Jak w praktyce PO i PiS podnoszą standardy życia politycznego Jeśli standardy moralne PO i PiS mają być takie jak w kampanii wyborczej, to znaczy, że polityka na długo ugrzęzła w błocie. Oba zwycięskie ugrupowania startowały do wyborów z hasłami naprawy polskiego życia politycznego, ale patrząc na przebieg ich kampanii, można mieć wątpliwości, czy mówiły poważnie. Nową jakość w polityce obiecywali nam politycy PO, a Donald Tusk głośno deklarował: – Wyleczymy polskich polityków. Nałożymy kaganiec władzy! Podobnie PiS wypisało sobie na sztandarach hasła rewolucji moralnej, niezbędnej do zbudowania IV RP. – Rewolucja moralna, którą niechętni mojemu środowisku ludzie postrzegają jako szubienice i stosy, jest jedynie pewnym skrótem myślowym, pod którym kryje się przemiana postaw. Nam chodzi przede wszystkim o przestrzeganie prawa, zapobieganie korupcji i, co ważne, tworzenie atmosfery przyzwoitych zachowań – zapewniał Lech Kaczyński. Wspierał go brat Jarosław: – Jest nam potrzebna rewolucja moralna, do której możemy doprowadzić już w najbliższych wyborach. Ostatnie tygodnie pokazały, że moralność wciąż pozostaje tylko hasłem w słowniku. A polityk tak długo jest moralny, jak długo mu się to opłaca. – Już to, w jaki sposób politycy PiS chcą się pożegnać z III RP, jest amoralne. Patrząc na liczbę zakłamań i naciągania faktów, jakie temu towarzyszą, trudno powiedzieć, że stosują wysokie standardy moralne – zauważa prof. Wojciech Łukowski, socjolog z UW i SWPS. Pierwszym sygnałem, jak może wyglądać podnoszenie standardów w polityce w wydaniu „odnowicieli moralnych”, było ich zachowanie w komisjach śledczych. – Posłowie Konstanty Miodowicz i Zbigniew Wassermann posługiwali się pomówieniami i obelgami, by zniszczyć przeciwnika politycznego. Liczyło się tylko osiągnięcie własnego celu. Obawiam się, że to są standardy, których możemy się spodziewać w ciągu najbliższych lat – przewiduje dr Jacek Kochanowski, socjolog z UW i UJ. Najjaskrawszymi przykładami nieetycznego zachowania w czasie kampanii są nagonka na marszałka Włodzimierza Cimoszewicza, zorganizowana przez polityków PO, oraz wypowiedź Jacka Kurskiego z PiS na temat służby dziadka Tuska w Wehrmachcie. Pełna obłuda W ostatnim czasie wielokrotnie wspinano się na szczyty obłudy. Czyniły to zarówno PO, jak i PiS. I tak Donald Tusk zarzucił Lechowi Kaczyńskiemu, że nie lobbował na rzecz warszawskiego metra, przez co inwestycja nie otrzymała funduszy europejskich. Tymczasem okazało się, że pieniądze przepadły za sprawą… działaczy PO, którzy przekonywali ministra gospodarki, by unijne fundusze przyznał innym miastom. Przeciwko dofinansowaniu metra byli m.in. Olgierd Dziekoński, warszawski polityk PO, czy jego partyjny kolega – prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz. Kiedy obłuda PO wyszła na jaw, Hanna Gronkiewicz-Waltz zmieniła front i zaczęła mówić, że metro jest zbyt kosztowną inwestycją, więc lepiej wspomóc kilka innych, za to tańszych. Warszawska PO obwiniła prezydenta stolicy o zmniejszanie pomocy finansowej dla hospicjów. Przemilczała jednak fakt, że w radzie Warszawy szefową komisji polityki społecznej (od której w dużej mierze zależał podział środków) była obecna posłanka PO, Joanna Fabisiak. Podwójna moralność nie jest obca również kandydatowi PiS na premiera. Zaraz po wyborach parlamentarnych Kazimierz Marcinkiewicz przyjął z rąk Lecha Kaczyńskiego „kodeks postępowania etycznego”. – To bardzo ważne wydarzenie. Jeśli mamy mówić o odrodzeniu państwa, to najpierw potrzebne jest odrodzenie etyczne rządzących. Kodeks zawiera wiele rozwiązań ogólnych, ale także wiele uregulowań szczegółowych. Dotyczą one spraw publicznych i prywatnych – zachwalał Marcinkiewicz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Niestety, w tym samym wywiadzie musiał przyznać, że wiele z jego dotychczasowych działań było sprzecznych z kodeksem. Na przykład zatrudnienie brata na stanowisku dyrektora generalnego w Ministerstwie Łączności u partyjnego kolegi z ZChN. Kodeks zaleca m.in., by ministrowie unikali konfliktu interesów i nie przyjmowali prezentów ani zaproszeń na sponsorowane wyjazdy. Tyle że kilka tygodni wcześniej Marcinkiewicz nie miał oporów, by wyjechać na kurs językowy finansowany przez instytucję brytyjską. Przyszły premier nie dostrzegł też niczego złego w niewpisaniu do oświadczenia majątkowego wszystkich dochodów (chodziło o 37 tys. zł). Nie czuł się również zobowiązany do naprawienia błędu. Włodzimierza Cimoszewicza za coś takiego obrzucano kamieniami, w przypadku polityka PiS zostało to uznane za nieznaczącą pomyłkę. – Kiedy przeciwnik robi coś nie tak, jest
Tagi:
Joanna Tańska









