Płyta musi być jakaś – rozmowa z Michałem Szulim

Płyta musi być jakaś – rozmowa z Michałem Szulim

Ludzie mają dość tandety i sięgają po alternatywę Michał Szulim, zespół Plateau – wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów. Grupa Plateau istnieje od 2000 r., nagrała płyty „Megalomania” (2005), „Mistrz tupetu i jego bezczelny cyrk” (2007), „Krótka wiadomość tekstowa” (2009) i „Projekt Grechuta” (2011). Najnowszy album zawiera 10 piosenek z repertuaru Marka Grechuty w nowych aranżacjach, nagranych z udziałem gości, m.in. Wojciecha Waglewskiego i Martyny Jakubowicz. Rozmawia Agata Grabau Gracie od 11 lat, w zeszłym roku ukazała się czwarta płyta, tymczasem media wciąż pokazują was jako „nowy, obiecujący zespół”. – To polski paradoks, że ciągle jest się „nadzieją”. Plateau jeszcze ze trzy-cztery lata może być taką nadzieją. Ale gorzej byłoby usłyszeć, że jesteśmy za starzy. Rynek muzyczny zmienił się od czasu waszego debiutu? – 10 lat temu internet był mniej rozwinięty, nie było MySpace i podobnych portali, nie mieliśmy możliwości samodzielnego wydawania płyt. Trzeba było podpisać kontrakt z jedną z wytwórni, zebrać pieniądze. Przełomowym momentem stało się dla nas nagranie pierwszej płyty, a właściwie już samo podpisanie kontraktu z wytwórnią Universal na „Megalomanię”. Od tamtego czasu – to był 2005 r. – regularnie gramy i co dwa lata wydajemy płyty. Teraz młodym zespołom jest nieco łatwiej, przynajmniej jeśli chodzi o wydanie krążka. Każdy może nagrywać samodzielnie, niewielkim kosztem. Wciąż jednak pozostaje pytanie, co z tym krążkiem stanie się dalej. Płyta musi być jakaś, musi mieć charakter, inaczej zginie. Może dlatego debiut płytowy zajął nam trochę czasu – przez pierwsze lata działalności chyba nie byliśmy na niego gotowi. Musieliśmy dojrzeć. Termin Plateau ma kilka znaczeń. Które z nich jest wam najbliższe? – Medyczne – plateau to faza, która poprzedza orgazm, faza pobudzenia. Myślę, że to najlepiej oddaje, jak muzyka powinna działać na człowieka. Może odczucia przy słuchaniu są nieco inne niż przy seksie, ale muzyka musi wywoływać emocje, dreszcz, gęsią skórkę, nie może być obojętna. To staramy się wywołać i mam nadzieję, że chociaż częściowo się to udaje. Wywołujecie ten dreszcz różnymi środkami, wasza muzyka zmieniła się od „Megalomanii”. – Nigdy się nie ograniczaliśmy. Na samym początku skłanialiśmy się w kierunku grunge’u – „Megalomania” była trochę w tym stylu. Na drugiej płycie, „Mistrz tupetu i jego bezczelny cyrk”, nieco pobawiliśmy się konwencją, dodaliśmy więcej elektroniki, puściliśmy oko do słuchacza. Płyta była prześmiewcza i przerysowana. Dwie ostatnie, „Projekt Grechuta” i „Krótka wiadomość tekstowa”, idą bardziej w kierunku muzyki gitarowej – i pewnie w tym nurcie zostaniemy. Na pewno nie skręcimy ku muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej. Ale to pozwoliłoby więcej zarobić. – Na krótką metę. Nam zależy na świadomej publiczności, która przychodzi na koncerty, a nie na gospodyni domowej, która zakocha się w piosence na dwa miesiące, a potem, kiedy usłyszy w radiu inną – zapomni. A taki jest los zespołów, które istnieją tylko w dużych stacjach radiowych. Płyta „Mistrz tupetu i jego bezczelny cyrk” krytykowała media i popkulturową papkę. Nadal macie tak ostre zdanie o tej branży? – Podtrzymujemy to, ale wciąż z zastrzeżeniem, że płyta była celowo przerysowana, nie tylko muzycznie. Utrzymywaliśmy ją w konwencji widowiska cyrkowego, jeździliśmy w trasy koncertowe przebrani za klaunów, w towarzystwie żonglerów i ekipy cyrkowej. Chodziło o obnażenie pewnych mechanizmów popkultury, wyśmianie ich – w masce klauna można dużo więcej niż bez niej. Cały czas twierdzę, że świat plotkarskich mediów, mainstreamu jest wirtualny i nijak się ma do rzeczywistości. Promuje się np. piosenkareczkę pop, która nie wydała jeszcze żadnej płyty, i robi się z niej gwiazdę, a nie mówi się choćby o Starym Dobrym Małżeństwie, które ma 150 koncertów rocznie przy pełnych salach. „Mistrz tupetu” miał spuścić trochę powietrza z tego balonu i mam nadzieję, że tak został odebrany. Machina popu Coraz więcej osób odwraca się od popkultury, wyłącza największe stacje radiowe, nie ogląda telewizji, nie czyta plotkarskich magazynów. Włącza internet i szuka tego, co jest warte posłuchania. – Tak. Ale ten popkulturowy światek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2012, 2012

Kategorie: Kultura
Tagi: Agata Grabau