Piękny wiek

Piękny wiek

181116 -- NEW YORK, Nov. 16, 2018 -- Henry Kissinger, former U.S. Secretary of State, addresses the 2018 Gala Dinner of the U.S. National Committee on U.S.-China Relations NCUSCR in New York, the United States, Nov. 15, 2018. The United States and China must and will find ways to work together to make the world safer, more sustainable and prosperous, renowned U.S. experts said here on Thursday. rh U.S.-NEW YORK-NCUSCR-ANNUAL GALA DINNER HanxFang PUBLICATIONxNOTxINxCHN

Henry Kissinger skończył 100 lat i nadal jest największym intelektualnym celebrytą świata Choć ostatni raz publiczne stanowisko pełnił w połowie lat 80., nadal ma zdanie na temat właściwie wszystkich najważniejszych konfliktów, procesów czy zjawisk zachodzących na całym świecie, a inni się z tym zdaniem liczą. Jest przekonany, że Xi Jinping odebrałby od niego telefon, nawet jeśli komunikacja z chińskim liderem bywa nieosiągalna dla amerykańskich prezydentów czy wysokich rangą dyplomatów. Niedawno na kilkugodzinną dyskusję z zespołem swoich komentatorów zaprosił go tygodnik „The Economist”, gdzie dziarski stulatek po raz kolejny dokonał ideologicznego piwotu. Wcześniej nawoływał do pokojowych pertraktacji z Rosją, sugerował nawet, że Ukraina powinna odpuścić sobie Krym na zawsze. Teraz zmienił zdanie, bo ukraińska armia urosła w jego w oczach i stała się zbyt potężna, by uznawać ją dalej za wartą złożenia w ofierze na ołtarzu globalnej równowagi sił. W niedawnej wypowiedzi dla dziennika „Le Monde” stwierdził, że choć jest coraz starszy, pozostaje tak samo pesymistyczny wobec przyszłości świata. Nie powstrzymuje go to jednak przed braniem tegoż świata na warsztat, łącznie z rewolucjami, których skutków pewnie sam oglądać nie będzie. Ostatnia jego książka, napisana wspólnie z założycielem Google’a Erikiem Schmidtem, mówi o przyszłości ludzkości w erze sztucznej inteligencji. Jedni uważają go za zbrodniarza wojennego, drudzy, jak opisał go kiedyś Radek Sikorski, za „giganta dyplomacji”. Czasami świat kształtował, zawsze – komentował go głośno i wyraźnie. Bo jeśli jest coś, czego Henry Kissinger nie umie, to właśnie siedzieć cicho. Kreator Wątki czysto kronikarskie, jak przyjazd do USA z rodziną w 1938 r., studia na Harvardzie czy szybkie przejście z kariery akademickiej do służby publicznej, można zostawić jego biografom, a tych Kissinger doczekał się najwyższej klasy, na czele z wybitnym szkockim historykiem Niallem Fergusonem. Znacznie ciekawsze jest przeanalizowanie jego życia zawodowego przez pryzmat wydarzeń, w których odgrywał ważne role, twierdzeń, które z galaktyczną pewnością siebie stawiał, oraz ogólnej teorii stosunków międzynarodowych, w której wbrew pozorom zawsze chodziło o to, by umieć się dostosować. Był Kissinger piewcą wojny i piewcą pokoju, usprawiedliwiał dyktatorów i potępiał ich jednocześnie, często zmieniał poglądy. Zawsze jednak miał dla tego usprawiedliwienie, zupełnie jakby rzeczywiście był przekonany, że dyplomacja nie jest dla niego zawodem, tylko powołaniem, w dodatku danym mu przez jakąś siłę wyższą. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że współczesna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych to pośrednio lub bezpośrednio jego własne dzieło. Zaczynał jako doradca do spraw bezpieczeństwa u Eisenhowera, w szczycie zimnej wojny. Dzisiaj wydaje się zimnokrwistym realistą, który zawarłby pakt z diabłem, gdyby przyniosło mu to korzyść, wtedy jednak na tle niektórych wiodących postaci amerykańskiej polityki uchodził za stonowany głos rozsądku. Od początku bał się ideologicznego radykalizmu, głównie przez świadomość Holokaustu. Jako niemiecki Żyd za patronów intelektualnych we wczesnych latach aktywności zawodowej obrał sobie weimarskich intelektualistów, w tym Hannah Arendt, bodaj najlepiej z tej grupy rozumiejącą naturę zła. W głębi serca nigdy nie przestał być Europejczykiem, a ściślej – Europejczykiem powojennym, naznaczonym traumą II wojny światowej i zniszczenia intelektualnego dorobku cywilizacyjnego, który sam wierzył w swoją niezniszczalność. Jak ognia bał się powtórki w Stanach Zjednoczonych, a takie niebezpieczeństwo widział w paranoicznym polowaniu na komunistyczne wpływy za oceanem, urządzonym przez senatora Josepha McCarthy’ego. Do tych czasów zresztą później nawiąże, kiedy 3 listopada 1975 r. ze stanowiska głównego doradcy ds. bezpieczeństwa usunie go Gerald Ford (razem z nim z administracji wyleciało wielu innych dyplomatów). Kissinger powie, że tego dnia czuł się „gorzej niż w czasach makkartyzmu”. Już wcześniej jednak przeszedł do historii, właściwie w pojedynkę reformując politykę Waszyngtonu wobec Związku Radzieckiego. W lata 60. Ameryka wchodziła jeszcze z paradygmatem Johna Fostera Dullesa, sekretarza stanu u Eisenhowera, który przed Sowietami wymachiwał przede wszystkim bronią nuklearną. Kissinger ten paradygmat zakopał raz na zawsze, w zamian proponując znacznie bardziej elastyczne podejście do ewentualnej konfrontacji z Moskwą. Zamiast straszenia masowym bombardowaniem, wolał rozlokowywać w rozsianych po całym świecie amerykańskich bazach taktyczną broń nuklearną, a w strategię bezpieczeństwa wpisał również użycie sił konwencjonalnych. To on był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 25/2023

Kategorie: Świat