Kariera na nowo

Kariera na nowo

Polacy, którzy odnieśli sukces na świecie, to ludzie bardzo światli, otwarci, życzliwi. I tak jesteśmy kojarzeni

Mariusz Kwiecień – światowej sławy baryton, dyrektor artystyczny Opery Wrocławskiej

Zniknął pan ze sceny.
– Moja kariera skoczyła w zupełnie innym kierunku, zostałem w sierpniu dyrektorem artystycznym Opery Wrocławskiej, więc tam będzie się skupiała w większości moja działalność artystyczna. Nie planuję dalszych występów na scenie, koncertów ani recitali, natomiast planuję przygodę w innej roli w jednej z większych oper w Polsce.

Decyzja o zakończeniu kariery śpiewaka wielu zasmuciła, niektórych zaszokowała.
– Kręgosłup nie pozwala mi wychodzić na scenę. Jestem po dwóch operacjach, teraz szykowała się kolejna i wtedy może powrót na scenę albo koniec intensywnego śpiewania. Koncerty, recitale to nie jest mój żywioł, ja jestem zwierzakiem scenicznym i jeżeli nie będę wychodził na scenę, to zdecydowałem się na ten dość radykalny krok. Do tego dołożył się bardzo trudny okres koronawirusowy, kiedy teatry zaczęły się zamykać i wszystkie okoliczności pchały mnie ku temu. Wierzę, że pewne sytuacje, okoliczności popychają człowieka w różne kierunki, nie do końca przewidywalne. Podjąłem tę decyzję po dłuższym przemyśleniu i jestem w pełni do niej przekonany.

Rzeczywiście nie słyszę w pana głosie żalu czy rozterki.
– Zawód śpiewaka jest cudowny, ale bardzo wymagający. To poświęcenie rodziny, przyjaciół, wewnętrznego spokoju dla fanów, dla podróży. I dopóki wszystko dobrze ze zdrowiem, jest wspaniale. Natomiast w momencie kiedy trzeba się ograniczać, nadmiernie kontrolować, a w dalszym ciągu są pewne problemy, przestaje mieć to sens, bo to walka z wiatrakami, skazana na przegraną. Czy zatem stałoby się to w tym roku, czy za dwa-trzy lata, i tak by się stało. Przeszedłem kolejną operację w zeszłym roku. Podczas „Wesela Figara” z kolei pękła mi łąkotka w kolanie i w połowie spektaklu musiałem zejść ze sceny, a potem poddać się operacji. Są sygnały, które daje życie, ja muszę je zauważyć i do nich się dostosować. Decyzja jest przemyślana i jestem do niej w stu procentach przekonany, dlatego tego żalu w głosie pani nie słyszy. Nie ma wyjścia, życie toczy się dalej. Jest tyle fantastycznych rzeczy, które można zrobić, poświęcając się sztuce, operze akurat w tym przypadku. Być może gdy włączę sobie DVD czy jakieś moje nagrania, targnie moją duszą, ale to temat zamknięty.

Przed panem egzamin w Akademii Muzycznej w Katowicach.
– Otworzyłem przewód doktorski, praca doktorska o „Dichterliebe” Roberta Schumanna jest napisana, piszę o połączeniu jego problemów psychicznych z przepiękną muzyką, którą tworzył do tekstów Heinricha Heinego. W Katowicach jest piękna Akademia Muzyczna, współpracuję z tamtejszym wydziałem wokalnym. Pani dziekan Ewa Biegas udostępniła mi wspaniałego reżysera dźwięku, salę i mieliśmy niedawno okazję sobie pośpiewać, ponagrywać piękną muzykę. Może uda mi się jeszcze w tym roku obronić.

Czyli czas pandemicznych ograniczeń się przydał.
– Oczywiście dla mnie ten czas też nie był łatwy, tak jak dla wszystkich ludzi, którzy przechodzili stres, lockdown i musieli pozostawać w domach. Starałem się go wykorzystać do maksimum. Zgromadziłem masę książek i artykułów, publikacji dotyczących doktoratu i udało mi się w ciągu trzech miesięcy napisać moim zdaniem bardzo ciekawą pracę doktorską. Łączę w niej moje zainteresowanie nie tylko muzyką, znakomitym kompozytorem Schumannem i świetnym poetą Heinem, ale również psychologią. Uczyłem się w klasie psychologiczno-pedagogicznej, pisałem maturę z psychologii i przez całe życie nie była mi obojętna. Akurat nadarzyła się okazja, bo jeden z moich ulubionych cyklów, „Dichterliebe”, to dzieło Schumanna, który zmagał się z chorobami o podłożu psychicznym. Chciałem wykorzystać tę wiedzę i pasję do psychologii połączyć z pasją do muzyki. A ponieważ mieszkam na skraju lasu, codziennie tam wychodziłem, podziwiałem wiosnę, po raz pierwszy mogłem zobaczyć, jak wszystko zaczyna zielenieć w ogrodzie, bo nigdy nie miałem na to czasu. Wiosna zawsze była dla śpiewaków intensywnym czasem, występowało się w różnych miejscach.

Te trzy miesiące to był czas spokoju, nawet trochę nudy i takiego nicnierobienia, do czego nie byłem przyzwyczajony od 25 lat. To naprawdę znakomity moment, żeby się zastanowić nad sobą, nad przyszłością, zrobić sobie podróż przez całe życie, wyciągnąć wnioski.

Pana pasją poza muzyką jest projektowanie wnętrz, praca z kolorem. Z jakim kolorem pozostał pan po tych trudnych miesiącach?
– Ostatnio jest tak, że bezkolorze to jest moje ulubienie, dlatego że lubię wszelkie odcienie ziemi, szarości, naturalne kolory drewna, oczywiście czernie, biele, natomiast żaden kolor jako kolor nie jest mi jakoś wyjątkowo bliski. Być może jeszcze zielony.

Porozmawiajmy o nowej pracy.
– Planujemy zrobić piękny teatr. Kierujemy się w stronę młodych artystów i w przyszłym sezonie chciałbym otworzyć duże, być może największe w Polsce studio operowe dla młodych śpiewaków. Planujemy jedną premierę w sezonie oddać studentom bądź ludziom tuż po studiach. Robimy dwie obsady w tym roku, będzie to „Cosi fan tutte”, w pierwszej obsadzie będą śpiewacy, którzy skończyli studia, mają już ukształtowane plany na przyszłość, natomiast w drugiej skupimy się na studentach z polskich uczelni muzycznych.

Trudno w Polsce o takie inicjatywy, by młodym artystom udostępnić prawdziwą scenę opery z całą obsadą i maszynerią.
– Właśnie, oddać im scenę z orkiestrą, dyrygentem, scenografią; prawdziwy spektakl na prawdziwej scenie, na który przyjdzie publiczność. W Polsce nie spotkałem się z czymś takim. Dostrzegłem ogromny walor takiego przedsięwzięcia, będąc członkiem Lindemann Young Artist Development Program w Nowym Jorku przy Metropolitan Opera. Później podczas moich wojaży po świecie widziałem bardzo podobne działania w Londynie w Royal Opera House, gdzie jest duże studio operowe i tam z młodymi ludźmi intensywnie się pracuje i pozwala im wejść na scenę. Dlatego jest to godne uwagi – pełne przygotowanie, kontakt z reżyserem, ze sceną, z orkiestrą, zmierzenie się z trudnościami, które niesie ten zawód, jest niezwykle ważne, żeby młodym ludziom uświadomić, na co się decydują, jak to wygląda, jak pięknie, ale jak trudno zdobyć sławę, karierę i mistrzostwo.

Ale nie chodzi tylko o śpiewaków.
– W młodości tkwi cały nasz potencjał artystyczny na przyszłość, dlatego chcemy ich kształtować, a jest coraz więcej wspaniałych śpiewaków, tancerzy i choreografów, reżyserów i dyrygentów. Z nimi będziemy chcieli współpracować, bo to studio, które chcę otworzyć przy Operze Wrocławskiej, byłoby też jakąś drogą dla młodych dyrygentów, pianistów akompaniatorów, którzy chcieliby z tą młodzieżą śpiewającą współpracować.

Ambitne plany wymagają czasu i dobrego zespołu.
– To, co będziemy próbowali zrobić we Wrocławiu, rozsądnie dzieli się na dyrektor naczelną Halinę Ołdakowską, dyrektora artystycznego – czyli mnie – który będzie odpowiadał za stronę artystyczną, i na dyrektora muzycznego, Bassema Akiki, który odpowiada za orkiestrę, za to, żeby to wszystko wspaniale działało muzycznie. Mamy do pomocy jeszcze kierownika baletu Marka Prętkiego, który z entuzjazmem zabrał się do pracy z baletem. Będziemy również próbowali we Wrocławiu zrobić festiwal dla młodych tancerzy, może konkurs choreografów. Być może będzie to w lipcu, na otwartym powietrzu, żeby szeroka publiczność mogła to ocenić. Na razie musimy zacząć.

Pracuje pan stale z młodzieżą w Akademii Muzycznej w Krakowie.
– Jestem tam zatrudniony i mam swój przedmiot, interpretację muzyki wokalnej. To są zajęcia z młodzieżą, która już ma za sobą trzy-cztery lata nauki, i pracujemy nad techniką, interpretacją. W akademii w Katowicach mam zwykłe kursy mistrzowskie, podobnie w Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie, prócz tego daję kursy w Akademii Muzycznej w Poznaniu, w Bydgoszczy i we Wrocławiu.

Rozmawiamy w Lublinie, w Centrum Spotkania Kultur, przy okazji kursów mistrzowskich Antonina Campi Opera Masterclass 2020.
– Bardzo lubię pracować z młodzieżą, młodzi ludzie są niesamowicie wdzięczni za wszelką pomoc, uwagi, które my, śpiewacy ze sporym dorobkiem artystycznym, jesteśmy w stanie im przekazać. A Lublin także dlatego, że zaprosiła mnie Ewa Vesin, współtwórczyni tego wydarzenia, znakomita śpiewaczka, mieliśmy okazję razem występować na scenie. Zresztą ja ją zawsze podziwiałem jako sopran, kiedyś mezzo, za nieprzeciętny głos i warunki głosowe, ale też aktorskie.

Zapewne pani wie, że przez całą karierę było dla mnie bardzo ważne, żeby tam było obecne aktorstwo, żeby to był teatr operowy, a nie „wychodzi śpiewak i śpiewa”. Dlatego Ewa jest jedną z tych nie tak wielu osób, które potrafią połączyć niezwykle trudną sztukę śpiewania z równie trudną sztuką bycia na scenie, grania, interpretowania. Oprócz tego Kasia Trylnik, która jest moją koleżanką z czasów studiów i ze sceny – to nasza trójka wykładowców. Jest to cudowna okazja, żeby, po pierwsze, spotkać się z młodzieżą, po drugie, z kolegami, przyjaciółmi ze sceny; fantastyczna okazja do pobycia razem. Oprócz tego nigdy nie byłem w Lublinie. Jestem zachwycony tym miastem. A takie kursy są idealną okazją, żeby posłuchać takich osób, żeby z nimi popracować, poznać i później być może zaprosić do udziału w spektaklach we Wrocławiu.

Nie rozważał pan obsadzenia siebie jako osoby znanej, z poglądami, w zupełnie innej roli? Myślę o polityce.
– Staram się być człowiekiem apolitycznym, natomiast nie da się nie dostrzec pewnych kwestii, to dotyczy nie tylko naszego kraju, ale generalnie świata. To deficyt autorytetów, ludzi mądrych, wykształconych, z potężną wiedzą historyczną, kulturalną, gospodarczą. Nastała w świecie taka bylejakość, brak chęci poszukiwania, wiary w to, że można, że da się zmienić, że da się lepiej. Panuje pewnego rodzaju stagnacja, nie ma liderów, za którymi chciałoby się podążać, więc to jest bardziej ta moja polityczna myśl. Ja sam, poprzez swoje postępowanie, uczestnictwo w życiu kulturalnym na całym świecie, zawsze byłem utożsamiany z Polską, bo jestem Polakiem.

Politycznie byłem w pewnym sensie przez ostatnie 25 lat ambasadorem Polski na świecie i ludzie, którzy ze mną się spotykali, pytali, czy Polacy są zawsze tacy uśmiechnięci, bo ja jestem człowiekiem uśmiechniętym, optymistycznie nastawionym do życia. Mówiłem: „Tak, oczywiście, przyjedźcie do Polski, zapraszam, zobaczcie, jakimi jesteśmy ludźmi”. Akurat mamy to szczęście, że ci wszyscy wielcy Polacy, którzy zrobili fantastyczne kariery na świecie, to ludzie bardzo światli, otwarci, życzliwi, pełni entuzjazmu – i tak jesteśmy kojarzeni. Można powiedzieć, że jest to w pewnym sensie uprawianie propolskiej polityki na świecie. Życzyłbym sobie, żeby tak zostało, bo tworzenie programu z udziałem artystów z całego świata w Operze Wrocławskiej to pewnego rodzaju uprawianie polityki, a chcielibyśmy zacząć liczyć się w świecie jako placówka kulturalna.

Czego życzyć nowemu dyrektorowi artystycznemu Opery Wrocławskiej?
– Nie wiem, czego mnie można życzyć, natomiast ja życzę, żeby publiczność, która będzie przychodziła do nas do opery, czuła się usatysfakcjonowana, żebyśmy wspólnie mogli stworzyć przepiękny teatr, do którego każdy będzie z ogromną przyjemnością przychodził, żeby zobaczyć nietuzinkowe produkcje i usłyszeć czasem mało znane, ale znakomite głosy. Staramy się wybierać artystów nie tylko z najwyższej półki, ale również tych, którzy mają coś wyjątkowego do zaoferowania publiczności, życzę zatem, żeby publiczność chciała przychodzić do Opery Wrocławskiej. Podświetliliśmy budynek na kolor zielony, żeby pokazać: tu jest nadzieja, emanujemy zielenią, pozytywną energią. Chcemy, żeby publiczność pamiętała, że gramy dla niej, że staramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy w tym trudnym czasie.

Fot. Przemysław Gąbka

Wydanie: 2020, 41/2020

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy