Polityka premiera Olmerta powoduje, że Izraelowi przyjdzie toczyć wojnę nie tylko z Palestyńczykami Korespondencja z Tel Awiwu Ojciec porwanego żołnierza, Noam Szalit, obawia się, że rząd Izraela zamierza kosztem życia jego syna, starszego szeregowca Gilada Szalita, przedstawić nową wersję biblijnego ofiarowania Izaaka. Bez Abrahama, bez góry Moria i bez Boga, ale z duetem egzotycznym Olmert (premier) – Perec (minister obrony) i nożem w ręku Palestyńczyków. Po wypowiedzi ministra Meira Szitrita, że „wymiana izraelskiego jeńca na więźniów palestyńskich stanowiłaby porażkę i osłabienie siły odstraszającej Izraela”, rodzina Szalitów już wie, że problem życia czy śmierci Gilada zszedł na dalszy plan w obliczu głównego celu strategicznego Izraela, jakim jest obalenie rządu Hamasu. „Izrael nie ma prawa budować swojej siły odstraszającej na barkach mojego syna”, oświadczył Noam Szalit, kiedy izraelskie siły pancerne zdobywały ponownie ruiny żydowskich osiedli, opuszczone przed 11 miesiącami, i szykowały się do uderzenia na Gazę. Izrael prezentuje rozdwojenie jaźni, kiedy akceptuje zasadę istnienia dwóch państw, według promowanego przez prezydenta George’a W. Busha scenopisu Nowego Bliskiego Wschodu, ale zamiast rozmawiać z Palestyńczykami, najeżdża Autonomię czołgami, aresztuje i osadza w więzieniu ministrów legalnego palestyńskiego rządu i posłów palestyńskiego parlamentu, burzy rakietami biuro premiera Ismaila Hanije, ostrzeliwuje pociskami ciężkiej artylerii i bombarduje z powietrza domy mieszkalne, pozbawia Palestyńczyków wody i energii elektrycznej. Wszystko z powodu starszego strzelca Gilada Szalita, który wpadł w ręce Palestyńczyków podczas ataku na bazę wojskową przy granicy z Egiptem. Ośmiu ekstremistów zaskoczyło załogę bazy, korzystając z podkopu o długości 650 m. Napastnicy zabili dwóch żołnierzy, zniszczyli czołg wartości 8 mln dol., spalili transporter opancerzony piechoty i oddalili się z Szalitem. Z wojskowego punktu widzenia akcja zakończona pojmaniem Szalita stanowiła ewidentny sukces terrorystów, analizowany aktualnie w Sztabie Generalnym izraelskiej armii. Kiedy sukces odnieśli Egipcjanie, przekraczając Kanał Sueski w wojnie Jom Kipur 1973 r. – analitycy izraelscy uznali, że zwycięstwo odniesione w pierwszym etapie wojny umożliwiło Egiptowi odzyskanie twarzy po sromotnej porażce w 1967 r. i zadecydowało o podpisaniu układów pokojowych z Izraelem. Dlaczego zatem nie oczekiwać, że sukces ekstremistów palestyńskich pociągnie za sobą możliwość prowadzenia rozmów? Wątpliwe, żeby izraelskie posunięcia wojskowe w Strefie Gazy miały na celu oswobodzenie Szalita, bo Szalit w palestyńskiej niewoli służy Izraelowi, jak w 1982 r. posłużył zamach terrorystów na Szlomo Argowa, ambasadora Izraela w Londynie. Rany odniesione przez Argowa były pretekstem do zaatakowania Libanu i marszu generała Szarona na Bejrut. Troska o Szalita daje szansę rozprawienia się z rządem Hamasu! Wojna o Szalita stanowi nie byle jaką szansę polityczną i życiową dla Ehuda Olmerta, którego Szaron mianował zastępcą na krótko przed tragicznym wylewem krwi do mózgu. Nawet zwolennicy Olmerta przyznają, że jest nudny do nieprzyzwoitości i nijaki. Szaron go awansował, bo Olmert mu nie zagrażał, jak groziłaby mu np. Cipi Liwni, inteligentna sabra (Żydówka urodzona w Izraelu), 50-latka o ciętym języku. Obecnie Olmert chce się pokazać w roli pogromcy wampirów. Nie zgadza się zapłacić za Szalita, żywego czy martwego, tysiącem Palestyńczyków zwolnionych z izraelskich więzień. Nie interesuje Olmerta, że poprzedni premierzy Izraela zwalniali terrorystów tysiącami, byle tylko ocalić jedno żydowskie życie. Nawet Ariel Szaron, niegdysiejszy jastrząb nad jastrzębiami, zwolnił 400 terrorystów w zamian za pułkownika-biznesmena Elhanana Tennenbauma, porwanego przez Hezbollah w Bejrucie. Olmert nie zgadza się na podobną transakcję, bo starszy strzelec Szalit służy mu jako pretekst do spacyfikowania Strefy Gazy i pozbycia się rządu Hamasu. Przed 20 laty spotykałem w windzie mojego sąsiada zza ściany, premiera Icchaka Rabina. Obaj zjeżdżaliśmy, zwożąc na dół plastikowe torby wypełnione odpadkami, bo projektant budynku przy ulicy Raw Aszi 5 w Ramat Awiwie, gdzie mieszkaliśmy, nie pomyślał o zsypie na śmieci. Pod drzwiami penthouse’u Rabinów ustawiony był stolik, przy którym przez 24 godziny na dobę zasiadało dwóch ochroniarzy Szabaku. Próbowałem zrozumieć, czemu któryś z nich nie wsiądzie do windy z Rabinem albo nie wyręczy premiera w zwożeniu śmieci. Zapytałem ich o to, kiedy jak zwykle zapukali do moich drzwi, prosząc o wpuszczenie do toalety. Wyjaśniło się, że nie wsiadają
Tagi:
Edward Etler









