Spalona ziemia

Spalona ziemia

Libia jest pogrążona w wojnie domowej i zmaga się z terrorystami ISIS

Trypolis już nie przypomina tętniącej życiem metropolii. Co najmniej raz dziennie wysiada prąd. Banki właściwie nie mają gotówki. Co drugi szpital jest zamknięty z braku personelu lub lekarstw. Niegdyś szczodrze zdobione ulice teraz są brudne, wszędzie leżą śmieci. Co kilka minut słychać strzały, a jednak mieszkańcy wciąż nieśpiesznie spacerują, niektórzy się uśmiechają, jakby przywykli do permanentnego stanu wojny.
Uwiąd zamożnej Libii zaczął się w 2011 r. – Wszystkim wrogom zapali się ziemia pod stopami – obiecywał złowróżbnie Muammar Kaddafi krótko przed swoją klęską. Libijski dyktator nie żyje, ale z obietnicy sumiennie się wywiązał. Jeszcze przed 2011 r. liczący 6,4 mln mieszkańców kraj był magazynem broni i amunicji. Wietrząc porażkę, Kaddafi otworzył arsenały i udostępnił ich zawartość swoim pomagierom oraz geszefciarzom, którzy sprzedawali broń na ulicy. To jego spuścizna, zarzewie trwającej do dziś wojny domowej.

Nieustający konflikt

Trudno uzyskać wyczerpujący obraz tego, co rozgrywa się w Libii. Co rusz rodzą się napięcia między przedstawicielami organów władzy, rozmaitymi grupami przestępczymi i ludnością cywilną. Do kwietnia tego roku rządziły Libią dwa skłócone parlamenty – uznana przez społeczność międzynarodową Izba Reprezentantów w Tobruku oraz Powszechny Kongres Narodowy w Trypolisie, wspierany m.in. przez Turcję. Ten drugi został rozwiązany po powołaniu w marcu jednolitego rządu tymczasowego, na podstawie ustaleń pokojowych z Chalifą Haftarem, który dotąd układał politycznego pasjansa w Tobruku. Na premiera nowego rządu w Trypolisie powołano Fajiza as-Sarradża, człowieka z poręki ONZ. Jednak Haftar, dawny adwersarz Kaddafiego, nadal nie akceptuje tej nominacji. Spektakularnym tego przejawem są działania wojenne, do których regularnie dochodzi w strategicznym Bengazi.

W tej chaotycznej sytuacji niezasypane podziały między Wschodem a Zachodem stworzyły ISIS warunki do budowania własnego państwa, opartego na szarijacie. W lutym 2015 r. dżihadyści zajęli Syrtę, rodzinne miasto Kaddafiego, eliminując niewygodne władze lub przeciągając na swoją stronę miejscowych „baronów”. Zajęci własnymi zatargami politycy w Tobruku i Trypolisie tylko się temu przyglądają. Bierne są też Europa i Stany Zjednoczone, obawiające się, że Libia może się stać kolejną Syrią, odgrzewającą zimną wojnę mocarstw. Tymczasem zaniedbanie libijskiego konfliktu przez Zachód grozi dalszym rozpadem kraju lub rozszerzeniem się konfliktu na cały region. Nade wszystko jednak sprzyja ekspansji Państwa Islamskiego. Armia ISIS liczy już przeszło 4 tys. bojowników i kontroluje nadmorski odcinek o długości 300 km, skąd łatwiej będzie ją przerzucić do Europy. Odległość między Trypolisem a Maltą wynosi 350 km, przy czym terroryści nie muszą się przedzierać przez żadne inne kraje, jedynie przez Morze Śródziemne.

Obecni są zresztą nie tylko w okolicach Syrty, lecz także na pustynnych rubieżach i w głębi kraju. Decentralizacja władzy, antagonizmy plemienne i olbrzymia korupcja tworzą podatny grunt dla Państwa Islamskiego. Niektóre organizacje paramilitarne bliskie władzom w Trypolisie już zapowiedziały, że w przypadku interwencji Amerykanów będą do nich strzelać. Pod ostrzałem zachodnich karabinów znaleźliby się wtedy również bojownicy ISIS, którzy połączyliby się z innymi grupami w oporze przeciw obcej interwencji, co mogłoby wzmocnić ich wiarygodność polityczną. W walce z terrorystami oba rządy powinny więc współpracować ze sobą i z Zachodem, choć na dzień dzisiejszy scenariusz ten wydaje się zbyt odległy. Haftar mimo podpisanej w grudniu umowy pokojowej dalej wzdraga się przed uznaniem rządu w Trypolisie.

Chaos i bezprawie

Na skutek chaosu w kraju i ekspansji ISIS dziesiątki tysięcy uchodźców z Libii oraz innych pogrążonych w wojnie państw tylko czekają, żeby ruszyć ku Europie. Z zachodniej perspektywy kryzys migracyjny i terroryzm islamski zazębiają się tutaj w bardziej niepokojący sposób niż w Syrii, m.in. ze względu na wspomnianą sytuację geograficzną. Tymczasem przywódcy Unii Europejskiej nie potrafią wyciągnąć wniosków z konfliktu syryjskiego.

Nie wszystkim krajom wojna domowa w Libii była obojętna. Zjednoczone Emiraty Arabskie od początku zasilają Libię bronią. Rosja wspiera gen. Haftara, Katar i Jordania robią interesy na libijskim konflikcie. – W Libii panuje bezład, brakuje przejrzystych struktur państwowych, a także jednolitej tożsamości, do której Libijczycy mogliby się odwołać, aby przetrwać ten kryzys – tłumaczy Frank-Walter Steinmeier, szef niemieckiej dyplomacji.

Libijczycy wypłacili z banków w sumie 40 mld dinarów, przyśpieszając rozkład państwa. Centralny Bank Libii rozdzielił się na dwie placówki, przy czym wschodni bank wydrukował nowe banknoty w Rosji, zachodni – w Wielkiej Brytanii, co może się przyczynić do chaosu finansowego. Zmienne kursy walut na czarnym rynku z drobnych cwaniaków zrobiły milionerów.

Kwitnie uliczny handel bronią, narkotykami i ludźmi. Aglomeracje przemysłowe przeistaczają się w kryminalne dżungle, ponieważ libijski przemysł gaśnie. Stopa bezrobocia oscyluje wokół 20%. Instytucje państwowe przestały działać, zwłaszcza na pustynnym południu, gdzie granice są w zasadzie otwarte. To uczyniło Libię mostem do Europy. Uchodźcom jednak mało kto pomaga. Przebywają w obozach, np. na terenie byłego więzienia Abu Salim, gdzie w jednym pomieszczeniu na 50 materacach śpi 150 mężczyzn. Zostali schwytani przez morską straż graniczną i czekają na powrót do swoich krajów.

Trudna misja

Premier Sarradż stoi przed zadaniem trudnym, być może nawet niemożliwym do wykonania. Nawet rzecznik ONZ ds. Libii Martin Kobler porównał powołany w marcu Libijski Rząd Zgody Narodowej do „karetki, która jedynie rozwozi ciężko rannych do pobliskich szpitali”. Opustoszałe ulice Trypolisu wyraźnie świadczą o tym, że Libię dotknął problem emigracji. Od upadku reżimu Kaddafiego kraj opuściło ponad milion osób, najczęściej w kierunku sąsiedniej Tunezji lub bliskiej maghrebskim sercom Francji. Libia ma też tysiące bezradnych uchodźców wewnętrznych, nie wszystkich bowiem stać na emigrację do Europy. Część, nawet zamożniejszych Libijczyków, pozostaje z włas­nej woli, tak jak pewien lider organizacji studenckiej, który drukuje prasę podziemną, albo ekspert od praw człowieka, który regularnie informuje dziennikarzy i organizacje, np. Human Rights Watch, o przepełnionych więzieniach i ukrytych katowniach.

Jednym z takich idealistów patriotów jest też premier Fajiz as-Sarradż, z wykształcenia architekt. Ojciec 56-letniego dziś polityka był za czasów monarchii, przed 1969 r., ministrem. Organizacje międzynarodowe postawiły na Sarradża, używając argumentu, że jest on czysty jak łza, bo nie ma kontaktów z grupami trzymającymi władzę. Na tle libijskiego chaosu to niewątpliwy atut, choć w pewnym sensie także słabość, ponieważ jego niezależność odcina go od wielu rodaków, których ma zjednoczyć, a tym samym od państwa, którym ma zarządzać. Co więcej, jego kandydatura nie została zatwierdzona ani przez wyborców, ani przez wschodni parlament. Sam premier uważa, że jest odpowiednim człowiekiem do przeprowadzenia naglących zmian. – Kiedy obejmowałem w marcu urząd, system podatkowy kompletnie się załamał. Rząd nie miał pieniędzy, za to mnóstwo kłopotów. Z libijskiego rynku wycofały się spółki zagraniczne, przestały działać elektrownie, przychody z eksportu ropy były najniższe w historii. Dopiero niedawno Siemens pomógł nam uruchomić uszkodzone elektrownie. Ale to ciągle za mało. Musimy znów zacząć eksportować ropę, tylko wtedy będą dochody, a zarazem nowe fabryki i praca – przekonywał we wrześniowym wywiadzie dla francuskiego „Le Figaro”.

Eksport ropy naftowej wciąż jest zakłócany przez sytuację w portach przeładunkowych, których część wpadła w ręce terrorystów z ISIS. Większe wątpliwości obserwatorów budzi plan zjednoczenia Centralnego Banku Libii i wymuszenia uznania rządu Sarradża przez wschodni parlament. – W gruncie rzeczy to kwestia jednego posiedzenia. Brak akceptacji dla rządu w Trypolisie nie wynika z niepewności moich rodaków na wschodzie, ale z zachowania niektórych posłów parlamentu w Tobruku. Od miesięcy ubiegam się o głosowanie w mojej sprawie, które zajęłoby nie więcej niż godzinę – mówi Sarradż.

W jego rozważaniach o Zachodzie czuć gorycz. Libijski premier utrzymuje, że wprawdzie USA pomagają z powietrza w walce o Syrtę, ale „kroki podyktowane potrzebą chwili nie wystarczą”, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc humanitarną.

Natomiast w kwestii uchodźców Sarradż apeluje szczególnie o większą pomoc ze strony Unii Europejskiej. Federica Mogherini co prawda postanowiła rozszerzyć operację „Sophia” (wymierzoną w mafię przemytniczą oraz poświęconą szkoleniu libijskiej straży przybrzeżnej i zwalczaniu przemytu broni), ale zdaniem Sarradża nadal nie wywiera należytej presji na sąsiadujące z Libią Niger i Czad, których władze nie dbają o zabezpieczenie granic. – Libia była kiedyś bogatym krajem. Chcemy być bezpieczni i zamożni. Libijczycy zbyt długo cierpieli i zasłużyli na to, żeby się znów uśmiechać – podkreśla premier.

Czy uda mu się skonsolidować kraj, czy Libia stanie się raczej drugą Somalią, w której rozmaite obozy władzy i grupy przestępcze walczą o surowce i wpływy polityczne?

Wydanie: 2016, 45/2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy