Naszej elicie politycznej ostatnich lat nic nie wyszło tak dobrze jak własna samomarginalizacja Mnożenie krytycznych ocen na temat stanu naszego państwa, zagrożeń demokracji, a szczególnie beznadziejnej kondycji klasy politycznej stało się już w naszym kraju obowiązującym standardem. Mamy już za sobą niejeden festiwal pomysłów na naprawę Polski. Modne przed wakacjami hasło o wyczerpaniu się możliwości samonaprawy III Rzeczypospolitej dzisiaj można skwitować wnioskiem, że powinno dotyczyć niestety także jego zwolenników. Sądząc bowiem po jakości wielu formułowanych diagnoz, naprawiacze Rzeczypospolitej zdają się nie mniej wyczerpani niż krytykowane przez nich państwo i społeczeństwo. Na szczęście oprócz poglądów miałkich, jednostronnych, często formułowanych skrajnie instrumentalnie, nie brakuje także sądów poważnych i rozważnych, motywowanych troską o dobro publiczne. Daleko do bilansu Powodów do niepokoju i troski rzeczywiście nie brakuje. Mamy niemałe problemy z ich bieżącą identyfikacją. Wiele z nich funkcjonowało i znane były od dawna, ale jako problemy państwa zostały uznane dopiero po osiągnięciu pewnej masy krytycznej albo na czyjeś polityczne zapotrzebowanie. Można powiedzieć, że w Polsce ciągle dopóki nie ma wielkiej afery (przynajmniej medialnej), nie ma również problemu. Podobnie jak wciąż nie udaje się nam zrealizować żadnego poważnego przedsięwzięcia i żadnego długofalowego planu, póki ich realizacja – w konsekwencji daleka od optymalnej – nie jest absolutnie konieczna. Postępując w ten sposób, na szczęście udało nam się w ostatnich 14 latach nie zmarnować (należałoby dodać: jeszcze!) żadnej wielkiej okazji. Ale ilu (znanych i nieznanych) szans nie udało się nam wykorzystać? Ilu możliwości nie udało się zrealizować? Ile społecznej energii poszło na marne? Ilu ludzkich nieszczęść nie uniknięto? Ile nadziei Polaków zostało zawiedzionych? Daleko nam ciągle do sporządzenia bilansu polskiej transformacji i wciąż nie widać warunków umożliwiających jego dokonanie. Czy można jednak iść dalej pewnym krokiem, tak diametralnie różniąc się w ocenie ostatnio przebytej drogi? Naszym zasadniczym problemem jest jednak nie tylko to, co należy zrobić (przynajmniej z grubsza jest to znane), ale też jak tego dokonać. Jak przełamać wszechogarniającą niemoc? Jak sprawić, by za głoszonymi (najczęściej słusznymi) hasłami szły odpowiednie czyny? Co zrobić, aby nie tylko chciało się chcieć (tym – nielicznym przecież – od których poprawa naprawdę zależy), ale żeby ich wysiłki, jeśli już są podejmowane, nie były tak beznadziejnie nieskuteczne? Powiedzmy od razu – oczekiwana naprawa powinna się odbyć z udziałem i najlepiej z inicjatywy (przynajmniej części) istniejącej klasy politycznej. Zwolennicy budowania IV Rzeczypospolitej na gruzach dotychczasowej i przez wtrącenie do lochów wszystkich swoich politycznych przeciwników nie tylko grzeszą naiwnością, ale jako siewcy społecznego zamętu są wręcz niebezpieczni. Wśród wielu deficytów – niedostatku kapitału ekonomicznego i społecznego, nie mniej niż tamtych brakuje nam przecież także kapitału politycznego. Dużego formatu polityk (znany i szanowany w kraju i na świecie), autorytet moralny i polityczny, inicjator wartościowych zachowań społecznych, skuteczny arbiter w sytuacjach konfliktowych to przecież typowe dobro rzadkie. Ile palców potrzeba, aby policzyć tego rodzaju przypadki? A przecież na co dzień mówimy o tym ważnym narodowym zasobie jak o zarazie. Naszej elicie politycznej ostatnich lat nic nie wyszło tak dobrze jak własna samomarginalizacja. W długim łańcuchu wzajemnie powiązanych czynników ograniczających możliwości rozwojowe Polski na specjalną uwagę zasługuje dziś jakość politycznego przywództwa. Jakie ono jest, każdy widzi, a ci, którzy z racji nieoptymalnej perspektywy widzą inaczej, mają do dyspozycji bieżące wyniki badań opinii społecznej, która nigdy jeszcze nie była tak niełaskawa dla swoich wybrańców. Żeby nie wdawać się w ewentualne (z punktu widzenia celów konferencji całkowicie bezproduktywne) dywagacje z bezpośrednio zainteresowanymi, zgódźmy się przynajmniej z tym, że jakość rządzenia jest niewystarczająca do skutecznego rozwiązywania bieżących problemów kraju. Teza ta jest tym bardziej prawdziwa, jeśli odniesiemy ją do wyznaczania i realizacji strategicznych celów rozwoju. Można nawet powiedzieć, że w tym względzie obserwujemy nie postęp, lecz regres – narastającym potrzebom, komplikowaniu się sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej nie towarzyszy po stronie władzy państwowej niezbędna przebudowa instrumentarium rządzenia i nie następuje wymagana profesjonalizacja zachowań politycznych. My i Oni Klasa polityczna, jej organizacja i standardy
Tagi:
Jerzy Głuszyński









