Na drugiej linii frontu

Na drugiej linii frontu

Oleg: ten chce na wojnę, kto na niej nie był

Brata Ulany Tkaczuk nazywają Cyborgiem. Oleg Wysoczański jest jednym z tych, którzy ocaleli podczas obrony lotniska w Doniecku. Został tam ranny od ostrzału z rosyjskiego czołgu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, pozornie okaz zdrowia, po pół roku na froncie do domu wrócił jakiś inny. Jest niespokojny, źle śpi, krzyczy, wszystko go denerwuje. Nie wie, jak teraz żyć. Został ranny i kiedy tylko wydobrzeje, wróci na front. Przyznaje, że bardziej niż rehabilitacja potrzebna jest mu pomoc psychologa. Mówi, że ten chce na wojnę, kto na niej nie był. Potwierdza, że cały sprzęt i umundurowanie wojsko ma od wolontariuszy. – Gdyby nie ich pomoc, nie miałby już kto walczyć za Ukrainę. Teraz żołnierzom brakuje nie jedzenia ani amunicji, tylko nowoczesnej broni, np. pocisków samonaprowadzających. Bez nich jesteśmy jak mięso armatnie – dodaje z goryczą. Pytam, co jest dla niego najtrudniejsze w tej wojnie. – Najtrudniej odpowiadać podwładnym i cywilom, gdy pytają, dlaczego nikt nam nie pomaga i czy ta walka z potężniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikiem ma sens.

Rozmawiamy w jadalni przy ogromnym stole. Na ścianie wiszą rysunki. Malowały je dzieci Ulany i Iwana podczas odwiedzin wujka Olega. Nie ma na nich słońca ani kwiatów. Zamiast nich czołg i armaty z pociskami.

Maryna: dzieciaki, które wojują, są inne

W samochodzie Artura zostało jeszcze kilkanaście dużych pakunków. To rzeczy dla żołnierzy z ukraińskich wojsk specjalnych. Przekaże je Maryna Komar, która, aby spotkać się z Arturem, przyjechała z Kijowa. Z samego rana pojedzie na front. Dr hab. Maryna Komar jest dyrektorem Muzeum Paleontologicznego w Kijowie. Po wydarzeniach na Majdanie i agresji na Krym zastanawiała się, jak pomóc żołnierzom. – Doszłam do wniosku, że nie mam przedsiębiorstwa, nie zarabiam kokosów, ale mam pieniądze z moich grantów i oszczędności. Pojechałam do Polski i kupiłam apteczki. W muzeum zaczęliśmy zbierać rzeczy dla wojska – opowiada. Po tych zbiórkach wszystko w jej życiu się zmieniło. Zadzwonił telefon. Znajomy zapytał, czy nie może pomóc, chodzi o 8. Pułk Specjalny. Od tego czasu Maryna ma pod swoją opieką cztery grupy. Żołnierze zwracają się do niej tylko w ostateczności. Wiedzą, że na pomoc dla nich składa się ludność cywilna. – Mam specjalnie nastawiony dzwonek w telefonie. Spotykamy się w umówionym miejscu, zdarza się, że we frontowym namiocie. Powinnam mieć dowód, że te pieniądze nie poszły na marne. Robię więc zdjęcia darowanych rzeczy w taki sposób, aby nie można było zidentyfikować miejsca, w którym stacjonują żołnierze – opowiada Maryna. O żołnierzach z sił specjalnych około 50-letnia wolontariuszka mówi „dzieciaki” lub „chłopaki” – Te dzieciaki, które wojują, są inne. Najgorzej jest, gdy umiera któryś z chłopaków. Niedawno straciliśmy jednego. Bardzo trudno się z tym pogodzić – mówi smutno.

Artur: jeśli chcesz coś zrobić, rób to szybko

Pora wracać do kraju. Tuż za polską granicą do Artura dzwoni Iwona. Prosi, aby po powrocie do Krynicy nie szedł jeszcze spać. Odwiedzą go ukraińskie dzieci. Były w Żegiestowie i Wieliczce, występowały w Krośnie. Teraz wracają na Ukrainę i chcą pożegnać się z Arturem. Przepiękny koncert jest podziękowaniem za gościnę i okazane serce.

Artur był kiedyś ratownikiem górskim. Podczas ćwiczeń ratowniczych często zgłaszał się na pozoranta. Siedział po kilka godzin zakopany w ziemi. Dzięki ratownictwu zyskał krzepę fizyczną i hart ducha. To pomogło mu kilka lat później w walce z groźnym nowotworem. Gdy pięć lat temu wylał Poprad, Artur walczył z powodzią. Dwie doby chodził w wilgotnym ubraniu. Spuchły mu wtedy węzły chłonne, antybiotyki nie pomagały. Od lekarza usłyszał: Masz raka nosogardła i rozległe przerzuty. Jeśli chcesz coś zrobić życiu, rób to szybko.

Pacjentom z tego typu nowotworem i przerzutami proponuje się leczenie paliatywne. Artur się nie poddał. Okazało się, że krakowscy specjaliści nie napromieniowali źródła pierwotnego nowotworu. Błąd wykryli lekarze z Gliwic. Cztery lata temu Artur opuścił szpital i odstawił morfinę. Znów chodzi po górach. Teraz częściej je ryby. Po leczeniu sterydami zgubił 15 kilo, nie tracąc energii. Wolne chwile spędza z ukochaną żoną i maleńką córeczką. Przyjmuje dzieci z Ukrainy i co dwa tygodnie kursuje między Krynicą a Lwowem z pomocą charytatywną. Niebawem okaże się, czy kolejne badania wykryją jakieś przerzuty.

Foto: Anna Mączka

Strony: 1 2 3

Wydanie: 14/2015, 2015

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy