Praca po kilkanaście godzin dziennie bez dodatkowej zapłaty, wyzwiska i krzyki były codziennością w kieleckim Leclercu Bandą blondynek, idiotek i debilek nazywała swoje pracownice pani dyrektor w supermarkecie E.Leclerc w Kielcach. Wyzwiska i krzyki były na porządku dziennym, tak samo jak zmuszanie do pracy w godzinach nadliczbowych bez żadnej zapłaty czy wolnego dnia. Grupa pracownic nie wytrzymała, o łamaniu praw pracowniczych powiadomiła inspekcję pracy i prokuraturę, sprawę skierowała do sądu. Pilnuj interesów pracodawcy, a nie pracownika Kobiety, które przeciwstawiły się pani dyrektor i odeszły z pracy, nie mogą jeszcze spokojnie opowiadać o tym, co się działo w supermarkecie. Dagmara Chmielewska była kierowniczką działu kas, podlegało jej 79 osób. Pamięta, że już pierwszego dnia po otwarciu supermarketu doszło do nieprzyjemnego zajścia. Pieniądze z dziennego utargu przesyłane były pocztą pneumatyczną do sejfu. Część banknotów pozostała w tubie i nie dotarła na miejsce. – Pani dyrektor oskarżyła nas o kradzież 3 tys. zł – opowiada Dagmara Chmielewska. – W sklepie byłam od szóstej rano i musiałam siedzieć do pierwszej w nocy, aż wszystko się wyjaśni. Rano musiałam się przecież znów stawić do pracy, ale pani dyrektor stwierdziła, że g… ją to obchodzi i muszę pilnować, aż ekipa odblokuje pocztę. Na drugi dzień pracownicy dowiedzieli się, że pieniądze są. Nikt im jednak tego oficjalnie nie powiedział, a dyrektorka nadal wyzywała ich od złodziei. Sprawa w końcu ucichła – przynajmniej tak się Dagmarze Chmielewskiej zdawało. – Po miesiącu pracy, gdy zaczęłam się upominać o przestrzeganie praw pracowników, dążyłam, by dziewczęta zatrudnione na kasie miały chociaż jeden wolny weekend w miesiącu, usłyszałam od pani dyrektor, że powinnam pilnować interesu pracodawcy, bo to on mnie zatrudnia. Właśnie wtedy wlepiła mi naganę za pieniądze, które rzekomo zginęły pierwszego dnia. Zarzuciła mi również, że nie potrafię układać grafiku, wyznaczać godzin pracy. A wszystko dlatego, że nie chciałam, by dziewczyny siedziały przy kasie po 12 godzin dziennie. Ani pieniędzy, ani dobrego słowa – Cały czas żyłam w stresie – wspomina pani Magda. – Ciągle tylko krzyki i wyzwiska. Już sama nie wiedziałam, co mam robić, by wreszcie było dobrze. Chociaż dawałam z siebie wszystko, za nadgodziny nie dostawałam ani pieniędzy, ani nawet dobrego słowa. Praca w supermarkecie była dla pani Magdy pierwszym poważnym zajęciem po studiach. Mówiono o szkoleniach, a nie przeprowadzano ich. Stawiano pracownikom tylko wymagania. Kierownicy nie mieli określonego zakresu obowiązków, odpowiedzialni byli za każdą rzecz. – Pani dyrektor mogła nam zarzucić wszystko, co tylko chciała – twierdzi pracownica. Renata Machnicka chociaż zatrudniona była jako kierownik działu, wykonywała przede wszystkim prace fizyczne. – Sami musieliśmy nawet wnosić meble do biur i składać je narzędziami przyniesionymi z domu – wspomina. – Praca w supermarkecie była ponad moje siły, wytrzymałam do połowy stycznia. W domu nie mogłam już niczym się zająć, a przecież mam męża i dziecko. – Tutaj trzeba było harować, harować, jeszcze raz harować, a i tak ciągle było mało. Dla kierowników poszczególnych działów praca w supermarkecie zaczęła się na wiele miesięcy przed oficjalnym otwarciem sklepu, które nastąpiło 15 listopada ubiegłego roku. Najpierw było ośmiomiesięczne przeszkolenie w takiej samej placówce w Radomiu. Ścisłego kierownictwa było niewiele ponad dziesięć osób. Właśnie one musiały same przygotować sklep do otwarcia. – Myłyśmy półki, przyjmowałyśmy towar, układałyśmy go, jeździłyśmy wózkami widłowymi i ciągnęłyśmy ciężkie palety – opowiadają byłe pracownice. – I tak codziennie od rana do wieczora. Praca miała trwać do godziny osiemnastej. Gdy jednak zbliżała się ta godzina, pani dyrektor stwierdzała nagle, że trzeba rozpakować jeszcze dziesięć palet. Raz nawet pracownicy zostali zamknięci w sklepie, by nie mogli wyjść do domu. – Ochrona stała przed drzwiami i nikogo nie chciała wypuścić, bo takie polecenie otrzymała od pani dyrektor – opowiadają kobiety. – To była akurat sobota, godzina dwudziesta i każdy chciał już odpocząć, zwłaszcza że nie był to pierwszy dzień pracy. Dyrektorka miała także inny sposób, by zatrzymać kierowników w sklepie. Przed końcem pracy zauważała, że towar na półkach nie jest ułożony tak, jak ona by chciała,
Tagi:
Andrzej Arczewski









