Twórczość Jacka Kaczmarskiego jest potrzebna dzisiejszej Polsce. Działa otrzeźwiająco
Mija właśnie (10 kwietnia) druga rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego, wybitnego poety i pieśniarza. Przykro patrzeć, jak jego krytyczne przestrogi dotyczące Polski, zwłaszcza te, które przekazywał nam w ostatnich latach swego krótkiego życia (zmarł na raka krtani w wieku 47 lat), powoli pokrywa kurz zapomnienia.
Być może wydany właśnie siedmiopłytowy album, zawierający utwory dotychczas nieznane, nigdy niepublikowane, odnalezione w prywatnych archiwach, zainteresuje nie tylko zdeklarowanych fanów tej twórczości, ale też pozwoli spojrzeć na Kaczmarskiego w innym świetle. Nie tylko przez pryzmat polityczny.
Nie tylko bard „Solidarności”
Po śmierci poety w 2004 r., poprzedzonej heroiczną walką z okrutną chorobą, nasze media wydały wyrok: oto odszedł „bard Solidarności”, zatwardziały antykomunista, towarzysz styropianowych drzemek, autor kilku zaangażowanych pieśni, przede wszystkich „Murów”, których refren – „Wyrwij murom zęby krat / Zerwij kajdany / Połam bat / A mury runą, runą, runą / I pogrzebią stary świat” – towarzyszył walce o wyzwolenie spod moskiewskiego knuta.
Bez dwóch zdań: Kaczmarski rzeczywiście zajmował jednoznacznie opozycyjne stanowisko w najtrudniejszych dla Polski czasach, ale to tylko część prawdy o nim. Powiedziałbym nawet, że to ważny, ale jednak epizod w całej jego artystycznej drodze. „Jeśli na moje koncerty przychodzą dziś ludzie, których nie było na świecie, kiedy pisałem Obławę, Mury czy Źródło, i oni odbierają te piosenki jako swoje, to znaczy, że dla nich kontekst polityczny nie gra roli. Oni odbierają to przesłanie egzystencjalne, a trzeba wziąć pod uwagę, że Obławę pisałem, mając 17 lat, a Źródło cztery lata później. A zatem u źródeł pierwszych moich utworów była niezgoda egzystencjalna, a nie komentarz polityczny”, mówił mi przed sześciu laty.
W tym niesprawiedliwym, jednostronnym osądzie funkcjonującym dziś w zbiorowej pamięci przemilczano właśnie fakt, że Kaczmarski był przede wszystkim poetą (nie tylko śpiewającym, dość wspomnieć znakomity tom wierszy „Tunel”), zmagającym się z ciężarem egzystencji, przemijania i śmierci, ale też przenikliwym komentatorem historii, także tej bardzo odległej, religijnych i obyczajowych mitów, literatury, sztuki, przypadków damsko-męskich, ironicznym prześmiewcą, kochającym życie i garściami czerpiącym z jego uroków, czasem aż do przesytu.
Przemilczany upadający etos
On sam za życia walczył z wizerunkiem gniewnego barda, tłumaczył, że wspomniane „Mury” zostały błędnie odczytane, że o Polsce mówi przede wszystkim we własnym imieniu, że owszem, miał bardzo krytyczne poglądy na rzeczywistość PRL i stanu wojennego, ale kiedy czasy się zmieniły, również nie szczędził gorzkich słów. Zależało mu na autentyczności – przyznawał, że w pewnym okresie imponowała mu nawet rola, w której go obsadzono, nie trwał uparcie w myślowych koleinach, na świat i na siebie patrzył krytycznie. Starał się być, myślę, wolnym i otwartym człowiekiem.
Tego nie mogli mu wybaczyć jego dawni opozycyjni koledzy: lekceważono to, co śpiewał o gnijącym w III Rzeczypospolitej etosie solidarnościowym, środowisko „Gazety Wyborczej” przemilczało jego brawurową książkę „Autoportret z kanalią”, w której rozprawił się z mitem konspiracyjnych świętoszków i pięknoduchów. Kpił z Wałęsy, potrafił wypomnieć – w piosence z 1982 r. (sic!) – Wajdzie delikatny fałsz jego kombatanctwa, śpiewając, że był to reżyser „zaszczytami zaszczuty, obarczony sławą”, który „nie poznał strachu o skórę”.
Daleko od doraźnej polityki
W piosence „Rechot Słowackiego”, napisanej w okresie rządów Jerzego Buzka, tak opisywał Polskę: „Chciwy odmiany po wioskach i miastach / Człek brał się za to, co najlepiej umiał / Groszem publicznym pan starosta szastał / (To dla plebana, to dla pana kuma) / Wyżej katedry rychło bank wyrastał / Czyniąc tym zamęt w nieprędkich rozumach / Gdy mszę niedzielną zamawiał w kościele / Spasiony krzywdą wiernych Złoty Cielec”…
Czarę goryczy przelała napisana w 2000 r. piosenka o „Solidarności”, zatytułowana „Dwadzieścia lat później”, w której Kaczmarski opisał to, co dziś możemy oglądać na własne oczy, jakby przeczuwając narodziny IV Rzeczypospolitej, też przecież budowanej na solidarnościowym micie: „Słaby tron, książęta żadni, kwaśne wina / Cech żebraków i proboszczów trzęsie miastem / Nagrabionym srebrem karmi się Kardynał / Dawna służba – na polityków wyrasta… / (…) / Własne wspomnienia – jak cudze losy, / Trzosy pełne, a serca – próżne; / Fałszu zeskrobać z prawdy – nie sposób / Zaledwie w dwadzieścia lat później”.
Właśnie wydany „Suplement” (EMI) to zbiór na ogół dawnych piosenek. I znów: ktoś, kto chciałby szukać tu wyłącznie emocji opozycyjnego pieśniarza, który myślał tylko o tym, jak dowalić komunie, srodze się zawiedzie. Te piosenki – nie zawsze, choć często odnoszące się do tamtej codzienności – rzecz jasna portretują rozterki pewnego pokolenia, ale najczęściej dotykają spraw ogólnoludzkich: uczuć, stanów duszy, wątpliwości, pytań, wzlotów i upadków, obecnych w każdym miejscu i czasie, poza historią i doraźną polityką. „Suplement” pozwala pod innym kątem spojrzeć na dopisaną później martyrologię, a także lepiej zrozumieć, dlaczego Kaczmarski tak bardzo bał się takiej Polski, którą nam się właśnie szykuje i której jego głos jest wciąż bardzo potrzebny. Niczym otrzeźwienie.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy