Nowa stara Ameryka

Nowa stara Ameryka

A supporter of U.S. President Donald Trump arrives to a "Stop the Steal" protest after the 2020 U.S. presidential election was called for Democratic candidate Joe Biden, at the Maricopa County Tabulation and Election Center (MCTEC), in Phoenix, Arizona, U.S., November 12, 2020.,Image: 568700979, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: JIM URQUHART / Reuters / Forum

Z wielkim westchnieniem ulgi Amerykanie zakończyli „najważniejsze w ich życiu wybory”. Akurat to, że najbliższe wybory będą najważniejsze w historii, obywatele i obywatelki USA słyszą od lat. Sam więc slogan nie robi już na nich takiego wrażenia. Ale wielka niepewność, strach i ekscytacja, które towarzyszyły wyborom prezydenckim w 2020 r., były jak najbardziej prawdziwe. Tak jak ulga. Ameryka ma za sobą dosłownie i w przenośni „chory rok” – w kraju szaleje pandemia, społeczeństwo jest nieuleczalnie pęknięte, a chroniczne wady systemu wyborczego znów dają o sobie znać. Dość powiedzieć, że kilkaset milionów obywateli USA nie tylko nie poznało zwycięzcy wyborów przez kilka dni od zamknięcia lokali wyborczych, ale w ogóle do dziś nie ma pewności, czy przegrani zaakceptują wynik i dojdzie do normalnego przekazania władzy. Na pewno już teraz miliony sympatyków Trumpa odrzucają ten rezultat jako zmowę elit i „skradzione zwycięstwo”. Z drugiej strony 80% wyborców Bidena uważa, że sympatyków odchodzącego prezydenta nie łączą z nimi nawet amerykańskie wartości! Słowem, jedni drugich mają za gorszy sort Amerykanów – jeśli nie obywateli drugiej kategorii. W tym powyborczym czasie, gdy nastroje się uspokajają, widzimy już tylko, jak głęboki rów wykopano między obiema partiami i jak podzielono społeczeństwo. Proces przekazania władzy, zliczania głosów, sądowych sporów potrwa jeszcze trochę. Może historycznie długo. Ale w czymś mamy już jasność.   Gospodarka i cierpliwość   Donald Trump przegrał te wybory. I to dość jednoznacznie. Joe Biden i Kamala Harris odzyskali stany „demokratycznego muru” – Michigan, Wisconsin i Pensylwanię, które były niezbędne do zwycięstwa, a które cztery lata temu straciła Hillary Clinton. Trumpowi i jego prawnikom trudno będzie legalnie podważyć ten wynik w jakikolwiek sposób. Mimo że Biden wyprzedził urzędującego prezydenta w kilku stanach dosłownie o włos – decydują ułamki procenta i tysiące głosów – nikt nie wyobraża sobie sytuacji, w której ponowne przeliczenie głosów czy protesty wyborcze nagle przechylą szalę zwycięstwa w Georgii, Pensylwanii i Arizonie naraz. Statystyka na bok. Jak i dlaczego możliwe było zwycięstwo Bidena? Bardziej dzięki temu, że na początku roku runęła całkiem solidnie pomyślana strategia reelekcyjna Trumpa, niż dlatego, że sam Biden prowadził świetną kampanię. Bo przez większość roku (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę) wcale nie prowadził on prawdziwej kampanii. Kandydat demokratów chował się w swojej piwnicy i nadawał stamtąd do wyborców, licząc, że w ten sposób przeczeka i wirusa, i wszystkie wpadki Trumpa. Biden prowadził kampanię jak wojownik z chińskiego przysłowia, który zamiast walczyć, siada na brzegu rzeki, a nurt z czasem i tak przynosi mu trupy jego wrogów.   Chiński wojownik   Chińska lekcja o cnocie cierpliwości i wytrwałości naprawdę znalazła tu zastosowanie. Biden musiał mocno zaangażować się w wyborczą gonitwę tylko w jednym kluczowym stanie i tylko na ostatnim jej odcinku. Gdy trzeba było wycisnąć maksymalnie dużo głosów z robotniczych regionów decydującego stanu Pensylwania – gdzie zresztą Biden się urodził – i na wszelkie sposoby podbić tam frekwencję, on i jego sztab rzeczywiście urobili się po łokcie. Wiece były liczne, a walka o każdy głos zażarta. Gdzie indziej już nie tak bardzo. Wystarczyło zostawić Trumpa samemu sobie. Bo pomysł urzędującego prezydenta zakładał głoszenie wbrew wszystkim krytykom jednego: „Gospodarka kwitnie, a wasze portfele puchną”. Pandemia i gwałtowne uderzenie recesji spowodowały jednak, że jak żałosny komiwojażer Trump musiał w każdym miejscu zaprzeczać oczywistym faktom: że wirus szaleje, Amerykanie tracą pracę, a biedni obrywają najmocniej. Gdyby – w alternatywnej rzeczywistości – pandemia uderzyła później, ten prosty pomysł jednak by zadziałał. Powyborcze sondaże pokazały, że zdecydowanej większości wyborców Trumpa (a było ich przecież ponad 72 mln!) zależy przede wszystkim na losach gospodarki. Zdrowie publiczne i pandemia znalazły się na piątym i szóstym miejscu – za gospodarką, nominacjami do Sądu Najwyższego, polityką zagraniczną i aborcją.   Niebieskiej fali nie było   O ile jednak Trump zdecydowanie przegrał te wybory, o tyle demokratyczna opozycja wcale nie wygrała ich równie ewidentnie. Nie zmaterializowała się „niebieska fala”, której demokraci oczekiwali. Szokiem lub upokorzeniem dla wielu okazały się spływające

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Świat
Tagi: Jakub Dymek