Malowany prezydent

Malowany prezydent

Wszystko wskazuje na to, że tym razem prezydenta wybiorą nam media i specjaliści od marketingu. Oraz hakownicy… No to mamy kampanię wyborczą. Inną niż wszystkie poprzednie. W tej kampanii nikt nie zawraca sobie głowy programami. Tym razem rządzą hakownicy w rodzaju płk. Miodowicza i największe media, które nagłaśniają jedne tematy, a inne przemilczają. W sztabach miejsce ideologów zajęli lekarze wizerunku. Specjaliści od marketingu dowodzą, że sprzedawanie polityków niewiele się różni od reklamowania proszku, mydła czy margaryny. Z tą tylko różnicą, że margaryna nie zeskoczy z półki i nie palnie jakiegoś głupstwa w najmniej sprzyjającym momencie. No i że trzeba przy okazji jak najskuteczniej zniechęcić wyborców do konkurencji… Kto ma media, ten ma władzę „Zdobywanie wyborców” odbywa się na dwóch poziomach – składanych deklaracji i sposobu ich przekazywania wyborcom. Kandydat na prezydenta – z najlepiej nawet przygotowaną strategią wyborczą – bez medialnego wsparcia skazany jest na porażkę. Wojciech Szalkiewicz, specjalista od marketingu politycznego, nie ma złudzeń. – O tym, czy ktoś zostanie politykiem, decydują obecnie nie wyborcy, ale media. Nie można sobie wyobrazić prowadzenia kampanii wyborczej bez ich udziału, od prasy począwszy, na nowoczesnym przekazie audiowizualnym i internetowym kończąc. To one kreują elity, podpowiadają wyborcom kandydatów, a nawet dokonują za nich wyboru – mówi. Jak pokazuje praktyka, zdobycie przychylności mediów jest niezbędne. I nie chodzi tylko o to, że są one głównym nośnikiem informacji na drodze od polityków do wyborców. Rzecz w tym, jak te informacje przetwarzają i jaki płynie z nich przekaz. Przykład Donalda Tuska i PO znakomicie ilustruje stwierdzenie: kto ma media, ten ma władzę. Jan Dworak, prezes TVP, to niedawny działacz Platformy i jej kandydat w poprzednich wyborach. A największe media prywatne, TVN i Polsat, idą ramię w ramię z liberałami. Przynajmniej z kilku przyczyn – Platforma najlepiej reprezentuje interesy wielkiego kapitału, było to widać choćby podczas uchwalania ustawy o kinematografii, kiedy PO jako jedyna broniła interesów wielkich stacji. Poza tym w najbliższych latach będą miały miejsce wydarzenia najważniejsze dla rynku audiowizualnego – wejście platformy cyfrowej oraz, co zapowiada PO, prywatyzacja TVP. A to są setki milionów złotych do ugrania. Zdaniem uważnych obserwatorów sceny politycznej, w żadnej z dotychczasowych kampanii media nie określiły się tak jednoznacznie. I nigdy nie były równie jednomyślne. Stały się stroną i bez zahamowań wkroczyły do gry. Po raz pierwszy na taką skalę złamane zostały fundamentalne zasady dziennikarstwa. Dziennikarstwo informacyjne zatraciło granicę między obiektywną informacją a komentarzem. W serwisach informacyjnych nikt nawet nie próbuje ukrywać swoich sympatii politycznych. Najlepiej świadczy o tym przypadek Włodzimierza Cimoszewicza. Gdy jakiś „fakt” nie pasuje do tezy, pomija się go, wyciąga natomiast inne. A gdy te okazują się dęte, szuka się następnych. Politycy z tak olbrzymim „medialnym zapleczem” czują się jak ryba w wodzie. Wystarczy od czasu do czasu podrzucić atrakcyjnego newsa, a media odpowiednio go obrobią. Prof. Mirosław Karwat mówi więc jednoznacznie: – Cimoszewicz nie przegrywa z Miodowiczem czy z Tuskiem. On przegrywa z mediami. Haki na stół Prof. Jon Krosnick, psycholog i specjalista w dziedzinie nauk politycznych z Uniwersytetu Stanu Ohio, mawiał, że jest wiele sposobów na to, by ludzie polubili jakiegoś polityka. Jednak żeby mieć pewność, że oddadzą na niego głos, trzeba spowodować, by znienawidzili jego przeciwnika politycznego. Polityka to dziś rynek, na którym panuje olbrzymia konkurencja. Aby odnieść sukces, trzeba wykorzystać cały arsenał dostępnych środków. A wtedy reguły przestają być ważne. W wielu sztabach pracują osoby zajmujące się jedynie wyszukiwaniem haków na politycznych konkurentów. I montowaniem akcji skutecznie ich unieszkodliwiających. – Spin doctoring (rodzaj czarnego PR w polityce) u nas dopiero raczkuje, ale rozwija się dynamicznie. Rośnie bowiem popyt na tego typu usługi. Polscy politycy dopiero dzięki pracy sejmowych komisji śledczych przekonali się, jak można wykorzystać różnego typu kontrolowane przecieki, plotki, fałszywki. Na razie działalność lekarzy wizerunku „wspierają” służby specjalne. Dzięki przede wszystkim kontrolowanym przeciekom poufnych i kompromitujących informacji, jak również poprzez swoich agentów w mediach, służby specjalne są obecnie samodzielnym uczestnikiem gry politycznej, angażującym się w kampanie wyborcze czy też wpływającym na wizerunek rządów i polityków – twierdzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 37/2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut