Nie rozpraszać orkiestry – rozmowa z Marzeną Diakun

Nie rozpraszać orkiestry – rozmowa z Marzeną Diakun

Furiatka z batutą, erudytka? Czemu nie – odrobina szaleństwa i wiedza są dyrygentowi potrzebne. Ale już kobieta czołg staranuje muzykę Marzena Diakun – ukończyła z wyróżnieniem dyrygenturę symfoniczno-operową na wrocławskiej Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego, w klasie prof. Mieczysława Gawrońskiego, oraz studia podyplomowe w klasie prof. Uroša Lajovicia na Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu. Debiutowała w 2002 r., na II roku studiów, kiedy poprowadziła finałowy koncert XVII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Perkusyjnej. Jako dyrygent gościnny współpracuje m.in. z orkiestrami Filharmonii Narodowej w Warszawie i Narodowej Filharmonii Czeskiego Radia, z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach oraz z Filharmonią Wrocławską. Od 2007 r. była dyrektorem artystycznym Wrocławskiej Orkiestry Młodzieżowej. Jest laureatką wielu krajowych i zagranicznych konkursów dyrygenckich. W 2010 r. uzyskała stopień doktora na krakowskiej Akademii Muzycznej. Rozmawia Bronisław Tumiłowicz Jak się robi doktorat z dyrygentury? – Inaczej niż w typowych dyscyplinach naukowych, ale wcale nie jest łatwo. Zawsze podstawę stanowi praca analityczno-naukowa związana z przygotowywanym koncertem. Może to być rozprawa o ważnej postaci z dziedziny muzyki, np. o kompozytorze, albo o jakimś utworze lub cyklu utworów. Ja pisałam o polskich symfoniach okresu klasycyzmu, bardzo mało znanych. Z tego wczesnego okresu w dziejach symfonii wiele utworów zaginęło albo jest trudno dostępnych, trzeba długo szukać śladów w archiwach, nawet w Paryżu, Berlinie czy w Wiedniu. Sporo czasu spędziłam w archiwum w Sandomierzu, gdzie badałam zbiory przyklasztorne. Wiele dokumentów nie doczekało się jeszcze opracowania. Okazuje się, że to archiwum chętnie przyjęłoby do pracy ludzi po bibliotekoznawstwie czy muzykologii, aby przejrzeli i opisali znajdujące się tam zbiory. Przy okazji jest szansa na odkrycie jakiegoś ciekawego zabytku muzycznego. Ja natomiast przeprowadzałam analizę różnych wykonań i porównywałam je z autografami partytur. Następnie przygotowałam koncert zgodny z tematem pracy doktorskiej. Jak to wyglądało? – Razem z orkiestrą zagraliśmy symfonie Bazylego Bohdanowicza, Józefa Elsnera i Adama Haczewskiego. Z solistą Konstantym Andrzejem Kulką wykonaliśmy zaś „Koncert skrzypcowy” Feliksa Janiewicza. W przewodzie doktorskim z dziedziny dyrygentury liczy się dorobek konkursowy i koncertowy kandydata, bo zawód dyrygenta opiera się bardziej na praktyce. Mój promotor, znakomity dyrygent prof. Tomasz Bugaj, przestrzegał, aby zbierając materiały, nie zabrnąć w ślepą uliczkę, nie narzucać sobie zbyt rozległych badań. Dokładnie dwa lata temu, w styczniu 2010 r., obroniłam się na Akademii Muzycznej w Krakowie. Do dyrygowania orkiestrą doktorat nie jest jednak wymagany. – Ale dobrze, gdy dorobek i doświadczenie są jakoś udokumentowane, bo przed każdym nowym koncertem stajemy się trochę naukowcami – trzeba dużo przeczytać: o autorze, o epoce, w której tworzył, o dodatkowych kontekstach dzieła. Z dala od tyranii A potem dyrygent despotycznie narzuca taką wizję dzieła całej orkiestrze? – Może w XIX i XX w. tak było, ale współczesny muzyk orkiestrowy jest człowiekiem na takim poziomie, że spodziewa się raczej współpracy niż despotyzmu. Słynni dyrygenci minionych epok, jak Toscanini czy Karajan, narzucali swoją wizję muzyki instrumentalistom, dziś trzeba raczej umiejętnie ich otworzyć, pociągnąć, aby zaakceptowali daną interpretację. Dyrygent musi jednak umieć zapanować nad całością, mieć wgląd we wszystko, co się dzieje podczas wykonywania utworu. To jest w zasadzie wspólne muzykowanie, choć pod kontrolą. Dziś mamy trochę inny typ dyrygenta. Simon Rattle czy Claudio Abbado potrafią trzymać zespół twardą ręką i wykazują dużą odporność psychiczną, ale są otwarci na różne propozycje muzyków. Ja także staram się czerpać pełnymi garściami z tego, co mi podsuwa zespół. Obecnie dyrygent to konkretna wiedza, kompetencje i dobre przygotowanie do próby, a nie tylko narzucanie swojej woli. Po czym można rozpoznać dobrego dyrygenta? Jakie są kryteria oceny jego sztuki? – Jako uczestniczka i laureatka wielu konkursów dyrygenckich nie widzę jednej takiej cechy. To sprawy niemierzalne. Z rozmów z prof. Tadeuszem Strugałą, który był jurorem na kilku takich konkursach, wywnioskowałam, że liczy się bardzo wiele czynników, nawet pierwsze kroki, jakie dyrygent stawia po wejściu na scenę, świadczą już o jego dyspozycji. Ponoć wystarczy kilka początkowych taktów utworu, aby wyrobić sobie opinię o poziomie kapelmistrza. W każdym razie jest coś takiego, że ta sama orkiestra przy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2012, 2012

Kategorie: Kultura