MSZ przez tyle lat „wolności” nie dorobiło się kadry dyplomatów znających Wschód i swobodnie się tam poruszających. Wiele osób prosiło nas, byśmy napisali coś więcej o polskim urzędniku ambasady w Mińsku, którego Białorusini sfilmowali, jak się zatacza i przewraca stoliki. Przepraszamy, ale co tu pisać o człowieku, którego w MSZ nikt nie zna? To jest zresztą głębszy problem, MSZ bowiem przez tyle lat „wolności” nie dorobiło się kadry dyplomatów znających Wschód i swobodnie się tam poruszających – jeśli chodzi o język, zwyczaje, znajomości itd… No i potrafiących podpowiedzieć celną analizą. Spójrzmy zresztą na politykę kadrową min. Sikorskiego w tym obszarze. On tu żonglował kilkoma ludźmi, Henrykiem Litwinem, Tomaszem Turowskim i Wojciechem Zajączkowskim. Ale gdy Litwin wyjechał na Ukrainę, Zajączkowski do Moskwy, a Turowskiego zlustrowano, został z niczym. W MSZ nie było wiceministra znającego się na sprawach Wschodu. Nadzór nad nimi powierzono Jerzemu Pomianowskiemu, ale to nie mogło się skończyć szczęśliwie, więc Sikorski zdecydował się na radykalny krok – na outsourcing. I oddał te sprawy ludziom z Ośrodka Studiów Wschodnich. Bo właśnie stamtąd zaimportował nową wiceminister Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz. No i teraz OSW ma swoje wielkie dni, o których nawet chyba nie marzył Marek Karp – jego ludzie nadają ton polskiej polityce wschodniej.