Polska i gen. Jaruzelski w opinii Jędrzeja Giertycha Jędrzej Giertych (1903-1992), z wykształcenia prawnik, z talentu publicysta polityczny, w początkach dojrzałej drogi życiowej pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych (1927-1932), następnie czołowy działacz Obozu Wielkiej Polski, był do końca okresu międzywojennego jedną z głównych postaci Stronnictwa Narodowego. Swe poglądy prezentował jako redaktor Gazety Warszawskiej i Warszawskiego Dziennika Narodowego oraz w książce pt. O wyjście z kryzysu (1938), w której opowiadał się za państwem z pełnymi prawami obywatelskimi wyłącznie dla Polaków, największe zagrożenie zaś dostrzegał w imperialnych dążeniach Niemiec oraz w wewnętrznej dywersyjnej działalności Żydów, którym zarzucał szerzenie haseł komunistycznych, liberalnych i wolnomularskich. Lata II wojny światowej spędził w obozach jenieckich. Od 1945 r. do końca życia pozostawał w Londynie, gdzie swymi skrajnymi poglądami i nieustępliwością wobec przeciwników politycznych zrażał do siebie większość emigracji. Doszło nawet do tego, że w 1961 r. został pozbawiony członkostwa Stronnictwa Narodowego. W kraju traktowano go oficjalnie jako symbol endeckiej przebrzmiałej przeszłości. Pilnie śledził jednak wszystko, co działo się w ojczyźnie, do której wprawdzie sam nigdy nie wrócił, natomiast wysłał do niej kiedy na to pozwolił klimat przemian po październiku 1956 r. swego syna Macieja, genetyka i fizjologa drzew leśnych, który pracę naukową zaczął na uniwersytecie w Toronto, a w 1962 r. kontynuował już w kraju. Należy przypuszczać, że syn dostarczał ojcu informacji z kraju, senior natomiast na ich podstawie formułował oceny. Dość, że nie czekając zbyt długo, ogłosił wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego na łamach redagowanej przez siebie w Londynie Opoki list otwarty do społeczeństwa w kraju1). Mało kto o nim wie, jako że owo pismo było niskonakładowe. Swój pełen dramatyzmu apel do rodaków, zatytułowany pytaniem Co robić?, rozpoczął sędziwy polityk od spojrzenia wstecz, surowo oceniając edukację polityczną zarówno obozu piłsudczykowskiego, jak i okresu 1945-1981, który określił jako lata zupełnej politycznej bezmyślności i wręcz politycznego analfabetyzmu. Autor wychodzi od konstatacji, że w końcu 1981 r. sytuacja przedstawiała się katastrofalnie, i szuka powodów tego stanu rzeczy. Upatruje ich nie tylko w rozstrojeniu gospodarki przez trwający od 37 lat system (efektem finalnym były paraliżujące życie strajki), osłabiony i zaatakowany przez propagandę amerykańską, której pas transmisyjny stanowiło Radio Wolna Europa, a następnie, już w kraju, przez Solidarność i jej ostateczny apel wygłoszony w Gdańsku dzień przed decyzją generała. Ten uprzedził zapowiedziany na 17 grudnia w całym kraju strajk generalny. Było rzeczą oczywistą, że ci, co uzyskali większość w głosowaniu na posiedzeniu władz „Solidarności” (Wałęsa podobno się uchwałom sprzeciwiał), dążą do wojny domowej oraz prowokują Rosję do zbrojnego interweniowania w Polsce. Cały świat oczekiwał, że i jedno, i drugie nastąpi lada dzień. Nastąpiło w dniu 13 grudnia coś jednak innego, niż się spodziewano, pisze Giertych, po czym analizuje postawy społeczeństwa, rolę propagandy płynącej z zagranicy, by skonstatować, że owa decyzja Jaruzelskiego była trafnym wyjściem, dla którego brakowało alternatywy: Ale przede wszystkim uważam, że dobrze się stało, że znalazł się ktoś, kto umiał nagłym aktem woli przeszkodzić dojściu do skutku rewolucji, która wiodła Polskę pod każdym względem ku katastrofie: byłaby spowodowała klęskową wojnę Polski z Rosją, a może wojnę domową w samej Polsce, byłaby wprawdzie być może powołała do życia nowy rząd w Polsce, ale byłby to rząd wcale nie lepszy od rządów dotychczasowych, ale od nich gorszy i byłaby Polskę wewnętrznie rozstroiła, pogrążając ją w jeszcze większej ruinie. Cieszę się także, że cała operacja wprowadzenia stanu wojennego przeprowadzona została tak sprawnie i prawie że bezboleśnie. Nie bagatelizuje brutalnego zachowania niektórych oddziałów ZOMO, a zwłaszcza śmierci siedmiu górników. Zaraz jednak porównuje straty z ofiarami zamachu majowego 1926 r., kiedy zginęło 379 Polaków, a 920 zostało rannych. Zauważa, iż od rzeczy złych bywają jeszcze gorsze co od razu przypomina słowa Wojciecha Jaruzelskiego o okaleczeniu i o mniejszym złu. Szukając dalej analogii, dotyka kwestii maja 1926 r. i grudnia 1981 r.: jego zdaniem, sytuacja tu i tam była nieporównywalna Piłsudski bowiem nie zapobiegał żadnym klęskom, ale skierował się przeciwko legalnemu rządowi utworzonemu w wyniku wolnych wyborów. Realista pamięta
Tagi:
Marceli Kosman








