Niebezpieczny sukces

Niebezpieczny sukces

Jak Narodowe Centrum Badań i Rozwoju niemal zniszczyło firmę, która opracowała nowy lek

Nigdy nie złożyłby wniosku o dotację, gdyby wiedział, co go czeka. Taka z perspektywy czasu jest konkluzja dr. Krzysztofa Polkowskiego, właściciela spółki SciencePharma, która w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka otrzymała z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) 11,5 mln zł dotacji na „Opracowanie technologii i dokumentacji rejestracyjnej dla produktu leczniczego o działaniu przeciwzakrzepowym”.

Spółce – na nieszczęście – udało się opracować, zarejestrować i wprowadzić na polski rynek lek znany dziś pod nazwą Neoparin, który stał się konkurencją dla specyfiku produkowanego przez jeden z francuskich koncernów farmaceutycznych. Dzięki pracy i determinacji dr. Polkowskiego Narodowy Fundusz Zdrowia oszczędza rocznie ok. 130 mln zł. Neoparin bowiem jest tańszy. Jednak niewiele brakowało, by projekt zakończył się klęską, a osoby za niego odpowiedzialne zasiadły na ławie oskarżonych. Mogło tak się stać za sprawą działań podjętych przez pracowników Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Trałowanie

Mimo że dotację spółce przyznała PARP, gdy w sierpniu 2014 r. SciencePharma w Europejskim Rejestrze Badań Klinicznych opublikowała informację, że jej prace badawczo-rozwojowe nad lekiem przeciwzakrzepowym znalazły się na ostatnim etapie, zainteresował się tym ówczesny wicedyrektor NCBiR Leszek Grabarczyk. Miały go zaniepokoić wydatki związane z realizacją projektu, w który zaangażowane były spółki współpracujące z firmą SciencePharma i korzystające z dotacji unijnych przyznanych nie przez PARP, ale przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Okazało się, że NCBiR miało prawo podjąć takie działania.

Dyrektor Grabarczyk podejrzewał zmowę przetargową, która miała być efektem powiązań osobistych i kapitałowych istniejących jakoby między owymi podmiotami gospodarczymi. By dowieść nieprawidłowości, NCBiR wynajęło audytora, polski oddział renomowanej międzynarodowej firmy PricewaterhouseCoopers. Jego zadaniem było prześwietlenie każdej umowy, faktury i osoby pracującej nad nowym lekiem.

Sprawą zajmowało się kilkunastu pracowników PwC Polska w towarzystwie dwóch kontrolerów z NCBiR, którzy specjalnie się nie wysilali. Było to działanie bez precedensu. Nigdy w przeszłości nie zaangażowano tylu ludzi, by sprawdzić realizację jednego tylko projektu. Kilkanaście osób „trałowało” objętą kontrolą firmę. Nie tyle chciały, ile musiały coś znaleźć.

Dla spółki SciencePharma był to początek kłopotów, bo wszczęcie takiej procedury oznaczało wstrzymanie dotacji. Decyzję w tej sprawie podjął w grudniu 2014 r. dyrektor Grabarczyk. Fakt ten sprawił, że z dnia na dzień SciencePharma znalazła się w dramatycznej sytuacji finansowej. Spółka musiała bowiem ponosić koszty prowadzonych badań klinicznych, korzystając wyłącznie z własnych środków. Oznaczało to też wstrzymanie przez nią innych projektów naukowo-badawczych, realizowanych na szczęście bez udziału unijnych dotacji.

SciencePharmie groziła upadłość, gdyż brak dostępu do środków unijnych nie oznaczał, że przewidziane w umowie z Polską Agencją Rozwoju Przedsiębiorczości terminy zostały zawieszone. Jeśli kolejne etapy prac nie byłyby realizowane zgodnie z planem, PARP mogła zażądać zwrotu przekazanych wcześniej środków. A to oznaczałoby koniec projektu. Dr Polkowski wiedział, że nie wolno do tego dopuścić. Zaangażował prywatne środki, pożyczał pieniądze, wyprzedawał majątek, robił, co się dało, by osiągnąć cel.

W maju 2015 r., tuż przed zakończeniem prac przez zespół PwC Polska, dyrektor Grabarczyk zlecił przeprowadzenie dodatkowego wywiadu gospodarczego, który zawierałby analizę sieci powiązań kapitałowych i personalnych sześciu podmiotów gospodarczych współpracujących z dr. Polkowskim. Przy czym szefa SciencePharmy o tym nie poinformowano, co – jak się później okazało – było złamaniem zasad kontroli.

Zadanie to NCBiR zleciło wywiadowni gospodarczej, która, jak dowodził dyrektor Grabarczyk, potwierdziła wszystkie ustalenia co do powiązań między osobami i firmami. Oficjalnie utrzymywał, że zlecenie było częścią prowadzonej kontroli. Tymczasem raport wywiadowni został sporządzony i przekazany NCBiR już po jej zakończeniu. Opatrzony został gryfem „poufne” i przekazany Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, Ministerstwu Infrastruktury i Rozwoju, Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Było to potężne uderzenie w reputację spółki SciencePharma i jej właściciela. Zdaniem Sądu Okręgowego w Warszawie, który badał sprawę, działanie to miało na celu zaszkodzenie rejestracji neoparinu i świadczy o winie NCBiR.

Na początku lipca 2015 r. dyrektor Grabarczyk złożył też w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na niekorzystnym rozporządzeniu mieniem znacznej wartości przez osoby reprezentujące spółki SciencePharma, Accupharma i Nova-Pharma. W rezultacie, jeśli dr Polkowski lub reprezentujący jego spółkę prawnicy chcieli porozmawiać z urzędnikami i wyjaśnić, o co chodzi w sprawie podejrzeń formułowanych przez NCBiR, nie mieli do kogo się zwrócić, bo każdy obawiał się, że trafi na listę podejrzanych, którymi zajmą się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratura. Dla funkcjonariusza publicznego była to wyjątkowo ponura perspektywa.

Na szczęście Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości nie widziała nieprawidłowości w działaniach spółki SciencePharma ani dr. Polkowskiego. O czym świadczy fakt, że w czerwcu 2015 r. odblokowała płatności refundacyjne związane z realizacją projektu. Mało tego, uważała przedsięwzięcie za sukces i wręcz domagała się jak najszybszego zakończenia prac. Jak najszybszym wprowadzeniem neoparinu na rynek zainteresowany był też resort zdrowia, ponieważ oznaczało to poważne oszczędności dla budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia i rozwiązanie wieloletniego problemu z zapewnieniem pacjentom dostępu do leków przeciwzakrzepowych.

Również dr Polkowski zaczął składać doniesienia do prokuratury na pracowników NCBiR. Jak łatwo się domyślić, to działanie nie przyniosło oczekiwanych skutków. Wręcz przeciwnie, dyrektor Grabarczyk tylko umocnił się w przekonaniu, że ma rację.

Dopiero po kilku latach okazało się, że ustalenia kontroli prowadzonych przez PwC i pracowników Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, a także Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości nie wykazały istotnych nieprawidłowości w spółce SciencePharma. A wszelkie działania podjęte przez NCBiR były nieuzasadnione. Do identycznych wniosków doszli pracownicy Urzędu Kontroli Skarbowej i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Mimo to niektórzy pracownicy NCBiR nadal prezentują pogląd, że nie ma niewinnych, są tylko źle przesłuchani. W tym wypadku – źle skontrolowani.

Krajobraz po bitwie

Sytuacja wokół spółki SciencePharma zaczęła się poprawiać z chwilą, gdy neoparin z powodzeniem przeszedł badania kliniczne, został dopuszczony do użytku i trafił do szpitali i aptek. Na początku lutego 2018 r. NFZ na piśmie wydał opinię, że lek ten jest na polskim rynku przełomowy.

Dr Polkowski chciał budować w Polsce fabrykę, w której neoparin mógłby być produkowany. Jednak przykre doświadczenia związane z działalnością władz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju sprawiły, że produkcja ruszyła w Chinach.

Powoli zaczął też dobiegać końca proces, który dr Polkowski wytoczył byłemu już wicedyrektorowi NCBiR Leszkowi Grabarczykowi. Chodziło o mejl z marca 2016 r., skierowany do ponad 500 osób, w tym licznego grona pracowników, członków Rady NCBiR, organów nadzorczych, a także osób postronnych, w którym Grabarczyk sformułował całą listę bardzo poważnych zarzutów dotyczących dr. Polkowskiego i realizacji projektu. W październiku 2019 r. warszawski sąd okręgowy utrzymał w mocy wyrok sądu rejonowego, w którym byłego wicedyrektora Grabarczyka uznano za winnego zniesławienia, i zasądził grzywnę 1,5 tys. zł na rzecz skarbu państwa oraz 20 tys. zł na cel charytatywny.

Najważniejsze były jednak nie pieniądze, ale to, co znalazło się w uzasadnieniu wyroku. Sąd w trakcie procesu ujawnił ogromną liczbę dokumentów związanych ze spółką SciencePharma i z całą mocą podkreślił, że firma nie dopuściła się żadnych nieprawidłowości. Co siłą rzeczy było dowodem na nieprawdziwość zarzutów, które wicedyrektor Grabarczyk stawiał dr. Polkowskiemu. Dzięki tym dokumentom i uzasadnieniu możemy prześledzić, jakie kroki podjęło Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wobec spółki i jej prezesa.

Trudno pogodzić się z faktem, że osoby prawidłowo realizujące projekt naukowo-badawczy zamiast zajmować się meritum, muszą odpowiadać na pytania najpierw kontrolerów, a następnie funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratorów, a w końcu walczyć o każdą złotówkę, by doprowadzić swoją pracę do końca.

A działo się to w sytuacji, gdy – jak podkreślił sąd w uzasadnieniu – „Leszek Grabarczyk miał pełną wiedzę co do wyników kontrolnych wobec spółki SciencePharma, znał stanowisko PARP oraz Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, a mimo to pozostawał w uporze co do własnych poglądów”. Czyli kontynuował swoje działania w przekonaniu, że to on ma rację.

W tej sprawie jest jeszcze jeden element, który powinien stać się tematem odrębnej publikacji – to działalność tzw. gangu przebierańców, którego członkowie powoływali się m.in. na wpływy w Głównym Inspektoracie Farmaceutycznym. Ich jakże owocna, kilkuletnia działalność została przerwana także dzięki dr. Polkowskiemu, któremu owi osobnicy zaoferowali swoje usługi, gotowi za odpowiednią prowizję załatwić wszystkie sprawy i rozwiązać problemy spółki SciencePharma

Jednym z podejrzanych i zatrzymanych „przebierańców” okazał się były minister sprawiedliwości, który pytany przez prokuratora, czy powoływał się na wpływy, z dumą zaprzeczył i wyjaśnił, że „wpływy to on ma i nie musi się na nie powoływać”.

Dla dr. Polkowskiego ta sprawa ma szczególnie przykry wymiar, gdyż toczy się przed jednym ze stołecznych sądów niezwykle powoli, on zaś musi składać niekończące się zeznania, a oskarżeni bronią się, jak potrafią, i sami stawiają mu zarzuty, licząc, że coś z tego przylgnie do ofiary.

Zapytałem go, czy jeszcze raz podjąłby się opracowania nowego leku. Odparł, że jego firma pracuje nad nowymi projektami, lecz z pewnością w Polsce nie będzie się starała o unijne dotacje.

Sukces się nie opłaca

Nad Wisłą, jeśli ktoś odniesie sukces, może być pewien, że otoczenie uzna go albo za złodzieja, albo za cwaniaka, który ukradł pierwszy milion, albo za jedno i drugie. W środowisku naukowym jest to szczególnie groźne. Nauka polska nie od dziś wlecze się w unijnym ogonie. W badaniach, które powinny służyć gospodarce, ścigamy się z Bułgarią i Rumunią, okupując ostatnie miejsca w rankingach.

Sukcesy się nie opłacają. Budzą zawiść, a w najlepszym wypadku kontrowersje. Jeśli ktoś otrzyma dotację, im wyższą, tym lepiej, a następnie wyda pieniądze, by w finale stwierdzić: cóż, kasa się rozeszła, ale nie wyszło, to jeśli tylko księgi rachunkowe ma w porządku, włos mu z głowy nie spadnie. Znam setki takich przykładów. I znam dziesiątki projektów, które NCBiR, PARP albo urzędy marszałkowskie, bo one także rozdzielają unijne dotacje, skutecznie wykończyły, choć sukces był blisko.

Przemysł farmaceutyczny w Polsce jest nieźle rozwinięty. Firmy krajowe specjalizują się w produkcji leków generycznych, które są potrzebne, a dzięki konkurencji mamy niższe ceny. O lekach nowoczesnych, innowacyjnych możemy jedynie pomarzyć. Oczywiście nie brakuje firm, które dobrze się nazywają i mają wielkie plany. Żyją z dotacji unijnych i państwowych, często ogromnych, liczonych w dziesiątkach milionów złotych. A efektów nie widać. SciencePharma dowiodła, że dysponując bardzo skromnymi środkami – dotacja w wysokości 11,5 mln zł to śmieszna kwota – można osiągnąć bardzo wiele.

Przez prawie 30 lat nikomu nie udało się wyprodukować leku o działaniu przeciwzakrzepowym, który byłby w stanie skutecznie konkurować z produktem francuskiego koncernu. Zrobili to Polacy. Wbrew wszelkim przeciwnościom. Tym ludziom nikt nie podziękował, nie powiedział: przepraszamy, nie mieliśmy racji. Przeciwnie, relacje między spółką SciencePharma a Narodowym Centrum Badań i Rozwoju nadal są dalekie od normalności. Jest to zachowanie typowe dla urzędników. Oni wiedzą, że wymiar sprawiedliwości w Polsce nie działa. Podobne sprawy ciągną się w sądach latami i gdy w końcu zapadnie rozstrzygnięcie, nikt już nie pamięta, o co chodziło. Dlatego czują się bezkarnymi panami życia. Którym nikt i nic nie może zaszkodzić.

 

Fot. materiały prasowe

Wydanie: 2023, 22/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy