I po wyborach…

I po wyborach…

SLD gorzej, ale lepiej, POPiS lepiej, ale gorzej. Samoobrona i LPR w górę Jest jak jest. SLD w wyborach do sejmików uzyskał mniej głosów niż cztery lata temu, ale zdobył więcej mandatów. Cztery lata temu wyprzedziła go AWS, dziś AWS już nie ma, praktycznie nie ma też Unii Wolności, za to mamy ich bezpośrednich spadkobierców: PiS, PO, Ligę Polskich Rodzin i Unię Samorządową. Te cztery ugrupowania zdobyły mniej mandatów niż SLD-UP. Prawica w porównaniu z 1998 r. cofnęła się jeszcze bardziej niż lewica. I jednym, i drugim zabrała głosy partia Andrzeja Leppera, dziś druga siła w samorządach wojewódzkich. W samorządach mamy więc nowy układ sił. Cztery lata temu powstał układ dwubiegunowy – z jednej strony mieliśmy koalicję AWS-UW, z drugiej – SLD-UP-PSL (PSL z UP i z Emerytami tworzyły Przymierze Społeczne). Teraz SLD zdobył dwa razy więcej głosów niż ugrupowanie numer dwa (Samoobrona), ale wynik ten nie rozwiązuje jego problemów. Bo Sojusz ma wprawdzie 35% mandatów, i wygrał w 13 województwach, ale rządzić samodzielnie może tylko w woj. lubuskim. Gdzie indziej musi tworzyć koalicje. W Opolskiem, by rządzić, Sojusz musi utworzyć koalicję z Mniejszością Niemiecką albo z PSL i Samoobroną. W Warmińsko-Mazurskiem i Świętokrzyskiem wystarczy sam PSL. Ale w dziesięciu kolejnych województwach poparcie ludowców do utworzenia większości nie wystarczy. Tam, by rządzić, trzeba wejść w układ także z Samoobroną. Języczek czy jęzor Wybory samorządowe są dla polityków wdzięcznym tematem do komentarzy, bo łatwo tu ogłosić swój sukces i przedstawić przekonywające dowody na jego poparcie. Bo każdy gdzieś wygrał. Zatem o sukcesie wyborczym PSL mówił także Zbigniew Kuźmiuk, szef klubu PSL. Dla niego sukcesem jest to, że jego klub może być języczkiem u wagi. Więc owszem, może być, ale de facto tylko w czterech województwach: opolskim, mazowieckim, podlaskim i podkarpackim. Tylko tam PSL może „sprzedać się” partiom prawicowym i stworzyć z nimi koalicję bez udziału SLD i Samoobrony. Te cztery województwa to niewiele w porównaniu z tym, co zaoferować może Lepper, którego partia jest języczkiem, czy raczej jęzorem, aż w dziesięciu województwach. Jak więc to wszystko się rozstrzygnie? Szybki Kurczuk Czy tak jak w Lublinie? Tu minister sprawiedliwości, a jednocześnie szef SLD w woj. lubelskim, już w poniedziałek, 4 listopada, podpisał koalicję z szefem lubelskiej Samoobrony, Józefem Żywcem. I Kurczuk, i Żywiec wyszli przed szereg, więc szybko spotkali się z reprymendą. Żywca skarcił Lepper, Kurczuka – przewodniczący SLD, Leszek Miller, sekretarz generalny Marek Dyduch, no i przede wszystkim prezydent Aleksander Kwaśniewski. „Kurczuk się pospieszył”, stwierdził cierpko Miller i to było najlepszym komentarzem do całej sprawy. Bo fakt, że umowę z notorycznie kpiąca z prawa Samoobroną podpisał minister sprawiedliwości, na pewno SLD nie pomógł. Podobnie jak pośpiech Kurczuka, co zdecydowanie utrudniło Sojuszowi prowadzenie rozmów w innych województwach. Kurczuka można zrozumieć – nad głową wisiała mu koalicja LPR-PSL-Samoobrona, więc tylko działając energicznie, mógł pokrzyżować te plany. Ale czy nie zapłacił za to zbyt wysokiej ceny? Alibi dla prawicy Bo dał tym samym prawicy wygodne alibi. I postawił swoje ugrupowanie w mało komfortowej sytuacji. Otóż zawieranie koalicji to pewien teatr, który powinien się rządzić swoimi regułami. W Polsce, po awanturze o marszałka Borowskiego, taką regułą, standardem stało się postawienie Samoobrony i LPR w kategorii partii drugiej kategorii, zagrażających demokracji, z którymi nie powinno się zawierać sojuszy. Wynik wyborów samorządowych ten standard uczynił mało aktualnym. Co jednak wcale nie musiało oznaczać, że politycy już w powyborczy poniedziałek rzucą się do zawierania sojuszy z tymi partiami. Co ciekawe, trzy dni przed wyborami, w czwartek, podczas narady kierownictwa SLD na ul. Rozbrat ustalono, że zanim lokalne organizacje zaczną zawierać koalicje, muszą odbyć turę konsultacji ze wszystkimi ugrupowaniami. Zatem muszą te kilka dni odczekać… Tymczasem Kurczuk nie czekał, więc Donald Tusk mógł ogłosić, że Leszek Miller i Andrzej Lepper to dwie twarze tej samej monety. A Maciej Płażyński i Ludwik Dorn, że POPiS nie zamierza wchodzić w koalicję z SLD. I że obu ugrupowaniom blisko jest do Ligi Polskich Rodzin, czyli do Gabriela Janowskiego i Zygmunta Wrzodaka. Obaj mogli to powiedzieć bez skrupułów, bo jeżeli Kurczuk powiedział „a”… Ruch Kurczuka okazał się dla liderów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Kraj