Ojciec to ten trzeci

Ojciec to ten trzeci

Gdyby mąż próbował walczyć ze mną o przywilej gotowania, z pewnością oddałabym mu to pole

Magdalena Środa, pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, doktor filozofii, etyk, publicystka, pracuje na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

– Czy tradycyjny model polskiego ojca to ciągle człowiek programowo nieobecny, który może nawet pojawi się na sali porodowej, ale później ma już inne, ważniejsze sprawy na głowie?
– Młode, wykształcone pokolenie w dużych miastach zaczyna preferować partnerski model rodziny. To widać w Warszawie. Chłopcy pchający wózki, dziecięce foteliki w samochodach biznesmenów. Ale to wyjątki, bo w Polsce cały czas dominuje model tradycyjny. Z ojcem, który wraca z pracy, domaga się obiadu, sprzątniętego mieszkania, zadbanych dzieci. Sam ma do zaoferowania rodzinie wypicie piwa przed telewizorem. I to jest problem: dystans, jaki istnieje w „tradycyjnej” rodzinie między ojcem a dziećmi. W sferze publicznej ojciec jest często narażony na olbrzymi stres. Kontakt z dzieckiem, opieka nad nim złagodziłyby wiele napięć przynoszonych z pracy. Niestety, mężczyźni nie mają takiego nawyku, takich chęci i umiejętności. Ostatnio, dzięki emancypacji kobiet, mówimy o wielu zmianach w sferze publicznej. Ale tak naprawdę najistotniejsze zmiany zajdą w XXI w. w sferze prywatnej. Kobiety nie dadzą się zawrócić z drogi kariery, a jednocześnie ciągle chcą rodzić dzieci. Będą więc szukały partnerów, którzy zrozumieją ich aspiracje, a nie mężczyzn w typie macho.
– Zaraz odezwą się głosy, że tyle mówi się o prawach kobiet, a co z mężczyznami. Ich praw nie trzeba bronić?
– Przez 10 lat byłam ławnikiem w sądzie. Obejrzałam mnóstwo rozwodów. Jedynie w trzech przypadkach mężczyźni mieli jakiekolwiek roszczenia dotyczące dzieci. Zazwyczaj porzucali swoje kobiety, gdy tylko udało im się znaleźć młodszą, mniej kłopotliwą partnerkę. Najczęściej ich wielką zasługą jest to, że nie biją, nie piją i płacą alimenty. Natomiast cały ciężar obowiązków spoczywa na kobiecie. Choć rzeczywiście, gdy jakiś mężczyzna chce w końcu podjąć się opieki nad dziećmi, dla sądu jest to zaskoczenie i ma z tym trudności.
Wiele osób zarzuca mi, że jestem od równego statusu, a nie troszczę się o mężczyzn. Nie robię tego z tych samych względów, z jakich minister zdrowia nie troszczy się o zdrowych, tylko o chorych. Oczywiście, trzeba pomagać tym ojcom, którzy usiłują dochodzić swoich praw do opieki nad dziećmi. Ale jednocześnie trzeba widzieć proporcje. A troskliwi ojcowie walczący o córki i synów to na razie kropla w morzu.
– Ludzie, którzy nazywają się obrońcami tradycji, mówią, że kryzys konserwatywnego modelu ojcostwa jest równoznaczny z kryzysem rodziny.
– Z mojego punktu widzenia kryzys ojcostwa trwa permanentnie od 2 tys. lat. Ojciec był z reguły tym trzecim, który wychodził z domu i nie zawsze do niego wracał. Praca, wojny, zarabianie pieniędzy. Dopiero niedawno pojawiła się w społeczeństwie myśl, że ojcostwo może inaczej wyglądać. Choć na razie, poza młodym wielkomiejskim pokoleniem, nie widzę specjalnie tej woli i potrzeby zajmowania się dzieckiem. Byłam niedawno w programie telewizyjnym, w którym występował przystojny prezes jednego z banków. Miał dwójkę dzieci. Dziennikarka zadała mu pytanie, co się zmieniło w jego życiu, gdy na świecie pojawili się synowie. Odpowiedział, że niewiele. Musiał nieco ograniczyć swoje niedzielne kontakty z kolegami. Ten komfort „maleńkiej zmiany”, jaka pojawia się w życiu mężczyzn po urodzeniu się dzieci, jest uwarunkowany istnieniem żon, dla których dzieci są z pewnością rewolucją życiową. Zapominamy o tym. Na pytanie, czy byłby skłonny zamienić się z nią rolami, zostać w domu z dziećmi i zrezygnować z życiowej kariery, powiedział, że trudno mu to sobie wyobrazić. To typowy przypadek. Różni mężczyźni ochoczo deklarują wartość ojcostwa, ale nie traktują jej w kategoriach realnych czy jako równowartościowej pokusy: nie zamieniliby swojej pracy, kariery, rozrywek, polityki na pranie pieluch, gotowanie kaszek czy spacery z dziećmi; gdyby tylko do tego miało się sprowadzać ich życie.
– Może to też wina kobiet, które przyzwyczaiły mężczyzn do myśli, że nie nadają się do opieki nad dziećmi i innych prac domowych?
– To prawda. Kobiety są zaborcze, gdy idzie o troskę o dom i dzieci. Ale nie przesadzajmy, panowie na pewno nie są bezradni. W końcu potrafią się domagać niewiarygodnych rzeczy. Walczą o prestiż, karierę, stołki… Gdyby tę swoją publiczną energię skierowali na walkę o prawa do opieki nad dziećmi, o prawa do prania, gotowania i sprzątania, z pewnością daliby radę kobiecej zaborczości. Gdyby mąż próbował walczyć ze mną o przywilej gotowania, z pewnością oddałabym mu to pole. Choć ja kocham gotować, a on nie zamierza o to walczyć. Na razie jednak panowie dobrze się mają w sytuacji „ojców deklaratywnych”. Zresztą warto zauważyć, że im większy konserwatysta, tym większy deklarator, nie tylko w sprawach dzieci. Znam sporo panów, którzy są tym bardziej żarliwymi obrońcami tradycyjnej rodziny i ojcostwa, im częściej się rozwodzili.
– Teraz kapitał polityczny zbijają właśnie partie, które stoją na straży świętości rodziny. Mówią, żeby uciszyć feministki i ich sposób myślenia.
– Te partie są na „nie” wobec wszystkich ruchów emancypacyjnych, przede wszystkim są przeciw równym prawom kobiet. Z wygody posiadania domowych niewolników chcą uczynić program polityczny. Chcą „odblokować rynki pracy z kobiet” i poprzez promowanie ich tradycyjnej, domowej roli zwiększyć przyrost ludności w naszym kraju. Ale to się nie uda. W demokracji nie może być żadnego powrotu do jakiejkolwiek formy niewolnictwa czy politycznego przymusu rewitalizowania tradycji. Każdy, w tym kobiety, powinien mieć wybór, co chce robić w życiu. I wyborów tych nie powinny ograniczać żadne wizje polityczne ani stereotypy.
– Czy Polaków długo trzeba będzie jeszcze przekonywać, że na kwestie płciowości i ról społecznych można patrzeć inaczej?
– Jakieś 30 lat. I trzeba się skupiać właśnie na mężczyznach. Na zmianie ich stereotypu. Holendrzy zrobili kilka udanych kampanii, w których zachęcali mężczyzn do pomocy w pracach domowych, do przejmowania pełnej odpowiedzialności za dziecko, do ojcostwa autentycznego (przewijanie, kąpiele, gotowanie…), a nie deklaratywnego i etykietalnego. My też powinniśmy uświadamiać mężczyznom, jak cudownie jest być istotą domową i jak fajnie jest prać, gotować, czyścić, rozmawiać z wybielaczem i nadto troszczyć się o siebie, by nie być porzuconym…
– Helena Izdebska, socjolożka, pisała, że „mężczyzna stał się właściwie zbędnym członkiem rodziny. Jest kimś trzecim, kogo żona i dzieci tolerują o tyle, o ile regularnie przynosi pieniądze, pracuje i nie wtrąca się do niczego”. Co pani sądzi o takim podejściu do sprawy?
– Widzę rolę tradycyjnego mężczyzny nieco inaczej, ten trzeci często nie chce w nic się wtrącać i nie zawsze przynosi pieniądze. Jest natomiast bardzo roszczeniowy. Ale ten model zachowań coraz częściej napotyka przeszkody, bo to kobiety stają się bardziej roszczeniowe. Gdy rozmawiam ze swoimi studentkami, jestem przekonana, że one nie wejdą w układ małżeński z jakimś „obcym”. Nie zmarnują studiów na zamknięcie się w domu. I to nie tylko dlatego, że znają statystyki rozwodów w Polsce i sytuację kobiet, których mąż nie płaci alimentów (a takich przypadków jest mnóstwo). One chcą się realizować i w domu, i poza nim. Nawet na wsi dziewczyny coraz częściej chcą najpierw „stanąć na swoim”, a dopiero potem rozejrzeć się za mężem. Córka moich sąsiadów na wsi powiedziała niedawno matce, że nie zamierza wychodzić za mąż, nim nie będzie zawodowo samodzielna, bo nie zamierza spędzić życia z jednym z alkoholików, w których obfituje tamtejsza okolica.
Trzeba też zauważyć, że to nie tylko feministki i ruchy emancypacyjne wyciągają kobiety z domów. Robi to też cywilizacja techniczna. Niegdyś prowadzenie gospodarstwa pochłaniało mnóstwo czasu (robienie przetworów, cerowanie), teraz mamy sklepy, automaty i guziki do wciskania, więc nawet realizacja postulatu „mężczyźni do garów” nie pociągnie za sobą aż takiego zniewolenia, jakie miało miejsce w odniesieniu do kobiet kilkadziesiąt lat temu.
– Może wypadałoby jakoś wspomóc tych młodych, świeżo upieczonych tatusiów, którzy chcą coś robić w domu, tylko obawiają się reakcji otoczenia?
– Nie widzę powodów. Dostateczną nagrodą dla mężczyzn powinien być już sam kontakt z dzieckiem. To cudowna relacja! Dlaczego ma być tylko udziałem kobiet? Ojcowie powinni o nią zabiegać! Nauczą się dzięki niej troski, opiekuńczości, odpowiedzialności, miłości. I jakiż z tego pożytek popłynie dla świata, gdy panowie zamiast politycznymi ambicjami, teczkami i wojnami zajmą się pieluchami!

 

Wydanie: 2005, 25/2005

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy