziny. Poza tym zarząd PKN Orlen nie ma zamiaru zatrzymać się na przejęciu Energi, Grupy Lotos, PGNiG i Ruchu, tylko będzie szukał kolejnych okazji. Wchodził w nowe przedsięwzięcia. Na przykład w produkcję samochodów elektrycznych.

Jednym z założycieli spółki Electro-Mobility Poland była w roku 2016 Energa, która w kwietniu br. została przejęta przez PKN Orlen. 28 lipca br. szefostwo ElectroMobility zaprezentowało dwa zaprojektowane we Włoszech modele samochodów elektrycznych, które pod marką Izera mają być produkowane nad Wisłą. Dotychczas cztery kontrolowane przez rząd koncerny energetyczne – PGE, Tauron, Enea i Energa – włożyły w ten projekt 70 mln zł. Lecz by uruchomić seryjną produkcję, potrzeba 4-5 mld zł. A znając polskie realia, pewnie więcej. Kogo stać na taki wydatek? Albo komu banki i fundusze inwestycyjne pożyczą takie pieniądze? Jest dla mnie jasne, że megakoncern PKN Orlen będzie wiarygodnym partnerem i kasa się znajdzie. Tylko czy Izera okaże się komercyjnym sukcesem i choć odrobinę przybliży spełnienie obietnicy premiera Mateusza Morawieckiego, który mówił o milionie samochodów elektrycznych na polskich drogach w roku 2025? Obawiam się, że może być z tym problem.

Z wypowiedzi szefów ElectroMobility Poland wynika, że jeśli zapadnie decyzja o produkcji Izery, to kluczowe podzespoły, takie jak płyta podłogowa samochodu, silniki elektryczne i akumulatory, będą kupowane u zagranicznych dostawców bądź produkowane w kraju po uzyskaniu licencji.

Polska wprawdzie jest dużym producentem i dostawcą podzespołów dla przemysłu samochodowego, ale chodzi o samochody spalinowe, nie elektryczne. Jeśli Izera miałaby odnieść sukces, musiałaby być tania, trwała, niezawodna i mieć spory zasięg. Wątpię, czy uda się to osiągnąć, zwłaszcza że samochody elektryczne mają w ofercie wszystkie duże koncerny, które starają się poprawić ich jakość i obniżyć cenę.

Warto pamiętać, że spółka Elona Muska – Tesla – wyznaczająca kierunki rozwoju samochodów elektrycznych, cały czas generuje straty – w roku 2019 było to 775 mln dol. I to mimo faktu, że produkowane przez nią modele sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Ale „Polak potrafi” i chłopcy z ElectroMobility „pozamiatają” Teslę na światowych rynkach!

W konsolidacji spółek energetycznych przez PKN Orlen jest rzecz, na którą media i politycy nie zwracają uwagi. Najważniejsza i najkosztowniejsza. To transformacja polskiej energetyki. Co ciekawe, prezes Obajtek tego nie ukrywa. W wywiadach powtarza: „Musimy też sami jako koncern przejść transformację. Możliwe, że za 15 lat będziemy tankować wodór zamiast benzyny. Te technologie jednak kosztują, ale dzięki połączeniu sił będziemy mieli więcej pieniędzy na inwestycje”.

Według posiadanych przeze mnie informacji rząd podjął już decyzję o rezygnacji z technologii węglowej w energetyce i zastąpieniu jej technologiami opartymi na gazie oraz odnawialnych źródłach energii. Kontrolowana przez Orlen Energa zrezygnowała z rozbudowy bazującej na węglu elektrowni w Ostrołęce, tracąc prawie miliard złotych. I głowy nie poleciały.

W związku z planami restrukturyzacji Polskiej Grupy Górniczej, której kondycja jest fatalna, przedstawiciele Ministerstwa Aktywów Państwowych przekazali dziennikarzom plany zamknięcia kopalni Wujek, trzech ruchów kopalni Rudna, obniżki wynagrodzeń górników itp. Wściekli związkowcy zagrozili zorganizowaniem w Warszawie demonstracji, rząd natychmiast się wycofał, a wicepremier Sasin został obwiniony o wywołanie zamieszania. Wyrwał się przed szereg czy prowadził rozpoznanie bojem?

Oczywiście kopalnie w Polsce będą zamykane, a PKN Orlen ma pośrednio odegrać w tym procesie dużą rolę. Dlaczego? Wiosną tego roku Komisja Europejska rozpoczęła realizację programu pod nazwą Europejski Zielony Ład, którego jednym z celów jest osiągnięcie w roku 2050 zerowego poziomu emisji gazów cieplarnianych netto w skali kontynentu. Oznacza to głęboką transformację sektorów energetycznych w krajach Unii, odejście od transportu opartego na silnikach spalinowych na rzecz elektrycznych, rewolucyjne zmiany w przemyśle ciężkim itp. Bruksela szacuje, że będzie to kosztowało ponad bilion euro.

Jedną z technologii, z którymi wiązane są ogromne nadzieje, jest energetyka wodorowa. Wiadomo, że wodór, reagując z tlenem, uwalnia znaczną ilość energii, a jedynym produktem ubocznym jest woda. To paliwo ekologicznie doskonałe. Wykazuje też predyspozycje do bezpośredniego przetwarzania energii reakcji z tlenem w energię elektryczną w ogniwach paliwowych. No i łatwiej go magazynować niż prąd. Od lat trwają prace nad tanimi technologiami pozyskiwania wodoru metodami bezemisyjnymi bądź niskoemisyjnymi. W tym wyścigu Polska się nie liczy.

Rząd wie, że jedynie bardzo duże koncerny będą w stanie udźwignąć koszty tych rewolucyjnych zmian. Przyjdzie stworzyć od podstaw nowy przemysł. Chyba że wpuścimy do Polski firmy niemieckie, francuskie, rosyjskie… a wtedy pojęcie bezpieczeństwa energetycznego w rozumieniu PiS będzie abstrakcją.

Dlatego PKN Orlen dostał zielone światło dla swoich mocarstwowych planów, a w innych należących do skarbu państwa spółkach energetycznych trwają intensywne poszukiwania specjalistów od nowych technologii. Problem w tym, że ich prawie nie ma. Ale to już zupełnie inna historia…

Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Wydanie: 2020, 32/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy