Tadeusz Potężny z Wałbrzycha i jego mama uratowali ukrywającą się przed Niemcami rodzinę Weissów, których najmłodszy syn jest ambasadorem Izraela w Polsce – Weissowie byli przed wojną naszymi sąsiadami w Borysławiu na Ukrainie – opowiada Tadeusz Potężny. – Nasze domy znajdowały się blisko siebie, ale jeden z nich stał w głębi. Było to u zbiegu ulic Hołówki i Zielonej na tzw. Dolnej Wolance. Weissowie mieszkali przy tej ulicy od dawna. Natomiast moja matka sprowadziła się tam z dziećmi na kilka lat przed wojną, po śmierci ojca. Z żydowską rodziną mieliśmy wspólne podwórko. Trzecim sąsiadującym budynkiem była dawna ochronka, prowadzona przed wojną przez siostry zakonne. Nasi żydowscy sąsiedzi prowadzili przed wojną sklep, z którego wchodzili wprost do swojego domu. Dalej znajdowała się drewniana przybudówka. Nigdy w niej nie byłem, a oni właśnie tam się na początku ukrywali. Mama zawsze coś wymyśliła W czerwcu 1941 r. Niemcy doszli do Borysławia w ciągu kilku dni. Zaczęły się aresztowania Żydów. Pierwszą dużą grupę hitlerowcy więzili przez kilka miesięcy w budynku miejscowego kina. Pewnego dnia rozstrzelali wszystkich za miastem. – Wtedy – wspomina 76-letni dziś Tadeusz Potężny – zginęła moja najlepsza koleżanka, jej zdjęcie mam do dziś. Żydzi sami ostrzegali się przed łapankami. Weissowie często uciekali pod las do znajomej rodziny Góralów. Gdy nie było już na to czasu, chowali się w mieszkaniu Potężnych. – W nagłych sytuacjach – opowiada Potężny – nasza mama zawsze coś wymyśliła. A to schowała kogoś na strychu, a to zaścieliła Szewacha pod kołdrą w moim łóżku i kazała mu tam cicho leżeć. Pomagała zresztą nie tylko rodzinie Weissów, innym Żydom również. Przez całą wojnę przychodził na przykład do nas nocą po żywność mały Izio, to chyba od imienia Izaak. Przyzwyczaił się do nas. Traktował nasz dom jak własny, ale w dzień zawsze się chował. Nigdy nie zdradził, gdzie jest ta jego dzienna kryjówka. Mówił tylko o jakiejś dużej beczce w czyjejś stodole. Przychodził co wieczór, ale tak, żeby nikt tego nie dostrzegł. Trwało to kilka lat, aż jako podrostek zgłosił się do radzieckiego wojska. Zabrali go na wojnę. Moja mama martwiła się o niego jak o syna. Nie wiem, co się z nim stało, nigdy nie dał znaku życia. Mały Tadek Potężny zapamiętał, jak pewnego razu podczas niemieckiej obławy na Żydów matka schowała Weissów w ich domu i zamknęła się wraz z nimi. Synowi kazała powiesić na drzwiach dużą kłódkę i usiąść na progu. Musiał pytać wszystkich przechodzących obok jego domu, czy nie widzieli mamy, bo on nie ma kluczy. Siedział tak długo, aż Niemcy odjechali. Na początku okupacji rodzina Weissów schowała się w przybudówce za swoim sklepem. Trwało to jakieś siedem miesięcy. Potem Żydzi postanowili, że nocą przeniosą się do piwnicy w domu po przeciwnej stronie podwórka – do opustoszałej ochronki. – Po wkroczeniu Niemców – wspomina dziś pan Tadeusz – w domu Weissów zamieszkała pewna Ukrainka, którą znałem pod nazwiskiem pani Marciszynowej. Ona również wiedziała o ukrywających się Żydach. Właśnie Marciszynowa poinformowała nas, że Weissowie są już w nowym miejscu. Było to jeszcze bliżej mojego domu. Piwnica tej ochronki miała trzy części: pralnię, schowek na węgiel, jakąś komórkę. Z jednej do drugiej przechodziło się bardzo małym wejściem, zastawianym sprzętem, co dość dobrze maskowało ukrycie. Żydowska rodzina przesiedziała tam jeszcze prawie dwa lata, do połowy 1944 r. Ten dom stoi w Borysławiu do dzisiaj. Rodzina Weissów składała się z pięciu osób: ojca, matki, dwóch synów i córki. – Z chłopców – wspomina Potężny – najbardziej pamiętam Lonka, starszego brata obecnego ambasadora, z którym przed wojną przyjaźniliśmy się. Byłem od niego trochę starszy. Natomiast Szymek, jak ja mówiłem na Szewacha, był przed wojną jeszcze małym dzieckiem. Wraz z Weissami w ukryciu przebywała ponadto jakaś ich krewna i jeszcze jeden znajomy o nazwisku Bachman, który wcześniej stracił całą rodzinę. O tym, że oni wszyscy się tam schowali, wiedziały tylko trzy osoby – ukraińska sąsiadka, Tadeusz Potężny i jego matka. To głównie Marciszynowa troszczyła się o zdobywanie żywności, bo Potężni byli
Tagi:
Krystyna Smerd









