Dlaczego ludzie tak bardzo lubią oglądać innych w intymnych sytuacjach? Rozmowa z dr Magdaleną Środą, etykiem – Skąd się wzięła moda na podglądanie? Telewizja coraz częściej pokazuje, jak się ludzie rodzą, kłócą, kochają. Zaczęło się od dokumentu Marcina Koszałki “Takiego pięknego syna urodziłam”, który odsłonił kulisy z życia własnej rodziny. Pokazał, jak domownicy się kłócą, próbują się porozumieć. Każdy z nas to zna, a mimo to film wywołał dyskusję. Czy oglądała pani ten film? – Najpierw dużo słyszałam i czytałam o tym filmie. Że taki niezwykły i niecodzienny, że autentyczny albo że skandaliczny i nijaki. Jestem podejrzliwa nie tyle wobec treści tego filmu, co wobec motywów jego nakręcenia. Bardzo poważnie narusza on czyjąś prywatność i sposób tego naruszenia jest nie tyle niedobry moralnie, co niezgodny z poczuciem dobrego smaku. Mam też wrażenie, że ten film zrodził się nie tyle z postulatu szukania jakichś wartości, czy jakiegoś piękna, co z chęci zadziwienia świata. A że trudno jest świat zadziwić, więc wymyśla się najróżniejsze rzeczy na zasadzie: kto kogo bardziej zaskoczy. Z tego punktu widzenia film ten odniósł sukces, choć w moim przekonaniu polega on na tym, że w morzu dziwactw odkryto jeszcze jedno dziwactwo albo w morzu niedyskrecji wymyślono jeszcze jedną formę niedyskrecji. – Z tego, co pani mówi, wynika, że cały zabieg autora, polegający na pokazaniu pewnej prawdy o relacji matka-syn, został całkowicie zdominowany przez sposób, jaki autor zastosował, czyli ekshibicjonizm? – Tego nie powiedziałam. Oprócz całej artystycznej otoczki, związanej z formą, na czym zresztą się nie znam (mogę co najwyżej wyrazić zdziwienie, że sztuka zmierza w takim kierunku, że właściwie przestaje być sztuką), przyznam, że oglądałam ten film z zainteresowaniem. Sporo z niego dowiedziałam się o rodzinie. Pod tym względem był autentyczny: niektóre polskie domy faktycznie wyglądają tak jak ten u Koszałka. Szczególnie zapadła mi w pamięć ostatnia scena, kiedy matka opowiada o tym, że film widziała. Zobaczyłam kobietę, której zrobiło się nieswojo, bo poczuła się tak, jak gdyby ktoś nagle podsunął jej pod nos lustro i kazał się w nim przejrzeć. Z socjologicznego punktu widzenia ten rodzaj autentyzmu jest niewątpliwie cenny, gdyż więcej nam mówi o nas samych i o ludziach, wśród których żyjemy. Ale czy rzeczywiście ta wiedza jest warta przekraczania granic dyskrecji? Tego nie byłabym już taka pewna. – Czy to samo można powiedzieć o tzw. dokumentalnych nowelach, takich jak “Nieparzyści” czy “Pierwszy krzyk”? – “Pierwszy krzyk” przeraził mnie z innego względu: reprodukował pewne stereotypy, a ja jestem wrażliwa na stereotypy, zwłaszcza te związane z kobietami. Po pierwsze, bardzo nie podobało mi się to, że został zrobiony przez mężczyzn, bo kładł nacisk na to, że dzieci rodzi się w cierpieniu. W związku z tym epatowano nas scenami z sali porodowej pełnymi krwi, okrzyków bólu. Mój zarzut sprowadza się do tego, że nie tyle pokazano, jak wygląda rodzenie, co raczej zarejestrowano okiem zimnej, “męskiej” kamery, “męskie” widzenie porodu. Mężczyzna, który nie rodzi, widzi w porodzie przede wszystkim cierpienie, krzyk, krew, wysiłek… To tak nie jest. Ten film odstraszał od rodzenia. Po drugie, był w tym dokumencie silny wątek – nazwałabym go – ideologicznym, który wywoływał mój absolutny protest, np. jeśli kobieta decyduje się na oddanie dziecka do domu dziecka, to jest to, z jednej strony, wielkie nieszczęście dla tej kobiety, jej dziecka, ale z drugiej, jest to w pewnym sensie czyn bardzo odważny, zwłaszcza gdy tyle czytamy o porzucaniu, czy zabijaniu noworodków. Tymczasem w filmie eksponowano nie odwagę tej kobiety (bo jest to – powtarzam – pewna forma odwagi), lecz wysiłek personelu (różne formy manipulacji), by skłonić ją do zmiany decyzji. Była to w pewnym sensie ekspozycja tej całej naszej polityki prorodzinnej, która broni pustej ideologii, a nie – rzeczywistej rodziny (bo rodzina to nie tyle “wartości”, lecz żywe, posiadające potrzeby jednostki). A tu mówi się, nieważne czy ludzie cierpią, biją się, grunt, by działo się to w rodzinie i we własnym domu. A wracając do “Nieparzystych”, widziałam może jeden odcinek, choć chyba też nie cały. Tym, co w przypadku tych telenowel wydaje mi się rzeczą najciekawszą, to nie tyle ich treść, co fakt, że ludzie się nimi fascynują. – Do tej pory podglądanie
Tagi:
Joanna Klimczyk