Plus minus Polak

Plus minus Polak

W telewizji mówi o ekonomii, ale w biznesie odpowiada mu każdy kolor oprócz czarnego Połowę swojego życia spędził w Polsce. Nie mówi o niej inaczej, niż „w naszym kraju” i „nasz rząd”. Od niedawna można go oglądać w ekonomicznym programie „Plus minus”. Występując w nim, chce wpłynąć na nasz sposób myślenia. – Polska to kraj, w którym mogę pokazać, na co mnie stać. Bez względu na kolor skóry – mówi pochodzący z Zambii Richard Mwebe. – Zatrudnienie Richarda było zagraniem marketingowym. Widz mógł nie zapamiętać nazwy programu, od razu jednak kojarzył jego charakterystyczną postać – mówi prowadzący „Plus minus”, Tadeusz Mosz. – Kiedyś rozmawialiśmy w programie o znaczeniu kolorów w biznesie. Richard zażartował, że odpowiada mu każdy kolor garnituru oprócz czarnego. Musiałby wtedy cały czas się uśmiechać. Najprościej byłoby przekląć – Telewizyjna Jedynka ogłosiła konkurs na program ekonomiczny. Wygrałem go. Od dawna współpracowałem z analitykami z Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej. Któregoś dnia powiedzieli mi, że mają nowego medialnego człowieka. Był nim Richard Mwebe – mówi Tadeusz Mosz. – Spytano mnie, czy potrafię sporządzać analizy ekonomiczne. Odpowiedziałem, że to mój zawód. Zacząłem od porannego programu „Kawa czy herbata?”, żeby oswoić się z kamerą – wspomina Richard Mwebe. – Jestem wykładowcą i nie boję się mówić do ludzi. Tadeusz Mosz ułatwił mi zadanie. Powiedział, że nie muszę patrzeć do kamery. To ona będzie musiała za mną nadążyć. My sobie po prostu porozmawiamy. Prowadzący „Plus minus” nie rozstaje się ze swoim wskaźnikiem. Dzięki niemu komunikuje się z rozmówcami. Gwałtowne uderzenie we wskaźnik oznacza, że trzeba już skończyć mówić. Dlatego, gdy jeden z komentatorów zacina się w pół słowa, drugi natychmiast wykorzystuje ten moment do przeforsowania własnej opinii. Liczy się czas. – Przerywam, bo mam czasami problemy ze znalezieniem gładkiego określenia – wyjaśnia Richard Mwebe. – Czasami najprościej byłoby po prostu przekląć. – Niektórzy dzielą się ze mną swoimi wątpliwościami, czy słusznie zrobiłem, angażując Richarda. Zawsze podkreślam, że nie jest on autorem, lecz jednym z komentatorów występujących w programie. Wysokiej klasy fachowcem, wykształconym człowiekiem, z niezwykłą zdolnością zjednywania sobie rozmówców. Nie zaangażowałem go jedynie ze względu na kolor skóry – mówi Tadeusz Mosz. Zdaniem Richarda Mwebe, z polską gospodarką nie jest dobrze. Brakuje polityki proeksportowej i elastycznego kodeksu pracy, za mało uwagi poświęca się rolnictwu. – Wielu komentatorów ekonomicznych zadziwia mnie swoim daleko idącym optymizmem. Kiełbasa i wódka to za mało, aby zasłynąć na międzynarodowym rynku. Pewnych zaległości nie da się odrobić w kilka miesięcy. Z drugiej strony, obecna recesja to normalne zjawisko. Za rok, dwa można spodziewać się poprawy – tłumaczy. Motywacja za dwa dolary Na początku lat 80. w Zambii nietrudno było o stypendium za granicą. – Zawsze dobrze się uczyłem. Po zdanej maturze dostałem propozycję wyjazdu: Polska, Indie lub ówczesny Związek Radziecki. Zdecydowałem, że najlepiej będzie mi w Polsce, bo mają tam swojego „Łolesa” (tak w Zambii mówią na Lecha Wałęsę), więc i wolności jest trochę więcej – wspomina Richard Mwebe. – Gdy wylądowałem na Okęciu, pierwsze, co zauważyłem, to żółte liście na drzewach. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Na lotnisku nikt nie znał angielskiego. W dotarciu do Dworca Centralnego pomógł mu pewien kierowca taksówki: za wskazanie właściwego autobusu wziął tylko dwa dolary. W dworcowej kasie poprosił o najtańszy bilet do Łodzi. Tam miał rozpocząć naukę języka. – Ku mojej nieopisanej uldze pani w okienku zrozumiała, co do niej mówię. Sprzedała mi jednak bilet na godzinę 22 wieczorem. Cały dzień spędziłem więc na dworcu. Kilka razy proszono mnie o parę złotych na piwo. Zastanawiałem się, gdzie jest ta Europa, o której tyle myślałem w Afryce. Gdy w końcu wszedłem do pociągu, kilku wesołych pasażerów chciało mnie poczęstować wódką. Odmówiłem – śmieje się. Miał dobrą motywację do nauki języka: był do tego zmuszony. Jednym z pierwszych zadań domowych w studium języka polskiego w Łodzi było nauczyć się dowolnego słowa usłyszanego od Polaków. – Następnego dnia większość z nas rzucała najgorszymi przekleństwami. Nie wiedzieliśmy, co mówimy, dlatego dziwiła nas reakcja nauczycielki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Kraj