Najpierw warto wyczyścić własne buty

Najpierw warto wyczyścić własne buty

Ci, którzy kiedyś odsądzali Kieślowskiego od czci i wiary, dzisiaj umieszczają jego filmy na czele rozmaitych „złotych dziesiątek” i list dzieł ponadczasowych Stanisław Zawiśliński,pisarz i wydawca, szef oficyny Skorpion. Autor i współautor prac popularyzatorskich o ludziach polskiego filmu, m.in. o Agnieszce Holland, Allanie Starskim, Jerzym Kawalerowiczu, Krzysztofie Zanussim, Jerzym Hoffmanie, Bogusławie Lindzie, Zbigniewie Zamachowskim. W 1994 r. opublikował głośną książkę „Kieślowski bez końca”; po śmierci reżysera poświęcony mu album i wspomnienia, a ostatnio biografię „Kieślowski – ważne, żeby iść”, uhonorowaną nagrodą Warszawskiej Premiery Literackiej (2006). Jest także autorem scenariuszy kilku filmów dokumentalnych (m.in. „Still Alive” w reż. Marii Zmarz-Koczanowicz) oraz wystaw biograficznych. Zajmuje się pan popularyzacją wybitnych postaci polskiego kina, ale najwięcej uwagi poświęca Krzysztofowi Kieślowskiemu. Niedawno głośno było o napisanej przez pana jego biografii, a teraz szykuje się jej ciąg dalszy – „Kieślowski – życie po życiu”. Czy rzeczywiście o twórcy „Trzech kolorów” po 11 latach od jego śmierci da się jeszcze coś nowego powiedzieć? – Oczywiście. To był niezwykle ciekawy człowiek. Na kanwie jego dramatycznych, a jeszcze nie do końca zbadanych losów mógłby powstać niejeden film. Może kiedyś powstanie, skoro pośmiertne hołdy nie stały się, jak to często bywa, bramą do szybkiego zapomnienia o nim. Przeciwnie – dopiero kiedy odszedł, zaczęto go w pełni poznawać, a nawet mitologizować. Ja wciąż trafiam na nowe, wcześniej nieznane materiały związane z Kieślowskim. I odnoszę wrażenie, że im więcej czasu upływa od jego śmierci, tym większa jest siła oddziaływania jego twórczości oraz postawy. Co powoduje takie wrażenie? – Przede wszystkim fakty, czyli poświęcane mu przeglądy, sympozja, filmy, książki, szkoły i nagrody jego imienia. Zarówno najbardziej znane fabuły Kieślowskiego, jak i jego dokumenty z lat 70. są dzisiaj prezentowane na rozmaitych festiwalach, w telewizjach oraz wydawane na DVD. Dzięki temu funkcjonują w kolejnym, domowym obiegu kultury i zyskują nowych odbiorców i nowe interpretacje. W październiku ub.r., w berlińskim kinie Babylon, w trakcie retrospektywy „Kieślowski Komplette” pytano prowokacyjnie: kto jeszcze chce go oglądać? Przez dwa tygodnie każdego dnia przychodziło tam ponad sto osób, głównie młodych. Ich obecność była odpowiedzią na pytanie, a jednocześnie potwierdzeniem, że większość filmów Kieślowskiego nie zestarzała się. Dzisiaj to już jednak klasyka… – To nie ma znaczenia. Wielu odbiera je jako aktualne i przejmująco bliskie. Dowody znajdziemy chociażby na dyskusyjnych forach filmowych, w blogach i na stronach internetowych poświęconych reżyserowi „Przypadku”. Tworzą je jego fani pochodzący z różnych krajów. Jedną z takich stron – www.irenka.com – redagują we Francji miłośnicy „Podwójnego życia Weroniki”. Notabene ciekawą opowieść o dziejach tego tylko filmu wydał niedawno paryski dziennikarz Alain Martin. A wcześniej monograficzne książki poświęcili Kieślowskiemu krytycy włoscy i francuscy oraz znani zachodni filmoznawcy – Gina Lagorio, Paul Coates, Anette Insdorf, Joe Kickasola czy Margarete Wach. Również jeden z najgłośniejszych współczesnych filozofów, Slavoj Žižek, o którego kontrowersyjnych poglądach w Polsce dopiero od niedawna się dyskutuje, w swoich pracach często odwołuje się do filmów naszego reżysera. W ostatniej książce, „Rewolucja u bram”, również to robi. I wzmiankuje także o Ryszardzie Kapuścińskim. Jak sądzę, nieprzypadkowo – zarówno autor „Cesarza”, jak i twórca „Amatora” stworzyli dzieła ważne, o uniwersalnych walorach, poszerzające horyzonty poznawcze. Dlatego bywają punktem odniesienia także dla filozofów. A jak historycy X muzy oceniają i umiejscawiają dokonania Kieślowskiego? – Dość zgodnie zaliczają je do bardziej znaczących w II połowie XX w. Przede wszystkim „Dekalog”. Informacje o tym znajdziemy w każdym znaczącym leksykonie filmowym i w wielu encyklopediach powszechnych. Z czego, pana zdaniem, bierze się to szerokie zainteresowanie filmami i postacią Kieślowskiego? – Myślę, że z wielu powodów. Jeden tkwi w niedostatku we współczesnej kulturze audiowizualnej takiego spojrzenia i takiego sposobu myślenia o człowieku, jakie on prezentował. Z jego filmów emanują prawda emocjonalna, życzliwość i empatia, wielostronne oświetlanie zjawisk, chęć zrozumienia, a nie oskarżania i osądzania ludzkich zachowań. Poszukiwanie tego, co łączy, a nie tego, co dzieli, jak się okazuje, jest bardzo potrzebne, choć może nie jest modne. Inny powód popularności

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2007, 2007

Kategorie: Kultura