Poezja po niej zostanie

Poezja po niej zostanie

Nina Andrycz-Cyrankiewicz była uzależniona od teatru, który był dla niej najważniejszy na świecie

Urodziła się 11 listopada 1912 r., czyli 110 lat temu. Przeżyła 102 lata, dwa miesiące i 20 dni, do końca w niezłej formie. Przez ten czas świat zmienił się całkowicie, ale Nina, ani chybi genetycznie uprzywilejowana, całkiem sprawnie za nim nadążała. Nie twierdzę, że nauczyła się posługiwać komórką, ale miała swoje sposoby i zawsze znalazł się ktoś z komórką, by zamówić taksówkę.

O takich jak Nina mawia się: „Z dobrego przedwojennego materiału”, choć w jej przypadku chodziło o I wojnę światową. Przyszła przecież na świat, gdy Polacy byli, tylko Polski nie było. Zauroczony scenograf mówił: „Trzeba jej oddać – dekolt miała piękny do samego końca”.

Jej codzienna witalność (także przez ostatnią dekadę) zmieniła całkowicie mój pogląd na kwestię długowieczności człowieka. Gdy niedawno na informację o śmierci przeszło 90-letniej babci mojej koleżanki westchnęłam: „O, jaka szkoda, mogła pożyć ładnych parę lat dłużej”, napotkałam zdziwione spojrzenia, choć moja reakcja była szczera.

Dowcipkowała, interesowała się tym, co, gdzie i u kogo, ceniła przyjemności życia, wśród których było dużo pisania, jeszcze więcej czytania i bynajmniej nie jedna lampka czerwonego wina do śniadania, obiadu i kolacji. Zawsze uczesana, również w „szlafrokowe” dni, gdy nie dała się wyciągnąć nawet na krótki spacer, polegiwała z książką lub dużym notesem w ręku, bo do końca pisała wiersze, albo z „Wyborczą” – gazeta kosztowała wtedy bodaj 2,70 zł, co pamiętam, bo kupowała ją w drodze do pracy gosposia Małgorzata, a potem narzekała, że Nina zapomina jej zwrócić należność. Taaak, to ta sama gosposia, którą czekała eksmisja za niepłacenie czynszu, ale Nina, dowiedziawszy się o tym przez przypadek, zlikwidowała lokatę i 12 tys. zł (!) wręczyła jej bez zbędnych ceregieli.

Zastanawiałam się wtedy, czym właściwie jest wdzięczność, a czym bezduszność; Nina popadła w wir kłopotów z drugą gosposią, której „też się należało”. Słowem, z gosposiami radziła sobie średnio, co m.in. opisałam w książce „Nina i Józef. Sceny z życia, które minęło” (czeka na wydanie w 2023 r. w wydawnictwie Rebis).

Nina włączała telewizor wieczorami, dla newsów, filmów – najchętniej biograficznych – i programów, o których się mówiło. Na przykład w „Taniec z gwiazdami” tak się wkręciła, że kibicowała tylko „swojej wybrance”. Gdy zwyciężyła Anna Mucha, kibicowanie zakończyło się przekazaniem prezentu dla „pokrzywdzonej” werdyktem Nataszy Urbańskiej. Z ładnym, złotym naszyjnikiem (który w podróży służbowej po Azji z mężem dostała od Indiry Gandhi) i z liścikiem posłała do teatru Buffo znajomą fryzjerkę.

A potem parę razy sprzeczałyśmy się, co jest istotą rywalizacji i czy zwycięzca to ten, co całe życie szlifuje jedną umiejętność, czy utalentowany „amator”, który w imponującym tempie zrobił postępy. Z Niną dało się sprzeczać bez ryzyka popsucia relacji, bo trzymała klasę i uznawała za normę, że w końcu każdy i tak zostaje przy swoim. W takim stylu prawiły sobie złośliwostki z Ireną Eichlerówną, gdyż za sobą nie przepadały, ale, jak twierdził Mieczysław Gajda, nigdy nie przekroczyły akceptowalnego poziomu.

*

Książkę pisałam kilka ładnych lat, a tu co i rusz ktoś z moich rozmówców – bezcennych świadków historii – umierał, odchodził, jak ostatnio ambasador Stanisław Ciosek. A tak niedawno zastanawialiśmy się, czy Nina mogła uciec z przyjęcia u Stalina na Kremlu. Była tam z mężem premierem w oficjalnej podróży w Moskwie, gdy usłyszała w radiu, że przez nią nie odbędzie się wieczorny spektakl w warszawskim Teatrze Polskim, więc złamała rygory protokołu dyplomatycznego, ruszyła na lotnisko, wsiadła do samolotu i… dotarła na czas. Ja relacjonowałam szczegóły, ambasador się zastanawiał, bo anegdotę słyszał z grubsza wcześniej (i to, że Jakub Berman miał zemdleć), ale oczywiście go przy tym nie było, bo za młody. Tyle że jako wieloletni, kompetentny dyplomata wiedział dużo o obyczajach u nas i u nich, przedtem i potem. Przez całe lata dziennikarze tę opowieść Niny kupowali, bo opowiadać umiała, oj, umiała. O tym rozmawiałam także z wicepremierem Józefem Tejchmą, ale po analizie szczegółów, co z ochroną, protokołem itd., moi rozmówcy doszli do wniosku, że niestety ta ucieczka w realiach opisywanych przez premierową i bez zgody małżonka nie była możliwa. Konkluzja: ale bardzo byśmy wszyscy się ucieszyli, gdyby to była prawda.

*

Nina urodziła się w Brześciu nad Bugiem, wtedy polskim mieście, i to było zawsze jasne; tylko z kiedy było trochę kłopotu, bo ujęła sobie trzy lata w początkach II wojny światowej. Miała 27 lat, a ku rozpaczy matki wciąż była panną. W czasach przed peselem odmładzał się, kto chciał, a zawierucha wojenna sprzyjała. Prawdę Nina wyznała mi sama, ale potwierdzenie czarno na białym uzyskałam po jej śmierci. Za 49 białoruskich rubli z archiwum w Grodnie nadeszło ksero ręcznie wypisanego po polsku i rosyjsku odpisu aktu urodzenia: urodziła się w 1912 r. i ta wiadomość definitywnie kończyła sprawę.

Miała interesującą rodzinę. Dziadek Ludwik Andrycz to współzałożyciel warszawskiego Służewca, znawca i hodowca polskich koni pełnej krwi, w alei Wilanowskiej zbudował w latach 30. Andryczówkę, a w ogrodzie zasadził platan (zmierzyliśmy go z rok temu z wnukiem, Kazimierzem Żórawskim, publicystą, drzewo ma ponad 5,5 m w obwodzie).

Nestor miał sześcioro dzieci, kilkanaścioro wnuków i prawnuków. Kuzynem Bolesławem Micińskim, przedwcześnie zmarłym eseistą, Nina chwaliła się i czytała jego dzieła do końca życia, Annę Micińską, znakomitą tłumaczkę, Józef Cyrankiewicz zdążył poznać, gdy była dzieckiem.

Młodszy brat ojca Niny, Czesław Tomasz Andrycz, dyplomata, szef protokołu u prezydenta Wojciechowskiego, wzięty przez gestapo wprost z gabinetu, zginął na Szucha, nie wiadomo dokładnie kiedy, zniknęli też żona, Francuzka, i syn.

*

Nina była prawdziwą feministką, w słowach i czynach, które się nie rozmijały. Decydowała o swoich wyborach, swoim ciele, a do mężczyzn miała bardzo nieskomplikowany stosunek: uwielbiała ich w każdej postaci. Miała wielu przyjaciół i adoratorów, ale przyjaciółek… jak na lekarstwo, a wśród aktorek – jeszcze mniej.

Przyznaję, że za życia Niny przeczytałam jej trzy książki pobieżnie, ale nie na tyle, by nie zauważyć, że jak już pisze o Erosie, o sprawach damsko-męskich, robi to odważnie, dosadnie, po prostu świntuszy.

Lubiła niewinny towarzyski flirt, przepadała za adoracją mężczyzn, tyle że żaden nie był w stanie do niczego jej przymusić. Nawet mąż premier. Jak nie chciała mieć dzieci, to nie chciała i już.

Jej przyjaciele, np. Xymena Zaniewska i Mariusz Chwedczuk, uważali, że „na tym się zresztą przejechała, bo Cyrankiewicz chciał potomka. Kochał ją, był zauroczonym nią człowiekiem sukcesu i w życiu by się z nią nie rozwiódł, gdyby mu go dała. Premierowi się nie odmawia, a ona odmówiła, choć odpowiadało jej brylowanie na salonach”.

Przez 21 lat była żoną na swoich warunkach, po latach musiała mieć świadomość popełnionych błędów, ale nigdy się do nich nie przyznała. Do tego wszystkiego niestety była kobietą zdradzaną na każdym etapie ich małżeństwa, w każdym aspekcie. Seksoholizm to choroba, jak każde inne uzależnienie, ale Nina mężem się nie przejmowała. Sama była zresztą uzależniona – od teatru, który był dla niej najważniejszy na świecie.

Docierały do niej plotki, nie tylko środowiskowe. Dlatego np. nie cierpiała małej rzeźby-wazonu autorstwa wielkiej artystki Aliny Szapocznikow, który od niej dostała w prezencie. Musiała dotrzeć do niej wiadomość, że ta piękna brunetka bardzo podobała się jej mężowi i że nie była to tylko znajomość platoniczna. Wazon przestał w ciemnym kącie w przedpokoju kilka dekad.

Nina z pewnością nie wiedziała, że jej mąż Józef Cyrankiewicz ma nieślubną córkę, poczętą w czasach, gdy nie byli małżeństwem, a nawet się nie znali. Jestem pewna, że nie zmieniłoby to w niczym jej decyzji, by nie mieć z mężem dzieci. Rozdział w książce „Macierzyństwo, a raczej jego brak, czyli Premierowi też odmawia się” liczy 17 stron, więc nie ma tu co się silić na streszczenie.

Z pana Józia był niezły ancymonek, ale po tym, co przeżył przez pięć wojennych lat: konspiracja, Montelupich, Auschwitz, Mauthausen, można tylko westchnąć: „niech Mu ziemia lekką będzie…”.

*

Nina była intelektualistką samoukiem, bo szkoły zaliczyła nieciekawe. Co dziś mogłaby przekazać współczesnej Polce, czego ją nauczyć? Po pierwsze, na pewno tego, że trzeba siebie kochać. Jako istotę, człowieka. No, może nie aż tak, jak Nina siebie kochała, ale żeby chociaż trochę i to sobie okazywać: być dla siebie dobrą. Po drugie i trzecie, aby kochając, także nad sobą pracować. Uczyć się, czytać, zapamiętywać, aby nie napisać Gombrowicz przez ą, jak pewna absolwentka uczelni, która przepisywała Ninie ostatnią książkę „Patrzę i wspominam”.

Powtarzała jak mantrę, że kobieta musi zdobyć wykształcenie, by być dobra w czymś, co zapewni jej samodzielność, niezależność. By kapelusz mogła sobie kupić za własne pieniądze, bez wyciągania ręki do mężczyzny.

*

Gram królowe, bo się do tego nadaję – mówiła. I odgrywała te królowe bardzo ładnie – potwierdzają ci, którym zawiść jest obca. Tyle że jak się ma królewskie role i maniery, pojawiają się kłopoty z ludzką sympatią. Stąd środowiskowa zawiść. Wszyscy uważali, że tak jest obsadzana, bo Cyrankiewicz każe, nikt nie chciał widzieć, że ma predyspozycje. Może dlatego jej stosunek do innych aktorów pozbawiony był złudzeń. A przecież zagrała Ionesco, i to dobrze. I Dulską…

Jako małżonkę najdłużej urzędującego premiera pytano ją niejeden raz o PRL, podkreślała wtedy zawsze zdobycze kultury, zwłaszcza teatr, który był wielki, powoływała się przy tym na autorytet prof. Barbary Skargi, wybitnej filozofki, humanistki.

*

Ciekawostka: Nina była uczennicą Roberta Waltera, Mistrza z Komorowa, teozofa, antropozofa, masona, astrologa, homeopaty, chemika, specjalisty od ezoteryki. Na lekcje jeździła do jego domu w Komorowie, często mężowskim samochodem służbowym i w towarzystwie Sylwii Rzeczyckiej, swojej najlepszej masażystki. W dywagacje na tematy teozoficzne wciągnęła męża, który – choć socjalista i racjonalista – wydawał się mocno zainteresowany światem wróżb i przewidywania przyszłości (!). Premier co najmniej kilka razy spotykał się z Walterem w alei Róż i pewnie prosił go o postawienie horoskopu, w czym Walter był ponoć mistrzem. Ich spotkania trwały do chwili, gdy Waltera aresztowano w apogeum stalinizmu, w 1952 r., a schorowaną Sylwię Rzeczycką – rok wcześniej. Każde z innych paragrafów, a same nazwiska prokuratorów budziły grozę.

Walter wyszedł w 1954 r., Rzeczycka siedziała dłużej za utrzymywanie kontaktów z przybyłym z Londynu cichociemnym. Podczas przesłuchań wypytywano ją o znajomość z Niną Andrycz, ale na tym się skończyło. Dwa aresztowania tak blisko, ale bez przykrych konsekwencji.

Piszę o Walterze, bo do końca życia pozostał wiernym przyjacielem Niny, towarzyszył jej nawet przy rozwodzie. Sam umarł w 1981 r. na raka, ale znacznie wcześniej oświadczył Ninie, że umrze ona w 2013 r. Pomylił się jedynie o miesiąc.

*

Nina żyła tak długo, że właściwie nie miała co grać, choć pamięć dopisywała. Co po niej zostało? Trochę utrwalonych w różnych technikach spektakli Teatru Telewizji, które reżyserowali najwybitniejsi twórcy, oraz benefisów, kilka niewielkich ról filmowych: w serialu Kazimierza Kutza, u Andrzeja Barańskiego i Krzysztofa Zanussiego, trzy książki i kilka tomików z wierszami, od niezłych po zachwycające. Jak się okazało, podobały się również ks. Janowi Twardowskiemu. W 1995 r. przyszedł na spotkanie autorskie Niny i poprosił o dedykację pod wierszem „Pusta ulica” w tomiku „Wakacje w listopadzie”:

I w każdym mieście świata jest taka pusta ulica

Na której ktoś mnie dopędza chociaż ja go nie widzę

Słyszę głos zdyszanego chłopca: czekałem. Czemuś nie przyszła?

I zmęczone kroki mężczyzny, szept. Nie czekaj.

Umarłem.

Chora matka mnie woła, stuka laską o brzeg trotuaru.

Odwracam się – nie ma nikogo. Ulica pusta i szara.

Ks. Twardowski dedykację dostaje, a potem nawet mają wspólny wieczór U Literatów. Nina dumna puentuje: „Powodzenie mieliśmy szalone. Z tym że on miał nakładu 35 tys., ja 5 tys.!”.

Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2022, 47/2022

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy