Medycy uciekają z Polski jak z dziurawej dętki. Szacuje się, że ubyło ich już 6,5 tysiąca, ale dokładnie nikt nie policzył Resort zdrowia przygotował dokument, który w samym tytule zawiera aż trzy dezinformacje. Chodzi o raport „Monitorowanie migracji polskich lekarzy, pielęgniarek i położnych po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej”. Kłamstewka w białych rękawiczkach Pierwsze kłamstewko mieści się w słowie „monitorowanie”, bo zakłada jakieś celowe i systematyczne badanie zjawiska na bieżąco, gdy tymczasem problem wyjazdów lekarzy do pracy za granicą próbuje się incydentalnie oszacować metodą okrężną, przez podanie liczby wydanych przez Naczelną Izbę Lekarską zaświadczeń o kwalifikacjach zawodowych w celu podjęcia pracy za granicą, co wcale nie musi się równać liczbie pracujących poza krajem. Zaświadczeń takich w ostatnich dwóch latach wydano ponad 6,5 tys., ale wyjeżdżających do pracy nikt nie policzył. Może jest ich mniej, może więcej. Nie wiemy, ilu dokładnie wyjechało i w jakich krajach pracują. Ponieważ wraz z akcesją Polski do Unii Europejskiej zniknął problem związany z uznawalnością dyplomów, nie można wykluczyć, że zaświadczenia z NIL nie są lekarzom potrzebne, przynajmniej nie wszystkim. Druga nieścisłość kryje się w słowie „migracje”, bo mogłoby ono sugerować, że nasz personel medyczny krąży sobie po Europie, przemieszcza się z jednego kraju do drugiego, przy czym jedni wyjeżdżają, a drudzy wracają. Tymczasem prawda jest taka, że jest to migracja jednokierunkowa. Lekarze uciekają z Polski jak powietrze z dziurawej dętki, bo tutaj nie docenia się ich pracy ani materialnie, ani symbolicznie. Przeciwnie, próbuje się zaszczepić w opinii publicznej pogląd, że jest to grupa zawodowa szczególnie zdemoralizowana, przeżarta korupcją, dla byle grosza gotowa do najcięższych zbrodni. Bliższe prawdy byłoby określenie „emigracja lekarzy”. Wreszcie trzecia dezinformacja zasadza się w stwierdzeniu, że do owych „migracji” dochodzi od momentu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej i to właśnie członkostwo we Wspólnocie, a nie fatalna polityka państwa i wadliwy system ochrony zdrowia, jest powodem masowych wyjazdów. Wystarczyło, że lekarzom stworzono możliwość wyjazdu do pracy, a oni już gotowi są porzucić wszystko, co tutaj mają: majątki, domy, rodziny, krajobrazy, polską szkołę dla dzieci, a nawet polską kulturę z Telewizją Polską na czele. Prawda jest jednak taka, że zwłaszcza ci młodzi nie mają prawie nic do stracenia, poza niemalże głodowymi pensjami i pracą non stop, bez snu i wypoczynku, na niekończących się dodatkowych dyżurach, w kilku nierzadko dosyć odległych od siebie placówkach służby zdrowia. Decyzja o wyjeździe mimo to nie jest dla nikogo łatwa ani przyjemna, lekarze podejmują jednak ryzyko, przełamują obawy przed trudnościami aklimatyzacyjnymi w obcym środowisku, bo we własnym już dłużej nie mogą żyć. Mimo że rozstanie z krajem to nie wycieczka turystyczna, ale efekt dramatycznej decyzji, emigranci starają się znaleźć przynajmniej jakieś pozytywne uzasadnienie wyjazdu. Planują przyszłość całej rodziny, cieszą się np. z góry, że ich dzieci będą chodzić do „normalnej”, a nie Giertychowej szkoły, nauczą się dobrze języka obcego, czyli czegoś, na czym zależy większości rodziców z rodzin inteligenckich. Nie ma wątpliwości – lekarze wciąż uważają, że warto być wykształciuchem. Za co żyć? Prof. Barbara Błońska-Fajfrowska, kierownik Katedry i Zakładu Podstawowych Nauk Biomedycznych Śląskiej Akademii Medycznej, obserwuje młodszych kolegów i przyznaje, że wielu z nich nie może się utrzymać za swoje pensje. – Najmłodsi medycy wciąż korzystają z pomocy rodziców, więc ich zniechęcenie jest coraz większe. Młodzi są nam potrzebni – mówi pani profesor. – Ci ambitniejsi chcą się rozwijać tutaj w kraju, ale dostęp do specjalizacji jest utrudniony. To już zależy od decydentów. Młodzi jednak widzą, że same ambicje nie wystarczają. Mimo dobrego wykształcenia, znajomości języków obcych, parcia do wiedzy nie mogą zwyczajnie zarobić na chleb dla siebie, swoich rodzin, dzieci. Dlatego wyjeżdżają. Regina Kita-Wasilewska, lekarka i zarazem posłanka Samoobrony, zna raport, ale jest rozgoryczona stosunkiem sejmowej Komisji Zdrowia do sytuacji młodych lekarzy. – Nie jestem w prezydium komisji, więc nie miałam wpływu na to, że w ogóle nie debatowano nad sprawą dokształcania młodych lekarzy, a sądzę, że obok niskich wynagrodzeń także trudności w zdobyciu specjalizacji są jednym z powodów emigracji. Przecież aby zdobyć specjalizację, trzeba odbyć szereg kursów, które kosztują
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









