W Polsce do polityki trzeba mieć zdrowe nerwy i odporność słonia Rozmowa z Markiem Borowskim, przewodniczącym SdPl – „Wprost” oskarża pana o kontakty z wywiadem PRL. Dokument w tej sprawie znalazła podobno Komisja Likwidacyjna WSI… To zapytanie WSI do wywiadu cywilnego, czy jest pan u nich zarejestrowany, i odpowiedź twierdząca… – „Wprost” nie tyle oskarża, ile tworzy atmosferę podejrzeń i smrodek wokół mojej osoby. Redakcja bardzo uważała, aby nie narazić się na proces sądowy. A co do meritum, na razie nikt żadnego dokumentu nie widział, to są relacje z drugiej ręki. Wiadomo za to, po oświadczeniu przewodniczącego sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, Janusza Zemkego, że w komisji sejmowej takich dokumentów, zawierających cytowane we „Wprost” sformułowania, nie ma. Z tego wynika, że „Wprost” podając jako źródło informacji na mój temat koła zbliżone do komisji sejmowej, napisało nieprawdę. Bardziej prawdopodobne jest to, że przeciek nastąpił z Komisji Likwidacyjnej WSI, od pana Macierewicza. – Jaki mógłby być cel tego przecieku? – Sam się zastanawiam. Tu wchodzą w grę albo względy czysto polityczne, albo mamy do czynienia ze zwykłymi kontaktami między niektórymi dziennikarzami a osobami mającymi dostęp do poufnych czy tajnych informacji. „Wprost” wielokrotnie publikowało różne informacje, które nierzadko okazywały się potem nieprawdziwe, ale były dostatecznie sensacyjne, to jest tygodnik-tabloid. SĄD SPRAWDZAŁ WSZYSTKO – Załóżmy, że dokument, na który powołuje się „Wprost”, istnieje naprawdę… – Nie jestem w stanie zaprzeczyć, że jakiś esbek coś do drugiego pisał, a tamten mu odpisał. Ale mam prawo prosić o odrobinę dziennikarskiej rzetelności. Ta notatka mówiła, że służby wojskowe, zastanawiając się nad tym, czy nie byłbym dobrym kandydatem do współpracy, zapytały Departament I MSW, czyli wywiad cywilny, i stamtąd uzyskały odpowiedź. Otóż Sąd Lustracyjny, który badał, czy nie byłem współpracownikiem służb specjalnych PRL, zajmował się właśnie papierami z Departamentu I. Wszystkie materiały stamtąd dotyczące mojej osoby oceniał. W tej dokumentacji nie było, bo być nie mogło, nie tylko jakichś pokwitowań, meldunków, ale nawet relacji z rozmów ze mną. Nic. – Zajmował się panem Sąd Lustracyjny? – Pierwsze oświadczenie lustracyjne złożyłem w 1997 r., a byłem posłem do roku 2005. W tym czasie sprawowałem najwyższe funkcje. Wiadomo, że rzecznik interesu publicznego przejrzał moje papiery i nie znalazł powodu, by mnie oskarżać. A jako kandydat na prezydenta musiałem przejść lustrację obowiązkowo. Moją sprawę badał Sąd Lustracyjny w składzie trzyosobowym. Sąd jednomyślnie stwierdził, że nie tylko złożyłem prawdziwe oświadczenie, ale również moje wyjaśnienia są całkowicie wiarygodne w świetle badanych dokumentów. – Jakie wyjaśnienia? – One dotyczyły tego, czy miałem kontakty z SB. Otóż składano mi propozycję współpracy, już po tym okresie, o którym mówi wspomniana notatka przywoływana przez „Wprost”. ODMÓWIŁEM SB – Notatka dotyczy roku 1981, natomiast propozycję współpracy otrzymał pan w… – Ale odmówiłem, co chcę jasno powiedzieć. Byłem w tym czasie pracownikiem ministerstwa, wicedyrektorem departamentu, dla mnie Służba Bezpieczeństwa to nie była nielegalna organizacja. Nie miałem natomiast ochoty być tajnym ani w ogóle żadnym współpracownikiem SB. Koniec, kropka. I mimo że mnie lekko straszyli, grozili, że źle to wpłynie na moją dalszą karierę – powiedziałem nie. – A który to był rok? – Albo 1983, albo 1984. To jest w dokumentach, tam jest informacja, że skreślają mnie jako kandydata na TW. Po nieudanej rozmowie werbunkowej. – Jak ona wyglądała? Przyszedł do pana taki człowiek i zaproponował… – Ministerstwo miało „opiekuna” z ramienia SB. Tak jak każdy większy zakład. – Dzisiaj to się nazywa pełnomocnik ds. informacji niejawnych. – Każdy urzędnik, każdy szef firmy państwowej stykał się z pracownikami SB. Rzecz w tym, jaki charakter miały te kontakty. – A jaki miały w pańskim przypadku? – Kilka razy odwiedzili mój departament. Rozmawiali o sprawach jawnych, dotyczących sytuacji rynkowej itd. Myślę, że była to ich taktyka. – I w pewnym momencie oficer SB powiedział: panie Borowski, gadamy sobie oficjalnie, mnie to mało interesuje, ale może by tak… – On nie powiedział, że go to mało interesuje. On powiedział, że go to bardzo interesuje, i on uważa, że ja jestem tak kompetentny w tych sprawach, którymi się zajmuję, że mógłbym im pomóc. Bo oni nie są tak dobrze jak ja wykształceni, inne szkoły kończyli. „No dobrze – odpowiedziałem – przecież cały
Tagi:
Robert Walenciak









