Litwini Polakom wiele obiecują, ale nie raczą spełniać składanych obietnic Dwa i pół roku temu ja, stary wilnianin, cieszyłem się jak dziecko na tych łamach, że Polacy zamieszkali na Wileńszczyźnie, gdzie pozostali jako litewscy obywatele, mają wreszcie widoki na odzyskanie ziemi, którą odebrano im za czasów, gdy Litwa wchodziła w skład ZSRR. Pisałem pełen entuzjazmu: „Dobre wiadomości od braci Litwinów! Po raz pierwszy wygląda na to, że są poważne szanse na przełamanie impasu w sprawie zwrotu polskim rodzinom zamieszkałym na Litwie ziemi, która została skonfiskowana za władzy radzieckiej”. Rząd socjaldemokraty Gedyminasa Kirkilasa, utworzony w sojuszu z Partią Chłopską i Akcją Wyborczą Polaków na Litwie, która reprezentuje 135 tys. (6,7% ludności) naszych rodaków w tym kraju, obiecał do końca 2007 r. sfinalizować zwrot ziemi Polakom. Od grudnia ub.r. rządzi na Litwie centroprawicowy gabinet Andriusa Kubiliusa. Już w styczniu premier udał się do Warszawy, jako ważnego partnera Litwy w Unii Europejskiej, a przed tą wizytą zadeklarował uroczyście: „Rozwiązywanie problemów polskiej społeczności będzie jednym z priorytetów moich rządów”. Była to deklaracja napawająca nadzieją, zapowiadająca zmianę w postawie tego polityka, który stał na czele litewskiego rządu już w latach 1999-2000. Tymczasem już na początku kwietnia przedstawiciele władz litewskich zapowiedzieli, że kryzys gospodarczy nie pozwala na kontynuowanie restytucji praw byłych właścicieli gospodarstw rolnych i działek budowlanych. I że ten proces należy właściwie uznać za zakończony. Fenomenalna ustawa Historycy prawa jako fenomen w skali europejskiej badać będą litewską ustawę w sprawie zwrotu prywatnym właścicielom ziemi, którą skonfiskowały władze radzieckie po włączeniu w 1940 r. Litwy do ZSRR. Ustawodawca deklarował, że kieruje się dążeniem do naprawy krzywd wyrządzonych przez totalitarną władzę i do reprywatyzacji gruntów, które stanowiły własność mieszkańców wsi i miast na terenie dzisiejszej Litwy do wybuchu II wojny światowej. Ustawa pozwalała na przenoszenie prawa do gruntów z głębi kraju, np. ze Żmudzi, na Wileńszczyznę i do samej stolicy – do Wilna. Na jej podstawie rolnik spod żmudzkich Szawli, któremu władza radziecka zabrała, powiedzmy, 2 ha gruntu, mógł w ramach zwrotu własności i reprywatyzacji otrzymać ekwiwalent w postaci działki pod Wilnem. Władzom egzekwującym wykonanie ustawy na ogół nie przeszkadzało, że działka przed upaństwowieniem należała do jakiejś polskiej rodziny, która nadal mieszka na Litwie. Zważywszy na to, że wokół Wilna i w samym mieście przeważają słabe ziemie „żytnio-kartoflane”, a na Żmudzi wiele jest żyznych, „pszenno-buraczanych”, Litwin spod owych Szawli, którymi posłużyliśmy się jako przykładem, dostawał pod Wilnem znacznie większą działkę niż ta, którą utracił. A to na tej zasadzie, że przy reprywatyzacji przyjęto kryterium urodzajności gleby, a nie jej wartości rynkowej. Z kolei Polak z rejonu wileńskiego dostawał w zamian za utraconą ziemię marnej klasy pod Wilnem działkę na dalekiej litewskiej prowincji, i to znacznie mniejszą, ponieważ zakwalifikowaną do wyższej klasy. Taka konstrukcja ustawy stworzyła kolosalne pole do nadużyć. Do tego tolerowanych przez wyższe władze, że tak powiem, z pobudek patriotycznych. I nie tylko. Wielu Litwinów zrobiło świetny interes, zamieniając swe prawa do zwrotu znacjonalizowanych gruntów na terenach, gdzie nie mają one większej wartości rynkowej, na działki pod Wilnem lub w samym mieście. Mało urodzajne, ale za to przynoszące kolosalne profity. Zwłaszcza że metr kwadratowy ziemi w pięknym krajobrazie Auksztoty, atrakcyjnej dla deweloperów malowniczej wyżyny wokół Wilna, kosztuje wielokrotnie drożej. Nie mówiąc już o działkach w samym mieście. Przeliczenia są „dla swoich” tak niebywale korzystne, że właściciel kilku hektarów czarnoziemu gdzieś nad Niewiażą może otrzymać jako ekwiwalent gruntów skonfiskowanych przez władzę radziecką nawet kilkanaście hektarów piachów pod Wilnem. Jeśli np. są to hektary w obrębie pięknie rozbudowujących się wileńskich dzielnic peryferyjnych Zwierzyniec, Antokol czy Zarzecze, mogą one być nawet kilkadziesiąt razy droższe niż w jakichś Radwiliszkach czy Poswolu. Kiedy piszę „dla swoich”, nie mam na myśli wszystkich Litwinów. Dobra rada Alfonsasa Macaitisa Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że skrzywdzeni zostali nie tylko Polacy. Latem 2007 r. kilkuset polskich rolników oczekujących na próżno zwrotu gospodarstw w okolicach Wilna, które należały się im po dziadkach, pojechało do stolicy, aby demonstrować przeciwko bezprawiu. Ku ich zdumieniu w Wilnie czekało już na nich kilkuset Litwinów, którzy postanowili przyłączyć się do zapowiedzianej w prasie demonstracji. Litwini też
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









