Pani jeszcze nie wie, jak wygląda piekło

Pani jeszcze nie wie, jak wygląda piekło

Jeżeli ktoś potrafi ująć temat w jednym zdaniu i to jedno zdanie od razu mnie zaboli, wiem, że będzie z tego reportaż Justyna Kopińska – dziennikarka prasowa, autorka reportaży Jakiś czas temu był czarny piątek. Dziesiątki tysięcy kobiet wyszły na ulice, by walczyć o swoje prawa. Byłaś wśród nich? – Nigdy nie mówię publicznie, w jakich marszach i protestach uczestniczę. Wiele manifestacji związanych jest z jakąś opcją polityczną, a ja nie chcę być kojarzona z żadną partią. Jeśli pojawiam się na jakimś marszu, to tylko prywatnie i anonimowo. Ale czarny marsz nie był kojarzony z konkretną partią. Może więc tym razem mogę zasugerować, że udział w marszach dotyczących praw człowieka jest dla mnie ważny. Często piszesz o kobiecej krzywdzie. – Często piszę o problemach kobiet, o ich codziennej dyskryminacji. W sprawach kryminalnych ofiarami są zwykle kobiety albo dzieci. Sami biegli sądowi podkreślają, że dziecko jest najgorszym świadkiem, a kobieta mniej wiarygodnym niż mężczyzna. Wystarczy zajrzeć do statystyk dotyczących karalności gwałtów – prawie połowa sprawców dostaje wyroki w zawieszeniu, kolejni śmiesznie niskie kary. Naprawdę przerażona byłam, gdy po reportażu „Elbląg odwraca oczy” dostałam tak dużo mejli od kobiet w całej Polsce, które błagały, aby opisać ich historie – tylko po to, żeby ten sprawca poniósł jakąkolwiek karę, żeby został wymieniony, żeby było napisane, skąd pochodzi. Tytuł twojego ostatniego zbioru reportaży to „Z nienawiści do kobiet”, ale nie tylko o cierpieniu kobiet piszesz. Mamy tu opowieść o księdzu pedofilu, historię dyrektora więzienia czy wspaniały portret muzyka Leopolda Kozłowskiego. – Kobieta jest tutaj metaforą słabszego, postaci przegrywającej z systemem, jest w kontrze do człowieka, który ma władzę, ma wpływy. W poprzedniej książce „Polska odwraca oczy” pisałam, że jeżeli słabsza osoba chce walczyć z tą wpływową, musi się zmierzyć z całym systemem. Tak było chociażby w przypadku siostry Bernadetty (opisanym w głośnym reportażu „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” – przyp. red.), za którą stało murem wielu notabli. Niektórzy pisali listy z prośbą o ułaskawienie, bo to przecież osoba duchowna! Starasz się dystansować od bieżącej polityki, ale współpraca z „Gazetą Wyborczą” jakoś cię szufladkuje. – „Duży Format”, czyli magazyn reporterów, w którym mam etat, ma opinię medium apolitycznego. Zawsze podkreślałam, że jestem za prawami człowieka, a „Wyborcza” kojarzyła mi się ze świetnym reportażem – Kapuścińskim, Morawską, oraz miejscem, gdzie dużo pisze się o tolerancji, trosce o los niepełnosprawnych i wykluczonych. Już jako nastolatka zaczytywałam się w Kapuścińskim, już wtedy chciałam pisać do magazynu reporterów. Chociaż miałam propozycję pracy z dużej stacji telewizyjnej i świetnego tygodnika, zdecydowałam się na „Duży Format”. Może też trochę, by spełnić marzenie z czasów liceum. W jednym z artykułów w prawicowej prasie przeczytałam niedawno, że niezależnie od tego         , co myślimy o „Wyborczej”, trzeba przyznać, że zrzesza ona najlepszych reporterów w kraju. Jakoś tak się złożyło, że głównie to środowisko zajmuje się reportażem. Dziś reportaż prasowy jest na wymarciu. Mamy za to eksplozję reportażu książkowego, wychodzi kilkadziesiąt reportaży rocznie. Niekiedy autor po kilku tekstach bierze się od razu do pisania książki. Wydawnictwo wysyła takiego dziennikarza na dwa-trzy tygodnie do danego kraju i oczekuje pogłębionej opowieści. – Spędziłam prawie rok w Kenii i czuję, że nie byłabym w stanie napisać książki o tym kraju. Ale masz rację, że sytuacja wielu reporterów jest trudna. Znam autorów – głośne nazwiska nagradzane Grand Pressem – którym niełatwo wiązać koniec z końcem. Czasem chcą naświetlić jakąś sytuację, zawalczyć o coś, ale zwyczajnie nie mają pieniędzy na bilet. Innym razem ich reportaż czeka na publikację klika miesięcy, a przecież płaci się dopiero po ukazaniu się materiału. Wiem, jak wygląda dziś zawód dziennikarza, jaka jest presja czasu. Niedawno rozmawiałam z dziennikarzami jednego z serwisów internetowych, którzy mówili, że muszą pisać kilka tekstów dziennie. Opowiadali, że niekiedy biorą np. facebookowy post kogoś znanego i robią z tego cały artykuł. Nie chcę, by tak wyglądało dziennikarstwo. I bardzo się dziwię właścicielom portalu, że zmuszają pracowników do takiego systemu pracy, bo w tak krótkim czasie nie powstanie rzetelny artykuł. W takich warunkach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2018, 2018

Kategorie: Media