Może czas się obudzić?

Może czas się obudzić?

Nie ma powodów, by lewica kapitulowała przed dzisiejszymi Sarmatami 4% dla SLD, gdyby dziś były wybory. SdPl poza zainteresowaniem publiczności. Demokraci istnieją we własnej już tylko wyobraźni. PiS trzyma gardę. Nic mu nie szkodzi. Ani kompromitujące relacje ze światem, ani puste zapowiedzi, ani skok jego aparatczyków na spółki skarbu państwa. Nie żenują jakoś większości bracia Kaczyńscy, pani Fotyga, pracownicy prezydenckiej kancelarii. Wyobraźni nie porusza różnica wizerunków poprzedniej i obecnej pary prezydenckiej na fotografiach dokumentujących kontakty ze światem. Miliony emigrują. Ślą maile na publiczne fora, że mają dość. Mają dość braku perspektyw, ale i umysłowego zaścianka. Codziennego wstydu za własne państwo, za ludzi je reprezentujących, za wizerunek. Polska leci w głąb jakiejś czarnej dziury. W miejsce dumy – oblepiające poczucie wstydu. Żadnego pozytywnego projektu. Zamiast tego eliminowanie konkurentów. Komisje śledcze, prokuratorzy, teczki, pomówienia, oszczerstwa. Faceci, którym niebezpiecznie byłoby powierzyć kierownicę taksówki, nominowani na ważne stanowiska. PZU, radio publiczne, uzdrowiska, banki. Kościół po uszy wmanewrowywany w jakieś rozgrywki. Nigdy tego nie było! Platforma drepcze w miejscu. Żadnej inicjatywy. Tusk wciąż swoje: żadnych sojuszy z Sojuszem. Obojętnie jakim. Obojętnie dla jakiej sprawy. Nie wie jeszcze, że przegrał. Przy PiS nie jest wcale potrzebny. Nie ma neoliberalnej alternatywy. Jakieś małe skrzydełko oświeconej ekonomii Kaczyński u siebie zachowa. Marcinkiewicza nie wyrzuci. Odejść nie pozwoli. Kaczyńscy – cofający Polskę o dziesiątki lat, wywołujący odruch wymiotny w setkach tysięcy, młodych zwłaszcza, Polaków, ośmieszający nas wobec partnerów w Europie – lepsi są dla Tuska od każdego, kto w PRL nie był po właściwej stronie. Ważniejsze biografie niż przyszłość. Urazy niż nadzieja. Styropian niż kwalifikacje. Skądś to już znam. Katastrofa za progiem? Może, ale z lewicą, z demokratami, z republikańsko zorientowanymi partiami żadnego projektu, nawet jeśli miałby być ratunkiem, nie podejmie. Lewica pod wyborczym progiem. Olejniczak pisze doktorat, Borowski na urlopie, Cimoszewicz w puszczy. Reaktywowany Bugaj, przewodniczący rady politycznej UP, niedawny suporter pana prezydenta, w pierwszych słowach po przebudzeniu obrzuca błotem kolegów do wspólnej drogi. Moralista. Kaczyński w porządku, Borowski coś nie za bardzo. Nowa jakość? Pomysł na Polskę? Niedługo rok od zwycięstwa prawicy. Jej siła nie w jakości rządzenia ani we frapującej wizji, ale w braku lewicy, w braku prawdziwej opozycji. Z własną wizją świata. Z własnym projektem państwa. Z energią, wolą walki, determinacją, podniesionym czołem. Ożywionej przeświadczeniem, że nasz projekt jest lepszym projektem. Nie wygra na ringu bokser liczący, że przeciwnik, zamiatając hakami powietrze i mijając cel, zaplącze się we własne nogi i rozkwasi nos na deskach. Żeby wygrać, trzeba walczyć. Minimalna choćby inicjatywa jest konieczna. Rozumiem ten kompleks. Cztery lata rządzenia. I ten koniec. Porażkę skonsumować trzeba do końca. Uczciwie. W poczuciu prawdy, a nie manipulacji. Nie czekać na wyroki sądów. Opowiedzieć, z przykładami, nawet nie przesadnie obszernie, gdzie są przyczyny. Przyznać się, jak to sekretarze zarządów partii w różnych, niestety licznych mieścinach rozliczani byli z etatów dla swoich w spółkach skarbu państwa. Jak czekało się w partii z każdą, nawet najbardziej oczywistą brudną sprawą na werdykt instytucji sprawiedliwości. Jak tolerowało się hucpę. Jak dzwoniło do redaktorów „Wiadomości”, ustawiając ich relacje. To nie samookaleczenie, jak wielu sądzi, lecz konieczny warunek odzyskania wiarygodności. I nie wolno iść na łatwiznę: jedni dobrzy, drudzy trochę gorsi. To nieprawdziwa łatwizna. Wszędzie są ludzie wspaniali i wszędzie są męty. Nie ma możliwości odzyskania zaufania, jeśli milczy się o własnych złych praktykach. Ale uczciwość w ocenie przeszłości to tylko niezbędny początek. Istotą opozycji są jej własne projekty. To, co skierowane do przodu. To, co trafnie diagnozuje potrzeby i odważnie kreśli rozwiązania. Oto przykłady. Znakomita większość wykształconych Polaków, szczególnie z młodego pokolenia, wie, że państwo zbudowaliśmy sobie ociężałe, marnotrawne, archaiczne, mało przejrzyste i obywatelom raczej nieprzyjazne. Upartyjnienie struktur i instytucji zależnych, w kontekście rynku pracy, odpycha od niego wykształconych i energicznych młodych ludzi. Wzbudza rozgoryczenie i zawód. Wydatki publiczne, zwłaszcza w samorządach, rzadko są pochodną jakichś algorytmów, przejrzystych i jawnych reguł postępowania. Służba cywilna prawie nie istnieje.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 31/2006

Kategorie: Opinie