Obsesja notowania

Obsesja notowania

Jarosław Iwaszkiewicz z psem, lata 60. Archiwum prywatne Wiesława Kepinskiego

Zaglądamy do prywatnych zapisków Jarosława Iwaszkiewicza Kieszonkowy kalendarzyk na rok 1951 Jarosław Iwaszkiewicz kupił prawdopodobnie w Berlinie, Monachium lub Wiedniu. Zeszycik, o wymiarach nie większych niż 8 na 10 cm, został wydany w języku niemieckim. Okładka Taschen Agendy jest całkiem zwyczajna. Z brązowej skóry, bez żadnych zdobień, jedynie z wytłoczonym rokiem. Na stronach tytułowych w przygotowanych przez wydawcę rubrykach pisarz skrupulatnie, choć niezbyt starannie, wpisał ołówkiem swoje dane: Name: Jarosław Iwaszkiewicz Adresse: Stawisko, p. Brwinów Telefon: 92 24 (numer został później przekreślony) Passport N. Ser IV. 4087 Körpergewicht: 98 (kg) Grösse: 186 (cm). Każdego dnia notował w nim najważniejsze wydarzenia. Miniaturowy kalendarzyk nie pełnił jednak funkcji terminarza, dzięki któremu nie zapominamy pójść do dentysty czy odebrać garnituru z pralni. Charakter wpisów świadczy o tym, że Iwaszkiewicz sporządzał je zwykle po fakcie, traktował notatki jak małe archiwum. Zapisując pozornie nieistotne pojedyncze zdania, symbole i numery, zostawiał ślad po przeżyciach, których nie sposób inaczej zapamiętać. (…) PRZEZ LATA PRZYZWYCZAIŁ SIĘ, by prowadzić dwa lub trzy kalendarze równolegle. W pierwszym, najbardziej osobistym kalendarzyku kieszonkowym, jak ten z roku 1951, zapisywał drobnym pismem przede wszystkim te wydarzenia, które miały wpływ na uczucia. Notował krótkimi zdaniami, równoważnikami, czasem samym imieniem. Obok informacji o spotkaniu czy nazwy miejsca często zapisywał dokładną godzinę. Czasem notował tylko, jak się czuł, lub podsumowywał coś symbolicznym cytatem. Część treści została zaszyfrowana niemożliwym już dziś do odczytania systemem znaków. (…) Drugi kalendarz zwykle był większy, zeszytowy. Najczęściej także zupełnie zwyczajny, w plastikowej okładce. Często firmowe wydawnictwo otrzymane od Orbisu lub któregoś wydawcy. Ten z kolei służył do prowadzenia grafiku spotkań służbowych. Jarosław zapisywał w nim rzeczy do zrobienia i listę sprawunków. Zdarzało się, że przenosił informacje z małego kalendarzyka kieszonkowego do dużego kalendarza służbowego. Czasem zapisywał niektóre daty i godziny podwójnie, w obu miejscach. Działo się tak wówczas, gdy nie potrafił oddzielić myśli bardziej i mniej prywatnych. Do większych kalendarzy zeszytowych z lat 50. wklejał także zdjęcia, wycinki prasowe, pamiątkowy bilet do teatru z paryskiego spektaklu „Czarownice z Salem” z Sarah Bernhardt albo kartonikowy bilet na metro podpisany „Adieu Paris!” i zawieszkę bagażową wydaną przez Air France w czasie podróży w 1955 r. We wtorek 7 stycznia kolejnego roku odnotował nawet męczącą go nudę, umieszczając w poprzek strony spory napis zrobiony czerwonym tuszem: „Pusty dzień”. Ten kalendarz nosił ze sobą do sejmu i do redakcji „Twórczości”. A w domu trzymał na biurku w gabinecie. Od lat 60. zwykle w każdym roku prowadził jeszcze trzeci notes, którego używali wspólnie z Szymonem. Można w nich rozpoznać dwa różne charaktery pisma, jeden z nich należy do sekretarza. (…). JAK MAŁO KTO szanował papier. Rzuca się to w oczy każdemu, kto spędzi trochę czasu, przeglądając archiwum pisarza. Wykorzystywał dosłownie każdy skrawek, na którym dało się jeszcze coś dopisać. Jeśli powierzchnia papieru okazywała się zbyt duża na to, co zamierzał zanotować, odcinał niewykorzystane kawałki i używał ich następnym razem. Większość rękopisów tak właśnie wygląda. Zdania pisane bardzo ciasno, ze zduszonym tekstem, bez zbędnych marginesów. Miał swoje ulubione sposoby notowania, charakterystyczne dla każdego z uprawianych literackich gatunków. Inne dla poezji, inne dla oficjalnych referatów. Mowy pożegnalne wygłaszane na pogrzebach przyjaciół i oficjalnych znajomych pisał najczęściej na kartkach formatu A4, pociętych wzdłuż na pół, w wąskie paski. Każdy pasek zapełniał równym pismem od góry do dołu i dodatkowo numerował. Czasem jedno pożegnanie zajmowało mu nawet sześć takich pasków. Czytając tekst na cmentarzu, z łatwością przekładał wąskie kartki, które świetnie mieściły się w dłoniach. Dzienniki przez kilkadziesiąt lat pisał w zwykłych, skromnych zeszytach. Rzadko kupował ozdobne, drogie bruliony. Najbardziej lubił gładkie kartki w prostych notatnikach z tekturową, czasem skórzaną okładką. W nich także nie marnował miejsca. Zapisywał strony od marginesu do marginesu, stawiając drobne, ładne litery. Raz zapisanych nie chował do szuflady. Znać na nich ciągłe powroty

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2016, 2016

Kategorie: Kultura