Śpiewając na scenie, nigdy nie patrzę na publiczność. To by mnie chyba rozpraszało Rozmowa z Krzysztofem Cugowskim, wokalistą Budki Suflera – Na czym polega swoisty fenomen Budki Suflera? – Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ nie mogę być obiektywny. A jeżeli nie będę obiektywny, zostanę uznany za megalomana. Myślę jednak, że jest szereg elementów powodujących, iż nasz zespół tak długo trwa w tak dobrej kondycji artystycznej. Jesteśmy grupą czynną pomimo prawie 30-letniego stażu i to jest ewenement na skalę Polski. Piosenki, które śpiewamy, ich sposób wykonania na pewno przyciąga. Także niestandardowe teksty są naszym atutem. Ciężko mi stwierdzić, dlaczego akurat nam się udaje, gdyż patrzę na to od środka. Myślę, iż bardziej obiektywny pogląd na sprawę naszego fenomenu mają słuchacze. – Mniej więcej co dwa lata wydajecie nową płytę. – Mieliśmy długie przerwy, znacznie dłuższe. Między wydaniem „Ratujmy, co się da” a „Ciszą” przerwa trwała sześć lat. Wtedy był zresztą najgorszy okres dla muzyki rockowej w Polsce, w ogóle dla jakiejkolwiek działalności. Właściwie płytą „Cisza” rozpoczęliśmy marsz do góry, jeżeli chodzi o popularność i sprzedaż płyt. – Obecnie jednak płyty wydawane są regularnie. I ciągle publiczność mówi „tak”! – Wygląda na to, że nagrywamy właściwe piosenki, we właściwy sposób i we właściwym czasie. – Dalej więc obowiązuje prosta zasada, iż należy znaleźć się we właściwym momencie we właściwym miejscu. – No właśnie, to też jest bardzo istotne. Ale nie potrafię tego rozłożyć na jakieś elementy, powiedzieć precyzyjnie, na czym polega nasz sukces. W związku z tym, że to nie jest produkcja – dajmy na to – śrubek czy czegoś innego, nie mogę stwierdzić, iż o naszym powodzeniu decyduje to czy tamto. Tego nie da się w ten sposób zrobić. – Dlaczego tak często pan powtarza, że niezwykle ciężko przewidzieć, co będzie przebojem? – Bo na to nie ma mądrych. My to z reguły przeżywamy przy każdej płycie. Właściwie tylko przy „Balu wszystkich świętych” było wiadomo, iż tytułowy utwór na pewno stanie się magnesem. Natomiast jeśli chodzi o poprzednią płytę „Nic nie boli tak jak życie” czy obecną „Mokre oczy”, nie mieliśmy pojęcia, jak to będzie. Na płycie „Nic nie boli tak jak życie” lokomotywą miał być utwór „Jeden raz”. Został nawet wypunktowany na okładce. A tymczasem okazało się, że „Tango” przerosło wszelkie oczekiwania i zrobiło oszałamiającą karierę. – Bardzo często mówi pan, że gust zespołu wcale nie musi pokrywać się z gustem publiczności. – Zdecydowanie tak. Przy okazji „Mokrych oczu” mieliśmy różne pomysły na pierwszą piosenkę mającą być lokomotywą. Natomiast jak pokazują koncerty, podoba się utwór tytułowy, czyli „Mokre oczy”. To rzeczywiście bardzo piękna piosenka z pięknym tekstem. Nie jesteśmy w stanie, nagrywając płytę, stwierdzić, że akurat to czy tamto będzie jej lokomotywą. Wszystko okazuje się w trakcie. – Czy zatem można powiedzieć, iż na końcu i tak jest gust publiczności? – Oczywiście, chociaż nie zawsze. Ale nasz komfort polega na tym, że mamy bardzo szerokie spektrum wiekowe publiczności. W związku z tym jeżeli jakiś utwór nie podoba się starszej publiczności, to podoba się młodszej i na odwrót. Dlatego nagrywamy rzeczy nawet o różnej stylistyce, co na naszych płytach jest regułą. – Czyli co się nie podoba wnukowi, podoba się dziadkowi. – Rzeczywiście tak można to ująć. – W 1974 r. zaśpiewał pan „Znowu w życiu mi nie wyszło”. Jak się okazało z perspektywy lat, ciężko być prorokiem we własnej sprawie. – Tak się wydaje, patrząc na ostatnie dziesięć lat naszej kariery. – To proroctwo per saldo nie okazało się trafne. Było to na pewno bardzo krzepiące. – Tak! Per saldo rzeczywiście nie okazało się prorocze! Natomiast nie można też powiedzieć, że nasza 30-letnia działalność była usłana wyłącznie różami, a nie kolcami róż. Jeżeli spojrzelibyśmy na to globalnie, myślę, że tych cięższych sytuacji było więcej niż łatwych. Natomiast rzeczywiście w ciągu ostatnich dziesięciu lat los nam sprzyjał. – Na ogół mówi się, iż trudności scalają i mobilizują. – U nas jeżeli były jakiekolwiek nieporozumienia, nie miały podłoża finansowego ani towarzyskiego. Kiedy ludzie pokłócą się o takie rzeczy, nie są w stanie nigdy się









