Niech Polak zostanie za Odrą

Niech Polak zostanie za Odrą

We wschodnich Niemczech szerzy się strach przed rozszerzeniem UE Pewien sklep we Frankfurcie nad Odrą zatrudnił polską ekspedientkę, aby obsługiwała coraz liczniejszych klientów zza rzeki. Firma odmówiła jednak podania swojej nazwy mediom. Jak napisał dziennik „Märkische Oderzeitung”, dyrektorzy przedsiębiorstwa obawiają się bowiem ostrej reakcji i obelg ze strony Niemców przeciwnych „polskiej inwazji”, lękających się o swe miejsca pracy. „Na polsko-niemieckiej granicy krąży strach”, twierdzi w internetowym wydaniu „Der Spiegel”. Według tego hamburskiego magazynu, w niemieckich regionach przygranicznych reakcje na rozszerzenie UE sięgają od trudnej zgody do wściekłego odrzucenia. Dla wielu mieszkańców nowych landów RFN przyjęcie Polski i Czech do Wspólnoty wydaje się kolejną plagą spadającą na ich ojczyznę. W ubiegłym roku w mediach pojawiały się wciąż nowe hiobowe wieści – oto Brandenburgii grozi „stepowienie” na skutek zmian klimatycznych i coraz mniejszych opadów, zaś nowym krajom federalnym „ogłupienie”. Przynajmniej ten ostatni scenariusz nie jest całkowicie nieuzasadniony. Przeprowadzone w urzędach poborowych Bundeswehry testy przyniosły druzgoczące wyniki. Okazało się, że najgłupsi młodzi mężczyźni żyją w Brandenburgii, Meklemburgii i Saksonii-Anhalt (ich poziom inteligencji uznano za „znacznie niższy od przeciętnego”). Przyczyną tego stanu rzeczy jest „ucieczka ze Wschodu” – co młodsi, energiczniejsi i bardziej inteligentni mieszkańcy Niemiec Wschodnich wyjechali w poszukiwaniu pracy do starej RFN. Jak podaje tygodnik „Focus”, w latach 1991-2002 nowe kraje federalne utraciły 2,2 mln obywateli. Depopulacja i starzenie się społeczeństwa stanowią coraz poważniejszy problem. Liczba mieszkańców Wittenbergi (Brandenburgia) spadła od 1990 r. o prawie 30%. Burzone są całe osiedla, z których pozostają tylko instytucje opieki dla seniorów. Średnia wieku mieszkańców wynosi 47 lat, przy czym co trzeci obywatel przekroczył 60. rok życia. „Umierające miasto”, piszą media o Görlitz. W czasach NRD w tym siostrzanym mieście polskiego Zgorzelca żyło 82 tys. ludzi, obecnie – około 60 tys. Co czwarte z 40 tys. mieszkań stoi puste, zaś liczba zgonów przekracza liczbę narodzin o 35%. W nowych landach dochodzi do bezprecedensowej selekcji negatywnej – zostają starsi, niezaradni, nieudacznicy, przyzwyczajeni do życia na koszt państwa. Ulf Matthiesen, naukowiec z Instytutu Rozwoju Regionalnego i Planowania Strukturalnego w Erkner, przewiduje nawet, że w przyszłości komuny Brandenburgii będą zaludnione przez „bezrobotnych durniów miejskich, niezdolnych do założenia rodziny czy znalezienia partnerki” (młode Niemki ze Wschodu, bardziej ambitne i mobilne, emigrują częściej. W nowych landach kobiet jest o 20% mniej niż mężczyzn.) Wielu komentatorów uważa, że rozszerzenie Unii Europejskiej stanie się szansą dla Wschodnich Niemiec, które przestaną wreszcie być terenem granicznym Wspólnoty. Dziennik „Die Welt” wskazuje, że polscy lekarze już teraz ratują klinikę we Frankfurcie nad Odrą (niemieccy medycy wolą pracować w Berlinie). W społeczeństwie panuje jednak poważny niepokój. O miejsca pracy lękają się piekarze, optycy i murarze, reprezentanci – jak to się w Niemczech mówi – stanu średniego. Twierdzą oni, że tanie polskie i czeskie firmy już stoją na linii startowej, aby 1 maja 2004 r. rozpocząć podbój bogatych Niemiec. „Liczne niemieckie przedsiębiorstwa będą kaputt z powodu tej konkurencji”, przewiduje rzecznik Berlińskiej Izby Handlowej i Przemysłowej, Stephen Siebner. Prezes Unii Stanu Średniego, Hans Michelbach, obawia się, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat dojdzie w Niemczech Wschodnich do „masowej utraty” miejsc pracy. Dla polityków jednak ten problem stanowi tabu, ponieważ nie chcą zagrażać historycznemu procesowi powiększenia Europy – twierdzi Michelbach. W układzie akcesyjnym rząd Niemiec zadbał o swój przemysł budowlany – polskie firmy tej branży, pragnące pracować w RFN, jeszcze przez siedem lat będą musiały starać się o zezwolenie. Ale Michael Knipper, dyrektor Głównego Związku Niemieckiego Przemysłu Budowlanego, już teraz domaga się wprowadzenia systemów protekcyjnych, np. kontroli jakości, które ochronią rodzimych budowlańców przed „niepoważnymi, tanimi przedsiębiorcami” ze Wschodu. Premier Turyngii, Dieter Althaus, snuje katastroficzne wizje – oto Wschodnie Niemcy czeka „efekt kanapki” – nowe landy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2004, 2004

Kategorie: Świat