Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Brak dyscypliny klubowej w AWS-ie podczas głosowania nad wotum nieufności wobec ministra Wąsacza, mało kogo w MSZ zdziwił. Takich dożyliśmy czasów, że z dys­cypliną krucho, także w MSZ. Świad­czy o tym chociażby historia byłego naczelnika wydziału, tłumaczy.

Ten prawie 60-letni mężczyzna otrzymał propozycję, której dostać nie powinien – wyjazdu na placówkę zagraniczną. I to nie byle jaką – bo na stanowisko I sekretarza do spraw prasowych ambasady RP w Indiach. Otrzymał i przyjął.

Najpierw więc wynajął, na koszt MSZ, ciężarówkę, która przewiozła do New Delhi jego rzeczy, a sam do stolicy Indii poleciał samolotem.

I rozpoczął urzędowanie.

Tylko że rychło przekonał się, iż życie dyplomaty w New Delhi nie wygląda tak, jak sobie wymarzył.

A z drugiej strony, ambasa­dor Krzysztof Mroziewicz także szybko doszedł do wniosku, że nowy prasowiec, którego mu przy­słano z Warszawy, nie spełnia jego wymogów (pech jeszcze w tym, że Mroziewicz to były korespondent PAP w Indiach – więc w dziedzinie mediów wymagania ma duże). Tak zaczęły się niesnaski. Różną miały one formę – między innymi taką że panowie – jak opowiada się z uciechą w MSZ – w ogóle przestali z sobą rozmawiać. I, mimo że ich gabinety dzieliło parę kroków, komunikowali się za pomocą poczty e-mail.

Wszystko to trwało krótko. Nagle, po miesiącu, nasz tłumacz wsiadł w samolot i, bez zawiadamiania przełożonych, wrócił do Warszawy. Pomyśli ktoś, że zagrożono mu dys­cyplinarnym zwolnieniem za to, że porzucił pracę? O nie. To on sam przeszedł do ofensywy. Więc oświadczył, że został wyprowadzony w pole, bo nikt go wcześniej nie infor­mował, że w Indiach są tak trudne warunki pracy, brud, nieodpowiedni klimat i w ogóle jest drogo (sic!).

A gdy ktoś nieśmiało bąknął, że po takiej wolcie powinien, przynajmniej zwrócić MSZ-towi koszty przewozu rzeczy, odpowiedział, że jak MSZ chce te pieniądze, to niech go poda do sądu.

Ale to nie koniec niespodzianek. Otóż, w międzyczasie, gdy nasz bo­hater był w Indiach, na stanowisko kierownika zespołu tłumaczy miano­wano kogoś innego. Cóż więc po po­wrocie zaproponował? Żeby zrobić go zastępcą kierownika. W ten spo­sób mielibyśmy kuriozalną sytuację – trzech pracowników i dwóch na­czelników. Na szczęście krótko. Bo były naczelnik i były I sekretarz ambasa­dy zasmakował w dyplo­matycznym życiu. I teraz zgłosił swoją kandydaturę do kolejnej rotacji. Ale tym ra­zem wybrał Europę Zachodnią. Tam chce jechać. Bliżej, czyściej, lepszy klimat.

 

PS A propos sytuacji – trzech pra­cowników i dwóch naczelników. Oczywiście, byłoby to kuriozalne w każdej normalnej instytucji, ale nie w MSZ. W tym ministerstwie pracuje – uwaga – 60 dyrektorów i wicedyrek­torów. Takie rozmnożenie stanowisk przyniosła reklamowana swego cza­su reforma MSZ. Jej autorzy, wicemi­nister Ananicz i Dyrektor Generalny Radlicki, opowiadali posłom w Sej­mie, że nową strukturą rozbijają „Bi­zancjum” i likwidują stanowiska wice­dyrektorów. Tymczasem liczba wice­dyrektorów rośnie w tempie zatrważającym – jest ich już 21. A o Bizan­cjum lepiej nie mówić.

Podobnie jak o Ananiczu i Radlickim.

Wydanie: 05/2000, 2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy