Po dwóch latach śpiączki chory odzyskał świadomość i mowę. W letargu widział i słyszał wszystko, ale nie mógł o tym powiedzieć Korespondencja z Neapolu 38-letni Salvatore Crisafulli jak wielu mieszkańców Katanii dojeżdżał do pracy motorowerem. 11 września 2003 r. nie dotarł na miejsce. Na prostej drodze wpadł pod ciężarówkę przewożącą mrożonki. Zderzenie było tak silne, że mężczyzna przekoziołkował w powietrzu kilka metrów. Kiedy karetka pogotowia przyjechała na miejsce, leżał bezwładnie na jezdni. Ordynator oddziału reanimacji miejscowego szpitala, Sergio Pintaudi, już po pierwszych oględzinach nie dawał żadnych nadziei. 29 października 2003 r. Salvatore został przewieziony do specjalistycznego centrum neurologicznego w Mesynie. Mężczyzna ani na chwilę nie odzyskał przytomności. Po 81 dniach lekarze zdecydowali się ograniczyć wszelkie zabiegi – uznali, że pacjent nie rokuje najmniejszych szans na poprawę. – Stwierdzili, że medycyna nie może nic dla niego zrobić – mówi młodszy brat Pietro. Kiedy starał się przekonać medyków, że Salvatore nie jest rośliną (- Przecież on płacze, zobaczcie – mówił), wzruszali ramionami. – Łzy nic nie znaczą, to odruch bezwarunkowy – twierdzili. Za bezwolne uznali również drgnięcie ręki. Pietro nie wytrzymywał nerwowo, krzyczał, że są nieludzcy. Przyczepą po nadzieję W poszukiwaniu lepszej opieki rodzina postanowiła przewieźć chorego na północ kraju. Okazało się jednak, że nie ma żadnej możliwości umieszczenia go w specjalistycznej placówce. W tej sytuacji Pietro, który lata temu opuścił rodzinne strony i przeprowadził się do Toskanii, zdecydował się zrezygnować z pracy i przyjąć brata w swoim mieszkaniu w Monsummano Terme koło Pistoi. Pietro opiekował się chorym dzień i noc. W wolnych chwilach starał się zdobyć jak najwięcej informacji o chorobie brata, szukał pomocy. Wreszcie udało mu się nawiązać kontakt z Leopoldem Saltuarim z Austrii, uważanym za największy światowy autorytet w dziedzinie reanimacji. Ponieważ nie zdołał załatwić karetki pogotowia, zawiózł brata wypożyczoną przyczepą kempingową. Niestety, profesor Saltuari także orzekł, że Salvatore nie ma żadnych szans na wybudzenie. – Uszkodzenia mózgu są nieodwracalne i prawdopodobnie chory umrze za trzy, cztery lata z powodu niewydolności oddechowej – wytłumaczył rodzinie. Na karcie chorego wypisał: stan wegetatywny permanentny. Po powrocie z Austrii nastały czarne miesiące, coraz trudniej było uzyskać jakąkolwiek pomoc ze strony państwowej służby zdrowia. Na początku lutego br. Pietro zawiózł brata do rodzinnej Katanii. Kiedy w marcu br. zrobiło się głośno o sprawie Amerykanki Terry Schiavo (mąż zwrócił się do sądu o pozwolenie na odłączenie urządzeń utrzymujących przy życiu jego pogrążoną w letargu żonę), Pietro rozpoczął z nowymi siłami swoją batalię. W sukurs przyszły prasa i telewizja. Zdesperowany mężczyzna ogłosił, że zrobi to samo, odłączy brata od urządzenia, dzięki któremu jest żywiony: – Zrobię to, bo nie mam sił, jestem sam, lekarze i tak postawili na nim krzyżyk. Zabiję go. Dramatyczny apel poskutkował. Sytuacją Salvatore zainteresował się minister zdrowia, Francesco Storace. Dygnitarz odwiedził chorego w domu i obiecał pomóc. Wkrótce mężczyzna trafił do specjalistycznej placówki San Donato w Arezzo. – Dopiero tam, półtora roku od wypadku, zajęto się nim naprawdę, jak należy – opowiada Pietro. Efekty były widoczne już po trzech miesiącach. W lipcu br. Salvatore odzyskał przytomność. Lekarze zdecydowali się przewieźć go do rodzinnego domu w Katanii. Pietro najpierw był przeciwny, bał się, że znów o nim zapomną, ale minister osobiście zapewnił go, że Salvatore będzie otoczony opieką przez całą dobę. Słowa dotrzymał. Pierwsze słowa To w mieszkaniu matki, Angeli, na ulicy Brancato 14 w rodzinnej Katanii, Salvatore wypowiedział pierwsze słowo. Było około wpół do piątej po południu, 4 października nieodstępująca syna staruszka poprawiała mu właśnie poduszkę, pomagał jej logopeda, kiedy Salvatore wyszeptał z trudem: – Mama – i się rozpłakał. Natychmiast zadzwoniła Pietra i do całej rodziny. Zlecieli się jak na skrzydłach. Drugim wyrazem, jaki wypowiedział chory, było imię Petru (w sycylijskim dialekcie Pietro), potem wymówił po kolei imiona wszystkich bliskich: ojca, czwórki swoich dzieci, braci, sióstr. Salvatore leży na łóżku w pokoju pełnym specjalistycznych maszyn. W mieszkaniu zainstalowane są monitory, dzięki którym można go widzieć z każdego
Tagi:
Małgorzata Brączyk









