(Nie)zdrowa debata

(Nie)zdrowa debata

Tylko kilkudziesięciu posłów było zainteresowanych sejmową debatą o zdrowiu. Reszta pewnie przyniesie zwolnienia lekarskie Po tygodniach przekładania w Sejmie odbyła się debata o zdrowiu. Czy opłacało się być cierpliwym. Niekoniecznie. Bo debatę zapowiadano jako przełom, a po godzinach pospolitej sejmowej dyskusji okazała się kolejnym politycznym koncertem życzeń. Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że nic się nie wydarzyło. W końcu prof. Religa miał okazję wygłosić swój dziesięciopunktowy plan ratowania służby zdrowia. Co się w nim znalazło? Po pierwsze, pomysł wzmocnienia kontroli ministra zdrowia nad NFZ. Po drugie, wprowadzenie dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego od 2008 r. Po trzecie, wprowadzenie ubezpieczenia pielęgnacyjnego, które oznaczałoby zwiększenie wydatków na opiekę nad ludźmi starszymi o 4 mld zł od 2008 r. I dalej: utworzenie systemu przenoszenia kosztów leczenia ofiar wypadków komunikacyjnych na sprawców, wprowadzenie koszyka świadczeń gwarantowanych, uruchomienie systemu ratownictwa medycznego, zbudowanie sieci dochodowych szpitali (z możliwością likwidowania tych, które nie radzą sobie na rynku), zwiększenie kontroli nad rynkiem leków, opracowanie sprawnego systemu informatycznego dla służby zdrowia. Znalazła się też obietnica podniesienia płac pracownikom samodzielnych, publicznych ZOZ-ów. – Po dokonaniu tych zmian, będzie istniała konieczność dokonania dalszych, ale to już sprawa kolejnego rządu – podsumował prof. Religa. A złośliwi już komentują, że gdyby słowa ministra zdrowia przekonały lekarzy, protesty w szpitalach znikłyby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak się jednak nie stało. A to oznaczać może tylko jedno: w obietnice polityków nikt już nie wierzy. Delikatny lifting zamiast przełomu Zaraz po ogłoszeniu planu pojawiły się wątpliwości. To, że pieniądze się znalazły, nie jest w końcu żadną rewelacją czy łaską, bo i tak zakładał to wcześniejszy wzrost gospodarczy. Podwyżki płac mają być, ale nie od zaraz, nie takie i, co najważniejsze, nie dla wszystkich. Rządzącym politykom zabrakło też odwagi do wprowadzenia rewolucyjnych zmian, a to, co nazywają szumnie przełomem, można najwyżej nazwać delikatnym liftingiem. Nic więc dziwnego, że zarówno opozycja, jak i samo środowisko medyczne podeszły do debatowych rewelacji z dużym dystansem. – W hojności i bogactwie rzuconych obietnic ten rząd nie ma sobie równych. Gdzie jest ta sterta projektów ustaw, w której mamy dziś przebierać? Jakie konkrety, a nie obietnice może zaproponować rząd – ironizowała Ewa Kopacz z Platformy. Tłumaczyła, że problem zadłużenia szpitali sprowadza się do zabiegów kosmetycznych polegających na umorzeniu pożyczek szpitali, a nie do wyjaśnienia przyczyn zadłużania się placówek. Wtórował jej poseł Zbigniew Podraza z SLD: – Trzeba zapytać, komu i czemu ma służyć ten dokument? Dotychczasowe niezrealizowane obietnice wyborcze rządu, obietnice taniego państwa, iluzoryczna budowa 3 mln mieszkań, w żaden sposób nie napawają optymizmem. – Ten program nie zapowiada przełomu – oceniał z kolei na gorąco prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, Konstanty Radziwiłł. I wytykał ministrowi Relidze, że zamiast likwidować lub chociaż decentralizować NFZ, pozostawia ten twór przy życiu. A co gorsza zapowiada nadzór nad nim przez ministerstwo. Minister? Obecny! Warto jeszcze przyjrzeć się, w jakim stylu odbyła się owa debata. Zaraz po wystąpieniu ministra Religi głos zabrała posłanka Kopacz z Platformy i nie pozostawiła na przedmówcy suchej nitki. Chwilę potem jej klubowy kolega, Jan Rokita, zarzucił Relidze, że wyszedł z sali w trakcie wystąpienia posłanki. W obronie profesora stanęła szybko minister finansów Zyta Gilowska. – Byłam na sali obecna podczas wszystkich wypowiedzi, w tym pani poseł Kopacz. W trakcie tej wypowiedzi siedziałam obok ministra Religi – przekonywała. Przepychanka słowna polityków trwała potem w najlepsze. Co jakiś czas przerywał ją tylko wicemarszałek Komorowski. Uciszał posłów, którym najwyraźniej trudno było wytrzymać w sejmowych ławach. A swoją drogą ciekawe, jak wiele szumu wokół siebie jest w stanie zrobić niespełna 50 posłów. Bo tylko tylu zainteresowało się debatą o zdrowiu. Cóż, pozostałe cztery setki wybrańców narodu z pewnością wytłumaczą się, przedstawiając odpowiednie zwolnienia. Lekarskie, ma się rozumieć.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 24/2006

Kategorie: Kraj