W RFN temat wypędzenia nagle stał się modny Po raz pierwszy w dziejach RFN o Niemcach wypędzonych z dawnych terenów wschodnich mówią ciepło politycy wszystkich najważniejszych partii. Temat cierpień ludności niemieckiej w czasie wojny niespodziewanie zainteresował „generację wnuków”. Wyemitowany przez drugi program publicznej telewizji ZDF pięcioodcinkowy serial o zagładzie niemieckiego Wschodu i „wielkiej ucieczce” pobił rekordy popularności. Nowela „Im Krebsgang” Güntera Grassa, opowiadająca o tragedii statku „Wilhelm Gustloff” zapchanego uchodźcami z Prus Wschodnich, znalazła ponad 300 tys. nabywców, zaś kolejną powieść o „Gustloffie” przygotowuje młoda autorka Tanja Dückers. Historyk Manfred Zeidler bada zbrodnie popełnione przez okupantów z radzieckiej armii. Prof. Guido Knopp, „telewizyjny naukowiec” publikujący z niewiarygodną szybkością wciąż nowe prace, opowiada o wypędzeniu na łamach wysokonakładowego dziennika „Bild”, swego rodzaju niemieckiego „Super Expressu”. Hamburski liberalno-lewicowy „Der Spiegel” uznał wypędzenie za temat na okładkę. 57 lat po zakończeniu wojny i 12 lat po zjednoczeniu Niemcy odkryli, że w rozpętanym przez Hitlera konflikcie byli także ofiarami i najwidoczniej dobrze się z tym czują. Przez dziesięciolecia większość obywateli RFN, podobnie jak politycy lewicy, wolała nie mówić o Wrocławiu czy Królewcu, aby uniknąć posądzenia o rewanżyzm. Pokolenie studenckiej rewolty 1968 r. wprowadziło swoistą zasadę, zgodnie z którą ten, kto mówi o cierpieniach Niemców ze Wschodu, łagodzi ciężar popełnionych przez nazistów zbrodni. To tabu utrzymało się jeszcze przez kilka lat po zjednoczeniu, w końcu jednak zaczęło się kruszyć. Politycy lewicowi odkryli temat wypędzenia. Wiceprzewodnicząca Bundestagu z ramienia partii Zielonych, Antje Vollmer, stwierdziła w 1995 r., że lewica popełniła błąd, rezygnując z „opracowania tej prawdy historycznej”. W maju 1999 r. na zjeździe Związku Wypędzonych (BdV) wystąpił minister spraw wewnętrznych, socjaldemokrata Otto Schily, i skrytykował niemiecką lewicę za to, że niekiedy „nie dostrzegała zbrodni wypędzenia”. Wreszcie we wrześniu 2000 r. na zjeździe ziomkostw jako pierwszy socjaldemokratyczny kanclerz pojawił się Gerhard Schröder. Obecnie „wschodniej nostalgii” sprzeciwia się tylko Partia Demokratycznego Socjalizmu, spadkobierczyni rządzącej w Niemieckiej Republice Demokratycznej NSPJ Ericha Honeckera, oraz luźne, lewicowe czy też lewackie grupki Antify. Na czele fundacji mającej stworzyć Centrum przeciwko Wypędzeniu stoją zaś przewodnicząca BdV, chadecka parlamentarzystka Erika Steinbach, oraz Peter Glotz, były wysokiej rangi działacz SPD, obecnie członek konwentu przygotowującego reformę Unii Europejskiej. Jeszcze przed kilku laty taki osobliwy alians ziomkostw z „socjałami” był nie do pomyślenia. Komentatorzy różnie interpretują to nagłe zainteresowanie tragedią niemieckiego Wschodu. Niektórzy twierdzą, że teraz, gdy od wojny minęło już tyle lat, a Niemcy uznają jako nienaruszalne i przyjazne granice ze wszystkimi sąsiadami, można wreszcie złamać tabu i wyzwolić się z politycznej poprawności, przypominając zagładę uchodźców rozjechanych przez radzieckie czołgi, rozstrzelanych przez polskich partyzantów czy zlinczowanych przez gniewny czeski tłum. Taka interpretacja jednak nie tłumaczy wszystkiego. Jak pisze szwajcarska „Neue Zürcher Zeitung”, obecna dyskusja „odzwierciedla mentalny status quo Republiki Berlińskiej” – dzięki niej Niemcy usiłują uzyskać dostęp do „międzynarodowej wspólnoty ofiar”. Lewicowy magazyn „Junge Welt” pisze nawet, że po zjednoczeniu państwo niemieckie nie zamierza już występować na arenie międzynarodowej jako kraj, który przegrał wojnę, lecz cynicznie narzuca państwom ongiś najechanym przez armię Hitlera własną terminologię i własną interpretację historii. W ten sposób uwidaczniają się hegemoniczne zapędy Berlina. Ta ocena „Junge Welt” idzie być może za daleko, prawdą jest jednak, że w obecnym świecie wydarzenia z zamierzchłej przeszłości zaczynają nagle odgrywać doniosłą rolę i każdy naród pragnie być ofiarą. Izraelscy i palestyńscy uczeni toczą gorące spory, usiłując uzasadnić prawo do Palestyny na podstawie skąpych znalezisk archeologicznych sprzed 3 tys. lat. W USA potomkowie czarnoskórych niewolników wytoczyli kilku firmom procesy o odszkodowania za ciężką harówkę swych uprowadzonych z Afryki przodków. Wypędzeni i ich sprzymierzeńcy nad Łabą i Renem dobrze rozumieją ten „powrót do przeszłości” i chwytają wiatr w żagle. BdV nadal żąda, aby rząd federalny zgodził się na przyjęcie Polski i Czech do UE pod warunkiem, że kraje te przyznają wypędzonym „prawo do stron ojczystych”.
Tagi:
Krzysztof Kęciek









