Nowe życie Nowej Huty

Nowe życie Nowej Huty

Fot. Anna Wyrwik

Młodzi są tu z wyboru. Podoba im się ta dzielnica i jej charakter, chcą pielęgnować nowohucki klimat

– Zawsze chciałem stąd zwiać – wspomina Michał i upija łyk kawy. – Już do liceum poszedłem do Krakowa i bywałem przede wszystkim tam, bo chciałem się bawić, wychodzić do knajp i do ludzi, a tu nie było nic.

Siedzimy z Michałem Kozłowskim, przeszło 30-letnim projektantem mody, w popularnej nowohuckiej kawiarni Joga Centrum, na osiedlu Zgody, przy alei Róż, naprzeciwko parku Ratuszowego, osiem minut piechotą od placu Centralnego im. Ronalda Reagana.

Przyjechałam do Nowej Huty z Krakowa. W Krakowie nie mówi się „do Huty”, tylko „na Hutę”. W Hucie zaś mówi się, że się jedzie „z Krakowa” albo „do Krakowa”. Mówi się tak, mimo że Nowa Huta od 1 stycznia 1951 r. znajduje się w granicach miasta. Ale mówi się też, że do Krakowa jest rzut beretem, a w Krakowie, że „na Hutę” jest bardzo daleko.

– W Nowej Hucie widać całą historię powojennej Polski – opowiada Leszek Konarski, dziennikarz, pisarz i autor wydanej przez „Przegląd” książki „Nowa Huta – wyjście z raju”. – Widać tu olbrzymi wysiłek włożony w budowę, od pierwszej łopaty. Budowniczowie Nowej Huty bywali wyśmiewani za to, że budowali dla partii. A oni przecież budowali dla siebie, by mieć mieszkania i dobre życie. Nowa Huta to miasto, które zostało zbudowane przez nich dla nich i bardzo się z niego cieszyli.

Dla porządku napiszę, że Nowa Huta to dzielnica w północno-wschodniej części Krakowa. Ludzie przyjeżdżający z całej Polski rozpoczęli jej budowę w 1949 r. Do 1951 r. była osobnym miastem, które w przeważającej większości zamieszkiwali pracownicy uruchomionej w 1954 r. Huty im. Lenina. W 1990 r. zakład przemianowano na Hutę im. Tadeusza Sendzimira. Po 2004 r. znalazła się w rękach prywatnych i nazwy brała od nazw koncernów.

Przez lata Kraków traktował Nową Hutę jako coś obcego. – Ludzie z Huty byli wyzywani, bo byli obłoceni, nosili gumiaki i kufajki – pamięta Leszek Konarski. – Ja poznawałem ich po cerze. Byłem w hucie wielokrotnie i widziałem, w jakich warunkach pracowali. W koksowni przy tych wielkich piecach był ogromny smród i dym. Nie do wyobrażenia.

Wielu moich rozmówców wspomina czasy, gdy Kraków stawiał na Rynek i Kazimierz, a o Nowej Hucie mówiło się, że to bloki i nie dzieje się tam nic ciekawego. Chyba że jakieś niebezpieczne akcje, bo tych ponoć nie brakowało. Ktoś przypomina sobie chłopaków ściągających haracz na przejściu dla pieszych. Inny, że jako dziecko czekał z klasą, aż policja rozgoni kiboli, by nauczycielka mogła puścić uczniów do domu. Jeszcze ktoś, że nie było tak źle i wiele razy wracał po imprezach w Krakowie do domu, a nigdy nic mu się nie stało. Poza tym w latach 90. wszędzie było niebezpiecznie, a w Krakowie, cokolwiek by się wydarzyło, mówiono, że w Nowej Hucie albo że to nowohucianie.

– Po latach 90., gdy upadły zakłady pracy, panowało bezrobocie, szarość, bandytyzm i nikt tam nie chciał mieszkać – przyznaje Konarski. – Dziś Nową Hutę trudno poznać, zaczyna być dzielnicą, w której ludzie chcą się osiedlić.

Przestrzeń zachęca do kontaktów

Przyjechałam do Nowej Huty pustym tramwajem, pewnie dlatego, że jest rano i pełny jedzie w tę drugą stronę. Przyjechałam i chodzę po dzielnicy, po mieście, które żyje rytmem mieszkańców. Są sklepy, kawiarnia, kwiaciarnia, fryzjer, pan sprzedaje obwarzanki, panie polecają „Bezpłatny kurs biblijny”. Czego nie ma? Tłumów wrzeszczących turystów ani pędu w stylu korporacji i biurowców. Jest spokojnie. Turyści w liczbie pięciu cicho podążają za przewodnikiem w ortalionowym dresie i mokasynach, który pokazuje im bar mleczny, aleję Róż i mówi: „Soviet Union was…”.

– Pięć lat temu kupiliśmy tu mieszkanie – Ewelina i Kamil Frączkowie to małżeństwo po trzydziestce. Ona pochodzi z Nowej Huty, a konkretnie z osiedla Strusia, on z Wadowic. Nigdy nie chciał w Hucie mieszkać. Jednym z argumentów za tym, by zmienił zdanie, była cena.

Według portalu RynekPierwotny.pl w maju 2025 r. średnia cena za metr kwadratowy w Krakowie wynosiła 16,7 tys. zł. Najniższa była w Nowej Hucie – 11,9 tys. zł. Druga od końca była sąsiadująca z Hutą dzielnica Wzgórza Krzesławickie – 12,4 tys. zł. Najdroższe są Grzegórzki – 25,8 tys. zł za metr oraz Krowodrza i Stare Miasto – 19,6 tys. zł.

– Zwialiśmy tu z nowego budownictwa, gdzie nikt nie odpowiadał nam nawet na „dzień dobry” – tłumaczy Ewelina.

– W poprzednim bloku sąsiedzkie niesnaski były załatwiane karteczkami na ścianach – uzupełnia Kamil. – Nie znaliśmy tam nikogo. Tutaj, gdy się wprowadzaliśmy, nie było przebiegu między samochodem a mieszkaniem, żeby się nie zatrzymać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2025, 25/2025

Kategorie: Kraj