Na gapę po Ameryce

Na gapę po Ameryce

Uznali mnie za seryjnego mordercę, który pociągiem przemierza Amerykę

KORESPONDENCJA Z CHICAGO
Jeśli chcesz przejechać Amerykę wzdłuż i wszerz, możesz wybrać autobus linii „Greyhound” albo pociąg „Amtrack”. Ale co zobaczysz i co przeżyjesz, jedząc lunch w wagonie restauracyjnym w gronie siwych, starszych dam, które opowiadają już tylko o tym, co było i o tym, co je boli?
Coś mnie zbudziło. Otwieram oczy, ale widzę tylko strumień światła. Błądzi po ścianach, wreszcie zatrzymuje się na mnie. Słyszę dźwięk odbezpieczanej broni i czuję zimny metal na skroni…
– Wstawaj!
Dźwigam się z twardej, wibrującej podłogi. Podnoszę ręce. Jestem w wagonie, pociąg wciąż jedzie. Byk, czyli strażnik kolejowy, najwyraźniej nie ma ochoty się ze mną cackać.
– Która godzina? – pytam.
– Trzecia rano.
– Gdzie jesteśmy?
– W Kolorado! Ręce!
No właśnie, muszę trzymać ręce wysoko, jak bandzior złapany na gorącym uczynku. Nie tego chciałem. Miała być romantyczna przygoda, włóczęga jak za czasów Jacka Londona, a trafiłem pod lufę byka. Mimo iż nic nie przeskrobałem, facet traktuje mnie jak groźnego przestępcę…
– Co tu robisz?
– Jadę! – nie wiem, co można tu jeszcze dodać. Przecież strażnik dorwał mnie w pędzącym pociągu.
– Jeden niepotrzebny gest i strzelam!
– O co chodzi?
– Włóczęga, bezdomny?
– Łowca przygód…
– No to zaraz będziesz miał przygodę! Powoli odwróć się w moją stronę!
Nagle oślepia mnie mocne światło.
– Jak się nazywasz?
Podaję nazwisko.
– A przypadkiem nie Ramirez?
Wyjaśnienia zabrały kilka godzin. Wzięli mnie za seryjnego mordercę, który przemierzał Stany Zjednoczone pociągami towarowymi…
A miało być tak romantycznie. Otwarte drzwi wagonu, nogi zwieszone z platformy, przede mną wspaniałe krajobrazy Ameryki… Skończyło się na posterunku straży kolejowej. Wreszcie jednak mnie wypuścili…

Eddy Joe Cotton

jest włóczęgą i właściwie przez okrągły rok podróżuje pociągami towarowymi po całych Stanach. Spotkałem go przy podrzędnej jadłodajni w pobliżu torów kolejowych w Denver. Miał na nogach czarne, wysokie, sznurowane buty, ubrany był w niechlujną bluzę. Twarz poorana bliznami, jakby ktoś przejechał ostrym widelcem po oczach i policzkach. Cotton, czyli Bawełna, to oczywiście jego włóczęgowska ksywa. Pod nią też publikuje swoje opowiadania, które pisze podczas podróży. Gdy go spotkałem, był w drodze 2556 dzień, czyli od ponad siedmiu lat. Tyle czasu minęło, gdy po raz pierwszy wybrał się ze swojej Oklahomy do Reno w stanie Nevada, choć był zupełnie bez pieniędzy.
Włóczęga pociągami nie jest prostą sprawą. Trzeba wiedzieć, gdzie można dostać się do pociągu najłatwiej i najbezpieczniej, a w jakich okolicznościach w ogóle nie ryzykować. Eddy Joe Cotton najczęściej „mustruje” na pociąg przy tunelach kolejowych.
– Maszyniści wtedy zwalniają, wagony osiągają prędkość ok. 15 mil na godzinę. Wtedy najłatwiej wskoczyć… – opowiada.
Należy ukryć się w cieniu, tak, by być niewidocznym dla strażników i dróżników. No i cierpliwie czekać na okazję. Czasami to może trwać nawet kilka godzin.
– Kiedyś skakałem z wiaduktów, tych niższych, oczywiście na dachy wagonów, a czasem wprost do otwartych platform – opowiada.
– Ale kiedyś wpakowałem nogę między żelazne konstrukcje, które były przykryte słomą i ją zwichnąłem.
Bezpieczniej jest kryć się przy torach, wypatrywać otwartego wagonu i wskoczyć do niego z biegu. Z tym że strażnicy pilnują, aby drzwi były zawsze zamknięte. Ale zdarza się, że któryś nie dopatrzy… Najłatwiej dostać się do wagonu, gdy pociągi odjeżdżają ze stacji towarowych po rozładowaniu. Przeważnie nie ma czasu na dopilnowanie wszystkiego do końca, bo na bocznicy czeka już następny pociąg, więc maszyniści odjeżdżają stamtąd czym prędzej… Innym miejscem, gdzie stosunkowo łatwo dostać się do wagonu, są wysypiska śmieci. No, ale tam nieźle pilnują…
Przez te lata Eddy Joe Cotton na trasie spotykał najróżniejszych ludzi. Wyrzutki społeczne, weterani z Wietnamu, którzy już nigdy nie potrafili odnaleźć drogi do domu, i wyalienowani frustraci, nieumiejący zaadaptować się w normalnym społeczeństwie. Zdarzają się bankruci i rozbitkowie życiowi, bezdomni staruszkowie, mający jeszcze dość sił, by przeciwstawić się reżimowi w domach starców, mężczyźni przeżywający kryzys wieku średniego, szukający sensu w życiu oraz uciekinierzy z więzień i ośrodków przystosowań. Także nielegalni imigranci oraz filmowcy i pisarze, którzy chcą na własnej skórze poznać możliwości takiego podróżowania. Nie spotkał jednak nigdy takich, którzy poderżnęliby gardło tylko po to, by zabrać mu kanapkę.
Eddy Joe przez lata poznał wiele sposobów, jakie stosuje się, by

wykiwać byka.

Kiedyś w pobliżu Los Angeles musiał wyskoczyć z pędzącego pociągu. Włóczędzy nazywają taki skok gorącym strzałem. Eddy Joe nie miał innego wyjścia. Musiał ryzykować. Po tym skoku ledwie doszedł do siebie. Na szczęście nie zatrzymali pociągu i nie szukali go. A mogło się tak zdarzyć, bo jeśli strażnik zauważy, że ktoś wypadł z pociągu, ma obowiązek zatrzymać skład i wszystko sprawdzić…
Leżał kilkanaście minut bez ruchu. Stracił oddech i miał wrażenie, że jest cały połamany. Na szczęście jakoś się pozbierał. W pobliżu nie było żadnej drogi. Przez nieużytki i pustkowia dotarł do szosy. Złapał ciężarówkę. Kierowca sprawiał wrażenie miłego faceta. Dał mu nawet coś gorącego z termosu. Eddy Joe zasnął i kilkanaście godzin później znalazł się w pobliżu Doliny Śmierci. Dwa dni kuśtykał do najbliższego miasta. Doszedł do wniosku, że byki wcale nie są najgorsze…
– Jeśli czujesz, że spadasz, staraj się trzymać jak najdalej od kół – poucza mnie Eddy Joe Cotton przed naszym pierwszym wspólnym skokiem w pobliżu Denver. – Może cię trochę poharatać, ale przynajmniej masz szansę wyjść z tego z życiem.
Polujemy na pociąg. Jest po północy. Przyczailiśmy się w krzakach i czekamy na okazję. Wreszcie nadjeżdża. Toczy się niezbyt szybko. Zresztą w tej okolicy nie może jechać szybciej. Eddy Joe powstrzymuje mnie dłonią. Wypatruje dogodnego wagonu. Wreszcie daje znak. Wysuwamy się z krzaków.
– Piąty wagon, uważaj!
Najpierw on wrzuca swój tobołek do wnętrza wagonu. Potem biegnie jeszcze kilka kroków i skacze. Gdy jest już w środku, odsuwa drzwi. Straszny pisk nieoliwionego żelastwa. Wie, że jestem mniej doświadczony niż on, więc przygotowuje mi więcej miejsca. Rzucam mu plecak, potem dotykam wagonu, jeszcze kilka kroków, odbijam się i już czuję pod brzuchem twardą podłogę…
Przejechaliśmy wspólnie setki mil. Któregoś razu, w środku nocy, gdy spaliśmy,

dopadli nas hamulcowi.

Była zimna, jesienna noc. Gdy krzyknęli, by nie stawiać oporu, Eddy Joe odwrócił się i powiedział spokojnie: – Cześć! Nie obawiajcie się. Nie jesteśmy złodziejami, tylko wędrowcami. Panika jest niepotrzebna. Nie będziemy stawiać oporu.
– Zamknąć gęby i głowa w dół. Klękać!
Wykonaliśmy posłusznie polecenia. Szef hamulcowych przez walkie-talkie poinformował o nas maszynistę.
– Co z nimi zrobić?
– Niech wyp…
Pociąg zwalnia. Jeden z hamulcowych otwiera szeroko drzwi.
– No to wysuwajcie, chłopcy!
Eddy Joe upomina mnie jeszcze: – Pamiętaj, jak najdalej od kół!
Czuję na plecach kopnięcie i już lecę w ciemność…
– Wiesz, jak jest – mówi Eddy Joe – oni też nie chcą mieć kłopotów. Trzeba zatrzymać pociąg, spisać raport, przekazać delikwenta gliniarzom. Potem, jak jest sprawa, trzeba zeznawać jako świadek, czasem jechać przez pół Ameryki, aby potwierdzić, że ktoś jechał, albo i nie jakimś zasranym pociągiem… A tak, puszczają cię wolno, jeszcze zwolnią bieg pociągu, aby łatwiej było wyskoczyć. I po kłopocie, a pociągów w tym kraju, wierz mi, nie brakuje. Inna sprawa, jak zaczniesz się stawiać… Stary, tu pracuje psychologia…
Eddy Joe pracował kiedyś w banku w niewielkim miasteczku w stanie Oklahoma. – Człowieku, zupełna tragedia – wspomina. – Całymi latami liczyłem nie swoje pieniądze. Setki tysięcy dziennie. Do tego wypełnianie kwitów, pilnowanie tego bałaganu za trzy stówki na tydzień… Pewnego dnia rzucił się do mnie szef. Już nie pamiętam, o co chodziło. Wkurzył mnie sposób, w jaki do mnie mówił. Strzeliłem go w pysk i powiedziałem, że już nikt nigdy nie ośmieli się do mnie powiedzieć w ten sposób. Wyszedłem, tak jak stałem. Nawet nie zabrałem termosu z mojej szafki w szatni. A potem zawędrowałem nad rzekę, gdzie były tory kolejowe. Stał akurat pociąg. Pomyślałem, że kawałek się przejadę. No, ale pociąg się rozpędził i jego opuszczenie okazało się problemem. Dojechałem do Reno w stanie Newada. Myślałem, że może coś wygram w kasynie, ale nie za bardzo mi poszło…

Nie wróciłem już do domu.

Eddy Joe Cotton wybiera tylko puste, nie załadowane pociągi.
– W razie nakrycia przez byków możesz najwyżej dostać po zębach – argumentuje. – Inna sprawa, jeśli pociąg przewozi jakiś towar. Gdy wówczas cię złapią, mogą nawet oskarżyć o włamanie i kradzież. A jaki to problem, żeby coś zginęło? Sami strażnicy to przecież załatwią…
– A podczas pustych przebiegów?
– Są różne sposoby, aby się zabezpieczyć, ale żaden z nich nie jest do końca niezawodny.
Drzwi wagonów otwierają się od zewnątrz. Można je wprawdzie zablokować od środka, ale jeśli robotnik albo strażnik zechce sprawdzić, co jest w środku, nie ma na to sposobu. Wagon, który ma zepsute drzwi, jest po prostu podejrzany…
– Jest kilka żelaznych zasad, których należy przestrzegać podczas wędrówki – mówi Eddy Joe Cotton. – Nie należy podróżować na zderzakach, między wagonami. Pociągi często gwałtownie hamują. Można dostać się między bufory i to jest pewna śmierć. Można też spaść pod koła. Nie wolno w ogóle chodzić po torowisku, szczególnie w okolicach rozjazdów i przekładni. Należy nosić ubrania w ciemnych kolorach. Unikać wagonów załadowanych luźnym towarem, jak węgiel, stal, drewno. Mogą przygnieść podróżnika. Należy bezustannie śledzić informacje pozostawiane przez innych wędrowców na murach budynków kolejowych. Dobrze jest mieć przy sobie ze dwie, trzy stówy na łapówki dla byków, ale wiadomo, jak jest z forsą.
Warto wozić ze sobą worki plastikowe, czasem, jak pada deszcz, a dach w wagonie jest dziurawy, mogą się przydać. Podłoga może być zanieczyszczona po poprzednim ładunku. Wtedy rozkłada się worki i jest na czym usiąść… Jeśli jest ich więcej, można się pod nimi schować przed okiem byka. Wyglądają jak śmieci… – mówi Eddy Joe.
Czaimy się kilkadziesiąt metrów od torów. Z tunelu wysuwa się ciemna sylwetka lokomotywy. Ruszamy. Pociąg nie przekracza prędkości 15 mil na godzinę, ale to i tak więcej, niż my możemy osiągnąć na miałkim, żwirowym poboczu. Eddy Joe wrzuca w otwarte drzwi swój bagaż i sposobi się do wejścia na platformę. Czynność ta wymaga nie lada zręczności i siły. Kryte wagony nie mają żadnych drabinek ani stopni. Podłoga wagonu mieści się około półtora metra nad nasypem. Trzeba dobrze obliczyć skok, by korpus znalazł się wewnątrz wagonu. Nogi należy trzymać z dala od kół, bo można je stracić. Potem należy się wciągnąć do środka…
Eddy Joe jest już w wagonie. Teraz kolej na mnie. Rzucam mu plecak. Trochę waży, bo oprócz żywności, środków higienicznych, medykamentów i płaszcza przeciwdeszczowego mam jeszcze kilka innych drobiazgów, w sumie prawie 20 kg. Eddy Joe odbiera pakunek i odkłada go do wnętrza wagonu. Teraz moja kolej. Skok nie jest jednak najwyższej próby. Przez chwilę

wiszę na brzegu platformy,

a ciało balansuje na zewnątrz, nieco za blisko kół. Pociąg nabiera szybkości. Próbuję przerzucić ciężar ciała do środka, ale mi się nie udaje. Odpycham się rękami i pod stopami czuję żwir. Przewracam się, a pęd powoduje, że ląduję w pobliskim rowie… Kilka sekund później widzę, jak z wagonu wylatują bagaże i zaraz za nimi skacze Eddy Joe. Przy tej prędkości to już prawdziwy złoty strzał! Jesteśmy poturbowani, ale na szczęście bez poważniejszych obrażeń.
I znów długi marsz, autostop, kilka godzin spędzonych na przystanku autobusu „Greyhound”. Potem podróż i dojeżdżamy do Cheyenne w stanie Wyoming. Jest zimno, zęby dzwonią na kubku z ciepłą lurą, którą ugotowaliśmy w krzakach. Pomogło na kilka minut. I znów w pobliżu torów polujemy na towarowy… Tym razem się udaje. Już w wagonie Eddy Joe Cotton mówi, że chciałby znaleźć się gdzieś na południu, gdzie chłód nie dawałby się tak we znaki. Tymczasem 14 godzin później jesteśmy nad Green River, a kałuża w wagonie zmienia się w taflę lodu.
Na bocznicy uciekamy przed bykami, którzy strzelają w powietrze i znów, kilkanaście mil dalej, czaimy się przy torach na kolejny pociąg… W krzakach trafiamy na Łysego Bizona, 60-letniego Latynosa, który również czatuje tu na okazję. Nad ogniskiem pieczemy kiełbaski, Łysy Bizon wyjmuje do połowy opróżnioną flaszkę mętnego płynu. Smakuje jak rozrzedzona wódka. Pijemy zgodnie po łyku na rozgrzewkę…
– Gdzie lecicie?
– Na południe…
– Ja walę na wschód. Umówiłem się z kumplami w New Jersey…
Eddy Joe Cotton i Łysy Bizon idą do budynku stacji towarowej. Szukają wiadomości i wskazówek na ścianach. Oczywiście, nie są pisane otwartym tekstem, lecz wiadomymi znakami, czytelnymi tylko dla wędrowców…
Po zmroku dostajemy się na pociąg, ale nie wiemy, dokąd jedzie. Łysy Bizon liczy na to, że na wschód, my – że na południe. Jutro, gdy się zbudzimy, będziemy już mieli pewność…


Autor jest dziennikarzem prasy polonijnej w Chicago.

Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy