Przed wojną po Warszawie jeździło trzy tysiące samochodów i 65 autobusów, a mimo to już wtedy ulice się korkowały. Miasto było nieprzejezdne i dramatycznie przeludnione Bogdan Wyporek, architekt, urbanista, współautor wielu planów Warszawy, prezes Towarzystwa Urbanistów Polskich (1993-1997), wiceprezes Europejskiej Rady Urbanistów (2002-2005), wieloletni ekspert ONZ ds. urbanistyki, z ramienia organizacji m.in. główny projektant krajowego planu rozwoju przestrzennego Libii oraz główny projektant planu odbudowy miasta Chimbote w Peru, zniszczonego przez trzęsienie ziemi. Rozmawia W 2006 r. manifestanci zebrani przed kamienicą, w której mieściło się Biuro Odbudowy Stolicy, oskarżali pracowników BOS, szczególnie pionu urbanistycznego, o celowe burzenie miasta, domagali się ich rozliczenia. Niedługo potem z kamienicy zniknęła tablica pamiątkowa poświęcona BOS. Do tej pory jej nie przywrócono… – Porównanie działalności BOS do barbarzyńskiej operacji niszczenia miasta przez hitlerowców jest absurdalne i niedopuszczalne, a usunięcie tablicy świadczy o braku szacunku dla własnej historii i heroicznego wysiłku ludzi, którzy poświęcili Warszawie część swojego twórczego życia. To wielki paradoks, że dokonania BOS są najlepiej oceniane za granicą. Ostatni przykład to umieszczenie w ubiegłym roku przez UNESCO archiwum BOS na liście najważniejszych dokumentów w dziejach ludzkości. W czasie pracy miałem częste kontakty z kolegami z Zachodu. Z ich ust słyszałem zawsze słowa podziwu dla odbudowy. To nie wszystko. Należę do coraz mniej licznego grona osób, które pamiętają Warszawę z trzech epok: przedwojennej, okupacyjnej i powojennej. Mogę zaświadczyć, że odbudowana stolica stała się miastem nieporównywalnie wygodniejszym i bardziej przyjaznym dla mieszkańców. Kiedy po raz pierwszy po wyzwoleniu zobaczył pan Warszawę? – Zaraz po rozminowaniu jej przez saperów, na przełomie marca i kwietnia 1945 r. Dopiero wtedy zaczęto wpuszczać mieszkańców do stolicy. Przyjechałem z podwarszawskiej willi rodziców, by sprawdzić, jak wygląda dom rodzinny przy Narbutta 5 na Mokotowie, z którego zostaliśmy wysiedleni przez Niemców w 1943 r. Był wypalony, jednak stropy się nie zawaliły, a ogień oszczędził suterenę. Zburzono i spalono pałacyk przy Marszałkowskiej 71, w którym mieściły się kopiarnia rysunków i skład artykułów rysunkowych W. Skiba i A. Wyporek. Zaopatrywali się tam w przyrządy kreślarskie wszyscy warszawscy architekci. Ogień strawił należącą także do ojca wytwórnię materiałów światłoczułych przy Chocimskiej. Ponad ludzkie siły Jakie wrażenie zrobiło na panu miasto? – Mokotów był stosunkowo mało zniszczony, bo w ostatnich latach okupacji była to dzielnica niemiecka. Do dziś mam przed oczami obraz Śródmieścia. Absolutna pustka, wymarłe miasto, wysokie ściany domów ze zwalonymi stropami, pustymi oczodołami okien, przez które widać niebo. I unoszące się dymy wciąż tlących się ruin. Środek miasta nie istniał. Miałem już 17 lat, zdawałem sobie sprawę ze skali zniszczeń. Odbudowa miasta wydawała mi się zadaniem ponad ludzkie siły. Kilka miesięcy później pojawił się tzw. dekret Bieruta, który zapewne dotknął pana rodzinę. – Ojciec po wielu latach zachował prawo do domu na Mokotowie, ale stracił działkę, na której on stał. Skomunalizowano także działki przy Marszałkowskiej i Chocimskiej. Z rodzinnego punktu widzenia wiele straciłem, ale byłem i wciąż jestem przekonany, że komunalizacja stała się absolutną koniecznością. Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób Warszawa mogłaby być odbudowana, gdyby utrzymano własność prywatną gruntów. Tysiące właścicieli zginęło, wielu rozpierzchło się po świecie. Szanując prawo własności prywatnej, należałoby zachować przedwojenny układ przestrzenny. Marszałkowska miałaby, jak przed wojną, 18 m szerokości i kończyłaby się na parku Saskim. Jedyna trasa na Żoliborz wiodłaby przez jeszcze węższą Bonifraterską i bramę przebitą w oficynie pałacu Krasińskich. Przed wojną po Warszawie jeździło 3 tys. samochodów i 65 autobusów, a mimo to już wtedy ulice się korkowały. Miasto było nieprzejezdne i dramatycznie przeludnione. Ponad 40% mieszkań składało się z jednej izby, która pełniła funkcję kuchni, sypialni i łazienki. W lokalach jednoizbowych mieszkały średnio cztery osoby. Miałem w Śródmieściu kolegów. Wąskie uliczki, ciasna zabudowa wysokich kamienic czynszowych z małymi podwórzami. Do wielu mieszkań nigdy nie dochodziło słońce. Wokół nie było żadnej zieleni. Widziałem bawiące się w ciemnych podwórzach studniach blade dzieci, wdychałem „bukiet zapachów” kłębiących się
Tagi:
Krzysztof Pilawski









