Nadwrażliwiec ze mnie

Nadwrażliwiec ze mnie

Okazało się, że skoro możemy robić wszystko, co chcemy, robimy rzeczy najtańsze i najgłupsze Rozmowa z Krzysztofem Pieczyńskim – aktor filmowy i teatralny, poeta, prozaik. Dużą popularność przyniósł mu debiut filmowy w serialu „Dom” w reżyserii Jana Łomnickiego. Później przyszły role w takich filmach jak „Jezioro Bodeńskie”, „Życie Kamila Kuranta”, „Krzyk”, „Dzień czwarty”, „Tanie pieniądze”, „Promotor”, „Wielki bieg”, „Daleko od okna”. Wśród ostatnich produkcji warto wymienić „Karierę Nikosia Dyzmy”, „Jutro będzie niebo” i „Pianistę”. Obecnie ogromną popularność przynosi mu rola doktora Walickiego w serialu „Na dobre i na złe”. Jest autorem prozy: „Podgarbiony” i „Listy z Ameryki” oraz tomików wierszy – „Wiersze z aniołem”, „Słońce mruczy”, „Zebrane z powietrza”. – Zagrał pan w filmie „Pianista” Romana Polańskiego, czy mógłby pan coś opowiedzieć o swojej roli? – Zagrałem epizod, ale bardzo się cieszę, że jest to pozytywna postać. Gram Gębczyńskiego – to Polak, uczestnik podziemnego ruchu oporu, który dwukrotnie pomagał Szpilmanowi znaleźć schronienie. Najpierw ukrywał go w piwnicy swojego sklepu, gdzie Szpilman musiał dosłownie wcisnąć się między granaty i broń. Później, kiedy już cała siatka konspiracyjna została rozpracowana przez gestapo i Gębczyński także musiał uciekać, znalazł jeszcze czas, aby ostrzec Szpilmana. Tłumaczył mu, że kryjówka nie jest już bezpieczna, ale Szpilman popadł w jakąś apatię i nie bardzo wiedział, co robić. Gębczyński musiał mu powiedzieć, że jeśli chce zostać w tym miejscu, to w momencie, kiedy przyjdzie gestapo… lepiej będzie, jeśli wyskoczy przez okno. To trudna scena, nawet kiedy się o niej opowiada. Musiałem powiedzieć drugiemu człowiekowi, że może bardzo cierpieć. To sytuacja krańcowa, ale w tym filmie wszystko jest ostateczne. Jednak największym przeżyciem była dla mnie praca z Romanem Polańskim. Na planie „Pianisty” widać było wyraźnie, że oprócz wiedzy i umiejętności ma wielką charyzmę. Lubiłem też po prostu przebywać w jego towarzystwie, a to świadczy także bardzo dobrze o nim jako o człowieku. – Jaki jest jako reżyser? – Mogę powiedzieć tylko to, co niemal wszyscy do tej pory podkreślali. Jest bardzo drobiazgowy i wymagający. Ważny jest dla niego każdy przedmiot, szczegóły ubioru aktora, najdrobniejsze gesty – nawet takie jak odłożenie papierosa czy uchylenie drzwi pod odpowiednim kątem. Jest także bardzo sprawiedliwy. Wszystkich aktorów traktuje z taką samą uwagą, niezależnie od tego, czy ktoś gra główną rolę, czy tylko epizod. Każdej scenie poświęca sprawiedliwie czas i nawet do tych najmniejszych epizodów robi tak dużo dubli, aż wreszcie jest zadowolony z efektu. – Czy kiedykolwiek zauważył pan na planie „Pianisty”, że ten film jest dla Romana Polańskiego także bardzo osobisty? – Nie wiem, co przeżywał, ale zachowywał się jak profesjonalista i człowiek wielkiej uczciwości. Nigdy nie zdradzał się ze swoimi uczuciami. Myślę, że ogromna odpowiedzialność, jaką wziął na siebie za opowiedzenie niezwykłej historii Władysława Szpilmana tak, aby wypadła szczerze i prawdziwie, nie pozwalała mu na osobiste wzruszenia. Nie wspominam już o odpowiedzialności finansowej, bo to oczywiste. To historia, którą zobaczy cały świat, ona jest częścią milionów ludzi. „Pianista” to niezwykle ważny głos i dla Polaków, i dla Niemców, i dla Żydów. Być może, to jeden z niewielu filmów, które nie są krzywdzące dla żadnej ze stron, której doświadczeniem stały się II wojna światowa i holokaust. Tam są po prostu dobrzy i źli ludzie, nie ma oskarżeń pod adresem narodów. – Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych mówił pan, że zanim ostro weźmie się do pracy, musi się pan spokojnie rozejrzeć. Ruszył pan rzeczywiście ostro. A jak pan odbiera to, co widzi? – Sytuacja jest krytyczna. Kryzys gospodarczy poprzedził kryzys w TVP, która niemal padła. Widać to chociażby po tym, że zabrano nam trzy czwarte pracy… Wiem, że przy niebywałym harcie ducha można udowodnić, że zrobi się swój wymarzony film, wyda książkę. Tylko martwi mnie, czy ten hart ducha pojedynczych ludzi rzeczywiście coś znaczy? Czy to nie za mało, żeby ten kraj się podźwignął. Przyznam, że odsuwam od siebie odpowiedź i staram się przynależeć do tej grupy ludzi, którym nie brakuje hartu ducha i dla których ich projekt, idea jest na tyle ważna,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 24/2002

Kategorie: Kultura