Wybitni naukowcy są na ogół łasi na pieniądze, bo mają wymagające żony i rozrzutne dzieci Projekt reformy nauki i szkolnictwa wyższego ogłoszony przez premiera Tuska i minister Kudrycką wywołał spore poruszenie w środowisku akademickim. Namiętne dyskusje o zaletach i wadach reformy toczyły się nie tylko w internecie, lecz także w telewizji i praktycznie wszystkich opiniotwórczych czasopismach. Komentarze były na ogół bardzo emocjonalne, a część z nich humorystycznie wręcz nieudolna. Np. 16 kwietnia „Wiadomości” TVP swój komentarz do wypowiedzi premiera na temat reformy szkolnictwa wyższego zilustrowały migawkami studentek ćwiczących aerobik i studentów trenujących w siłowni. Jeśli połączyć słowo i obraz, to z komentarza tego wynika, że dzięki zniesieniu habilitacji i wprowadzeniu kontraktów zamiast etatów na stałe polska nauka stanie się „wulkanem kreatywności” i stworzy znakomite uniwersytety, których cechą wyróżniającą będzie łatwość dostępu do siłowni i ćwiczeń gimnastyczno-tanecznych. Dywersyfikacja kryteriów awansu Proponowana reforma jest bardzo trudna, bo nauka nie jest jednorodna. Różne są mechanizmy jej funkcjonowania w różnych jej dziedzinach, różna metodologia badań. Dlatego powinno się dokonać dywersyfikacji kryteriów awansu naukowego i oceny osiągnięć naukowych w zależności od dziedziny, którą dany naukowiec reprezentuje. Trudno oceniać według tych samych (czy nawet podobnych) kryteriów teologa pastoralnego i specjalistę przetwórstwa tworzyw sztucznych. Proponowane w założeniach reformy zniesienie habilitacji, całkowicie uzasadnione w niektórych dziedzinach nauk technicznych, rolniczych czy medycznych, nie byłoby pożądane w innych dziedzinach. Nie istnieją chyba prawne przeszkody do dokonania takiej dywersyfikacji, a tego reforma nie przewiduje. Co zrobić z habilitacją Problem utrzymania lub zniesienia habilitacji sprowadza się właściwie do odpowiedzi na pytanie, kto powinien mieć prawo do kierowania pracami doktorskimi. Nie ma żadnego istotnego powodu, aby 30-letnim doktorom, po dobrym doktoracie i dwu-, trzyletnim stażu w wyróżniającym się laboratorium naukowym, zabronić prowadzenia prac doktorskich. Mają oni często znakomite pomysły i entuzjazm bardzo przecież potrzebny we współpracy z doktorantami. Powinni spełniać jednak dosyć ścisłe kryteria dojrzałości naukowej i być zatrudnieni na co najmniej pięć lat, aby ich doktoranci nie zostali nagle „osieroceni” w połowie doktoratu z powodu nieprzedłużenia kontraktu promotorowi. Po przedstawieniu odpowiedniej komisji rady wydziału tez doktoratu i szczegółowego planu badań młody kandydat na promotora mógłby otrzymać jednorazową zgodę na promotorstwo. Taką drogą poszły Węgry i jak twierdzi prof. Georgyi Inzelt – węgierski „papież” w sprawach awansów naukowych w chemii – system sprawdza się bardzo dobrze. We francuskiej Agencji ds. Energii Atomowej doktorzy bez habilitacji również mogą oficjalnie prowadzić doktoraty, dostają wtedy opiekuna naukowego, który habilitację ma. Wbrew temu, co twierdzi min. Kudrycka, habilitacja we Francji istnieje i nazywa się HDR – Habilitation a Diriger des Recherches. Przyjęcie tej opcji spowodowałoby, że nadawanie statusu „doktora certyfikowanego” nie byłoby konieczne. Zresztą, choćby ze względów estetyczno-lingwistycznych, najstarszy z autorów cieszy się, że jest „doktorem habilitowanym” i nie będzie nigdy „doktorem certyfikowanym”. Młodsi autorzy są skazani w przyszłości na używanie skrótu „dr cert.”. Rozpowszechniane (m.in. przez premiera Tuska) stwierdzenia, że nawet laureat Nagrody Nobla nie mógłby w Polsce być promotorem, recenzentem pracy lub profesorem, są czystą demagogią. Ponadto twierdzący tak nie znają ustawy „O stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki” z dnia 14 marca 2003 r. W art. 20 ust. 7 wyraźnie napisano: „Promotorem w przewodzie doktorskim oraz jednym z recenzentów rozprawy doktorskiej lub habilitacyjnej może być również osoba będąca pracownikiem zagranicznej szkoły wyższej lub instytucji naukowej, nieposiadająca polskiego stopnia doktora habilitowanego lub tytułu profesora, jeżeli rada jednostki organizacyjnej przeprowadzająca przewód uzna, że osoba ta jest wybitnym znawcą problematyki, której dotyczy rozprawa doktorska lub habilitacyjna”. Przypuszczamy również, że gdyby jakikolwiek noblista w wieku nieemerytalnym zdecydował się przenieść do jakiejkolwiek polskiej instytucji naukowej, to nie tylko dostałby stanowisko profesora, ale nawet zostałby przez jakiś czas gwiazdą polskich mediów. Kontrakty czy etat na stałe? Ustawa stawia nierealnie surowe wymagania, które muszą spełnić naukowcy chcący uzyskać etaty bezterminowe. Według projektu stabilizacja etatowa przysługiwać będzie dopiero profesorom zwyczajnym. W naszym przekonaniu proces ten powinien nastąpić najpóźniej w 35. roku









