Polska-USA Coraz mniej złudzeń

Polska-USA Coraz mniej złudzeń

65% Polaków uważa, że Amerykanie nie postępują wobec nas uczciwie

Czy ta zmiana szokuje? Jeszcze kilka lat temu Amerykanie byli narodem, który Polacy darzyli największą sympatią, ufaliśmy Ameryce, a prezydenci USA byli najpopularniejszymi zagranicznymi politykami. Mit wspaniałej Ameryki, silnej, bogatej i sprawiedliwej, królował w opinii publicznej. Sami próbowaliśmy go rozwikłać, pytając sześć lat temu w „Przeglądzie”: Dlaczego kochamy Amerykę? Dziś z tego mitu ostały się resztki.
A przecież – wydawało się – był on nie do zburzenia.

W samo południe

Mit Ameryki budował się przez dziesięciolecia. Najpierw jako ziemi obiecanej dla emigracji sprzed I wojny światowej. Ta wojna go wzmocniła, to był prezydent Woodrow Wilson i jego deklaracja, to był Ignacy Paderewski… W II wojnie światowej wybaczyliśmy prezydentowi Roosveltowi Jałtę, za to pamiętaliśmy z wdzięcznością loty Latających Fortec na pomoc walczącej Warszawie, udział wojsk amerykańskich we froncie zachodnim i pomoc z UNRRA.
Polacy swoje wiedzieli, antyamerykańska propaganda z czasów PRL trafiała w próżnię. Richard Nixon, który był w Polsce dwukrotnie, tak opisywał te wizyty w swoich wspomnieniach: „Jechaliśmy z lotniska do hotelu. Przyleciałem do Warszawy zaraz po mojej wizycie w Ameryce Łacińskiej, gdzie leciały w moim kierunku kamienie i jajka. Teraz, jadąc w otwartej limuzynie, widziałem wiwatujące tłumy. W pewnym momencie coś ciężkiego uderzyło w samochód. Myślałem, że to bomba, a okazało się, że to wielki bukiet róż” (1959 r.). W roku 1972 (witało go wówczas milion osób) Nixon zanotował: „Ludzie tłoczyli się wokół nas, płakali, krzyczeli: Niech żyje Ameryka! ’.
W tym samym czasie kontakty Polska-USA odbywały się dwutorowo. Utrzymywała się emigracja zarobkowa i rósł strumień dolarów przekazywanych do Polski. A jednocześnie Polska była jedynym krajem Układu Warszawskiego rozwijającym ze Stanami Zjednoczonymi współpracę naukową, której jednym z ważnych elementów były stypendia Fullbrighta, fundowane młodym polskim naukowcom.
Ekipa Gierka już nie walczyła propagandowo z Ameryką, a on sam spotkania z amerykańskimi prezydentami wykorzystywał, by budować swoją pozycję. I w kraju, i za granicą. Działało to jednak tylko do czasu. Po konferencji KBWE w Helsinkach to rodząca się opozycja skuteczniej odwoływała się do mitu Ameryki jako nie tylko najpotężniejszego państwa świata i głównego przeciwnika ZSRR, lecz także patrona praw człowieka.
Dla wszystkich przeciwników systemu to Stany Zjednoczone były wzorem, dobrym szeryfem, który przepędza zło. Plakat wyborczy „Solidarności” – „W samo południe” – doskonale wbijał się w społeczne przekonania. A wizyty George’a Busha w Polsce i Lecha Wałęsy w USA dodatkowo wzmacniały przeświadczenie, że to Stany Zjednoczone są patronem przemian roku 1989.

Najwierniejsi z wiernych

Nic więc dziwnego, że po zmianie systemu Polska przeżyła eksplozję sympatii do Stanów Zjednoczonych. W roku 1990 aż 91% Polaków deklarowało wobec Ameryki dodatnie uczucia, co było absolutnym rekordem – i krajowym, i międzynarodowym.
W następnych latach ten poziom sympatii nieco zmalał, ale i tak Ameryka w Polsce była numerem 1, a w swej sympatii do USA nasz kraj wyróżniał się nie tylko w Europie, lecz także na tle świata.
Gdy więc 20 marca 2003 r. Stany Zjednoczone zaatakowały Irak, Polska wsparła tę wojnę militarnie i przede wszystkim politycznie. Co doprowadziło do jednego z największych kryzysów w Unii Europejskiej, która podzieliła się na tych, którzy interwencję entuzjastycznie poparli, i tych, którzy byli wobec niej co najmniej sceptyczni. Parę miesięcy później nasze władze z dumą ogłosiły, że polski generał będzie dowodził międzynarodowym kontyngentem, odpowiedzialnym za jedną ze stref okupacyjnych. A George W. Bush wśród swoich najważniejszych sojuszników wymieniał Aleksandra Kwaśniewskiego.
Lata 2002-2003 to apogeum amerykańskich wpływów nad Wisłą. W sondażach najbardziej lubianym politykiem zagranicznym był George W. Bush (73% wskazań). Polacy wskazywali też na pierwszym miejscu Amerykę jako pożądanego partnera w dziedzinie współpracy politycznej i wojskowej. Tak też się działo – czego symbolicznym efektem było podpisanie umowy na kupno myśliwców F-16 C/D. A politycy wszystkich liczących się opcji demonstrowali wolę zacieśniania kontaktów z USA.
Od tamtych dni wahadło zaczęło wychylać się w drugą stronę. Początkowo niezauważalnie. Jeszcze w badaniach CBOS przeprowadzonych pod koniec 2005 r. (publikowanych w roku 2006) Polacy pozostawali społeczeństwem najbardziej w naszej części świata pozytywnie nastawionym do Stanów Zjednoczonych. Liczba pozytywnych opinii o roli USA w świecie wynosiła 62%, a negatywnych – 15%. Ale już 12 miesięcy później mieliśmy rewolucję – liczba pozytywnych opinii o roli Ameryki w świecie spadła do 38%, a negatywnych wzrosła do 24%. To znamienna ewolucja. Aczkolwiek warto dodać, że w tym samym czasie w Niemczech pozytywnie rolę USA w świecie oceniało 16% pytanych, a negatywnie – 74%, we Francji zaś 24% było za, a 69% przeciw (patrz tabelka)..
Polska na tle partnerów z Unii Europejskiej, zwłaszcza zaś tzw. starej Europy jawiła się wciąż jak oaza proamerykańskich sympatii.
Ale trend, który wówczas się rozpoczął, trwa do dziś. W najnowszych badaniach publikowanych przez CBOS, a przeprowadzonych równocześnie w 25 krajach świata, Polacy prezentują się w swych opiniach jako coraz bardziej zachodnioeuropejscy. Owszem, z odpowiedzi można wnioskować, że Stany Zjednoczone mają u nas większy kapitał zaufania i sympatii niż we Francji czy w Niemczech, ale te różnice są już naprawdę niewielkie. A przecież trzy-cztery lata temu Polska była po drugiej stronie skali!

Czy tylko rozczarowani?

Cóż więc takiego się stało, że w roku 2009 Polacy w swych opiniach na temat Stanów Zjednoczonych zbliżyli się do Europy Zachodniej, a w niektórych sprawach są wręcz większymi ich krytykami niż Niemcy czy Francuzi? Tak się dzieje chociażby w sprawie interwencji w Afganistanie. Na pytanie, czy Stany Zjednoczone powinny zakończyć misję w Afganistanie, twierdząco odpowiada 65% Polaków, a tylko 52% Niemców i 38% Francuzów. Za kontynuowaniem wojny opowiada się jedynie 27% Polaków, wobec 42% Niemców i aż 53% Francuzów.
Polacy przeszli więc w ciągu pięciu-sześciu lat znamienną ewolucję – jeśli popieraliśmy amerykańskie interwencje w świecie, zwłaszcza tę w Iraku, to dziś jesteśmy na przeciwległym biegunie – uważamy, że są one niepotrzebne, że bardziej szkodzą, niż pomagają.
Ale najbardziej uderzająca jest odpowiedź na inne pytanie. Otóż respondentów zapytano: Czy uważa pan(i), że w stosunku do naszego kraju Stany Zjednoczone postępują uczciwie, czy też nadużywają swojej siły, aby podporządkować sobie politykę naszego kraju? I oto ledwie 20% Polaków odpowiedziało, że USA postępują uczciwie i aż 65% uznało, że nadużywają swej siły. A zauważmy, że w Niemczech proporcje te kształtowały się jak 48%-42%, w Wielkiej Brytanii jak 27%-68%, a we Francji jak 26%-68%. Niemal identyczny jak w Polsce wynik badań zanotowano w Iraku (!) – 20%-69% i w Indonezji, gdzie niedawno miały miejsce zamachy na luksusowe hotele – 21%-63%.
Polacy przechodzą więc w stosunkach z Ameryką od epoki wielkiej, bezkrytycznej miłości do coraz większego rozczarowania i obojętności. Dlaczego tak się dzieje? I czy to trwała tendencja?

Brutalni i słabi

Na pewno na zmianę postrzegania USA w Polsce złożyło się kilka czynników. Jedne, związane są z polityką samych Stanów Zjednoczonych, drugie z przemianami, które mają miejsce w naszym kraju.
Zacznijmy od czynników zewnętrznych – dotyczących polityki USA, prowadzonej przez republikańską administrację George’a W. Busha. To one w wielkim stopniu zadecydowały, że Stany Zjednoczone, po upadku ZSRR jedyne światowe supermocarstwo, w ciągu kilku lat straciły w świecie poważanie i autorytet. Polityka siły i nieprzemyślanych wojennych interwencji, podejmowanych wbrew europejskim sojusznikom, sprawiła, że między Ameryką a Europą Zachodnią wyrósł mur niechęci. Ten mur rósł, w miarę jak do światowej opinii publicznej przenikały informacje z Iraku, kiedy okazało się, że nieudana interwencja przyniosła mieszkańcom tego kraju nie wolność, ale chaos i terror. Niemal co tydzień pojawiały kompromitujące Amerykę informacje. Okazało się, że Saddam Husajn nie miał broni chemicznej, o czym Amerykanie wiedzieli. A zatem – oszukali opinię publiczną. Armię USA kompromitowały doniesienia o torturach w więzieniu Abu Ghraib i mordach na ludności cywilnej. Potem kompromitowała Amerykę jej nieudolność – bo Irak eksplodował zamachami terrorystycznymi, z którymi siły okupacyjne nie potrafiły sobie poradzić.
To wszystko widział świat – i w gruncie rzeczy brutalność Stanów Zjednoczonych, i nieumiejętność dogadania się, i bezradność. A trudno mieć sympatię do kogoś nadużywającego siły, nieobliczalnego, a na dodatek – nieskutecznego.
Dlatego też w latach 2003-2008 Stany Zjednoczone w całym świecie traciły resztki sympatii. To był światowy trend, który objął też w pewnym stopniu Polskę.
Z tym, że po zwycięstwie Baracka Obamy w wyborach prezydenckich Ameryka zaczęła odzyskiwać sympatię. Tak jest w Europie Zachodniej, którą ujęły słowa amerykańskiego przywódcy o dialogu, o wspólnym pokonywaniu trudności.
Ale w Polsce to nie nastąpiło. Dlaczego?

Iracki wstyd

Jest kilka płaszczyzn erozji amerykańskiego mitu w polskim społeczeństwie. Na pewno rozczarowanie przyniosły zbrojne eskapady u boku armii amerykańskiej. Oficjalna propaganda początkowo tłumaczyła je koniecznością walki o demokrację i prawa człowieka, i wypełnianiem sojuszniczych zobowiązań. Ale relacje z Iraku pokazywały, że jest to raczej zwykła wyprawa okupacyjna. Dowiadywaliśmy się też, że kolejni amerykańscy sojusznicy z Iraku się wycofują. Do tego dorzućmy jeszcze wątek psychologiczny – Polakom szalenie niewygodnie było pogodzić się z myślą, że okupują jakiś inny kraj. To my przez stulecia byliśmy okupowani, obce wojska dławiły naszą wolność. Naturalną sympatią darzymy więc ludność miejscową, a naturalną wrogością – obce wojska.
W sprawie irackiej obecny był również wątek ekonomiczny – tłumaczono, że za sprawą obecności naszych wojsk będziemy mogli liczyć na lukratywne kontrakty w Iraku – zarówno zbrojeniowe, jak i dotyczące przemysłu naftowego. Nic z tych rzeczy – Polska dostała jakieś okruchy, większość zgarnęły firmy amerykańskie i zachodnioeuropejskie. Wszyscy ci, którzy mieli nadzieję, że iracka eskapada skończy się finansowym sukcesem, poczuli się oszukani.
Podobnie poczuli się ci, którzy mieli nadzieję, że kupno samolotów F-16 C/D unowocześni polską gospodarkę, będzie czymś na kształt małego planu Marshalla. Nic z tych rzeczy – opina publiczna przekonała się, że firmy amerykańskie bezwzględnie drenują rynki i nie mają jakichkolwiek sentymentów.
Powoli więc do opinii publicznej dotarł fakt, że Ameryka wykorzystała naszą łatwowierność. Że wepchnęła nas w złe przedsięwzięcie i na dodatek finansowo wystrychnęła na dudka.
Irak nadszarpnął więc mit Ameryki, podobnie zresztą jak Afganistan. Ale potem przyszły kolejne ciosy.

Polak zrobił swoje

Znaczna część Polaków, zwłaszcza tych o prawicowych poglądach, żywi się mitem Ameryki jako szeryfa świata i głównego przeciwnika Rosji. Ameryka przeciwko Rosji – to pobudzało ich emocje. To w wielkiej części tłumaczyło, że Polska była jedynym krajem europejskim (obok, zdaje się, Łotwy), w którym większą sympatią darzono Republikanów i McCaina niż Demokratów i Obamę. To tłumaczyło, że polscy politycy mieli znakomite kontakty z Republikanami, a słabe z Demokratami. To tłumaczyło też, dlaczego z takim entuzjazmem przyjęli projekt stacjonowania w Polsce tarczy antyrakietowej. Która osłabia militarnie Polskę, ale ponieważ zagraża Rosji, na prawicy uznano, że jest OK. To też tłumaczy, dlaczego politycy prawicy, i PiS, i PO, tak chętnie realizowali podpowiedzi amerykańskich konserwatystów, by odgrywać rolę siły, która sprawia Rosji kłopoty. Chociażby gorąco popierając antymoskiewskie ugrupowania i rządy na obszarze byłego ZSRR. W czasach, gdy Stany Zjednoczone chciały same dyrygować światem, takie zachowania były dla nich użyteczne. Ale teraz, gdy Barack Obama rzucił hasło zmiany, i buduje nowy ład międzynarodowy, którego jednym z elementów mają być poprawne, bezkonfliktowe stosunki USA-Rosja, polski antyrutenizm przestał być potrzebny.
Jeżeli więc Europa Zachodnia przyjęła wybór Baracka Obamy z radością i nadzieją, to polska prawica z rozczarowaniem. Ona poczuła się przez USA opuszczeni. Okazało się, że administracja George’a W. Busha wykorzystała Polskę w grze przeciwko Europie Zachodniej i Rosji, tylko że teraz jej następcy nie zamierzają płacić jakichkolwiek w tej sprawie rachunków. Obama Polskę omija. I nie dlatego, że dla wielu prawicowców reprezentuje on inną cywilizację.
W ten sposób Ameryka rozczarowała kolejną grupę swych gorących zwolenników.
Rozczarowanie przyniosła też sprawa wiz. Przez lata całe najpoważniejsi polscy politycy dobijali się w Waszyngtonie o to, by Ameryka zniosła wizy dla Polaków udających się do USA. Bezskutecznie. Na dodatek Amerykanie mało mądrze się tłumaczyli, mówiąc, że na zmianę nie pozwala im ich prawo. Tak, jakby tego prawa nie można było zmienić… Ten upór – jak świadczy przykład Wielkiej Brytanii, która przyjęła polskich emigrantów i się nie zawaliła, niepotrzebny – zdemolował obraz Ameryki w oczach milionów Polaków. Oni naocznie przekonali się, że przyjaźń polsko-amerykańska ma charakter jednostronny.
Ale na obraz Stanów Zjednoczonych wpłynęły jeszcze inne wydarzenia. Otóż w ostatnich latach Polacy ze zdumieniem spostrzegli, że opowieści o bajecznie bogatej Ameryce coraz częściej mijają się z prawdą. Słaby dolar, mocny złoty, a tak było jeszcze kilkanaście miesięcy temu, zmieniły polski punkt widzenia. Wyzwoliliśmy się z kompleksów. „Kto jeździ do Ameryki do pracy? Ja mogę tam polecieć, ale na zakupy!”, tak mówiono jeszcze nie tak dawno nie tylko na spotkaniach w biznes-klubach czy drogich restauracjach. Polacy poczuli swoją wartość.

Niebieskie tablice

A jednocześnie poczuli, i to chyba jest najważniejsze, że nasze interesy, nasza pomyślność, związane są nie z daleką Ameryką, ale z Europą.
Wystarczy przejechać się po Polsce lub iść na spacer, by natknąć się na niebieskie tablice informujące, że droga została zbudowana przy współudziale środków unijnych, że tak powstała oczyszczalnia, że dzięki unijnym pieniądzom wyremontowano zabytkowe kamienice.
Wystarczy przejść się po sąsiadach, by usłyszeć, że ktoś pracuje w Anglii, ktoś we Francji, że ktoś się wybiera do Niemiec. Wsiada w samochód i jedzie. Nawet w naszych programach informacyjnych coraz więcej miejsca poświęca się Europie, swoje zrobiły wybory do europarlamentu, no i wybór Jerzego Buzka na jego przewodniczącego.
Jeżeli przez lata całe polską wyobraźnię organizował mit wspaniałej Ameryki, walczącej z imperium zła, to teraz staje się on coraz bledszy, coraz bardziej anachroniczny. Polacy powoli zaczynają uświadamiać sobie, że żyją w europejskiej przestrzeni. Że tu jest nasza pomyślność.
Więc pewnie jakiś sentyment do Ameryki będą Polacy czuli, zwłaszcza ci z rejonów, skąd wywodzi się emigracja, ale chyba już nic więcej… Poza tym, nauczyliśmy się, że biznes to biznes, i to już wiemy, choć wciąż nas ta nauka boli. Wiemy też, że dla Polski Bruksela jest ważniejsza niż Waszyngton. I liczymy w euro, a nie w dolarach.
Co symptomatyczne – tych oczywistości zdają się nie widzieć nasi politycy, i premier wciąż przepycha się z prezydentem, kto bardziej kocha Amerykę. Pamiętacie państwo tę uroczystość sprzed kilkunastu miesięcy w Kancelarii Premiera z panią Condoleezzą Rice. Gdy witali tarczę. Ale pewnie po kolejnej porcji sondaży i oni się zmienią.

Wydanie: 2009, 32/2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy