Podstawową zasadą w Niemczech i Austrii jest to, że w przypadku rozpadu małżeństwa dwunarodowościowego to obcokrajowiec traci dziecko Ten dzień, 9 lipca 2003 r., Wojciech Pomorski – germanista, prezes Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, zapamięta do końca życia. Pracował wtedy w firmie budowlanej jako vertriebsleiter (kierownik sprzedaży). Wracając o godz. 15 do mieszkania w Hamburgu, kupił po drodze dla córeczek cztery porcelanowe figurki zwierząt. W domu jednak nikogo nie zastał. Przed wejściem stał samochód żony i chociaż nie było w nim fotelików dla dzieci, początkowo nie wzbudziło to podejrzeń Pomorskiego. Poważnie zaczął się niepokoić dopiero pod wieczór, gdy zegar pokazał wpół do ósmej. O tej godzinie córeczki chodziły spać. Gdy minęła dziewiąta, dziesiąta, a telefon żony wciąż milczał i nikt nie odpowiadał na SMS-y, nagle przypomniał sobie zdanie rzucone przez nią w kwietniu po uroczystości rodzinnej u niemieckich teściów. – Zabiorę dzieci ze sobą – oświadczyła mu nagle bez związku. Przerażony zaczął przeszukiwać szafy – znalazł w nich tylko puste kartony. Następnego dnia rano zawiadomił policję o uprowadzeniu. Ta zapewniła go, że dziewczynki są bezpieczne, ale nie może ujawnić miejsca ich pobytu. Zdesperowany kupił bukiet kwiatów i udał się do domu teściowej. Drzwi otworzył mu ojczym żony z bejsbolem w ręce. Kazał mu się wynosić i zagroził wezwaniem policji. – Ich tu nie ma! Nie ma! – krzyczał. Po tej wizycie Pomorski załamał się. Żył jak we mgle, prawie wariował. Dzień po dniu dzwonił i dzwonił, i wciąż nic. Raz przyszło mu do głowy, aby się uwolnić od tej udręki, stanąć na krawędzi balkonu i polecieć. Spróbował, ale nie poleciał, trafił na psychoterapię, trochę się po niej pozbierał. Dzieci udało mu się zobaczyć dopiero po dwóch latach. – Dzięki policji córeczki odnalazłem w Wiedniu – opowiada. – Już prawie nie mówiły po polsku. Drugie spotkanie miało miejsce po roku, a ostatnie, po czterech latach kompletnej rozłąki i izolacji, 12 lutego 2010 r. Przez osiem lat widziałem je w sumie 16 godzin, wyłącznie pod nadzorem. Podczas pierwszego spotkania młodsza córeczka Iwonka płakała, gdy ją odciągano ode mnie. Miała zaledwie trzy i pół roku, kiedy ją straciłem, była moją iskiereczką, moim światłem. Starsza Justynka, bardziej przebojowa, chodziła już w zerówce na lekcje języka polskiego, chciała uczęszczać do polskiej szkoły przy Konsulacie Generalnym RP w Hamburgu, do której razem z byłą żoną ją zapisaliśmy. Pięknie mówiła w naszym języku, śpiewała piosenki, w lot uczyła się wierszyków. Niestety podczas tych trzech spotkań nie wolno nam było rozmawiać po polsku. Wysyłałem dzieciom listy i paczki, ale one ich nie dostały. Od kilku lat nie mam ich aktualnego adresu. Sąd w Wiedniu już rok ignoruje wszelkie moje prośby o spotkania. W styczniu 2011 r. austriacki sąd pozbawił Wojciecha Pomorskiego praw rodzicielskich. Mężczyzna o tym fakcie dowiedział się od znajomych. – Zadzwonili do mnie z Austrii i poinformowali, że 20 stycznia w „Die Presse” ukazał się artykuł opisujący moją sprawę. Napisano w nim wprost, że już nie mam praw rodzicielskich. O wyroku nie poinformował mnie nawet mój austriacki adwokat z urzędu – wyjaśnia. Artykuł o znamiennym tytule „Nie ma przymusu nauki obcej kultury” stawia tezę, że „między dziećmi i ojcem nie było żadnych kontaktów, a stosunki między rodzicami uległy całkowitemu zamrożeniu, mimo to ojciec chciałby, aby dzieci w żadnym wypadku nie zapomniały o swoich polskich korzeniach…”. Big Boss Wojciech Pomorski zawsze miał ułańską fantazję. Cechowały go ciekawość świata, upór i wysokie poczucie godności. Za noszenie orzełka w koronie, otwarte rozmowy o Katyniu, drukowanie podziemnej bibuły, wspieranie ojca w związkowej działalności i ogólną niepokorność wyrzucano go z kolejnych szkół średnich. W małym Bytowie nie miał życia. Jako 19-letni chłopak wybrał emigrację do Berlina Zachodniego. Dostał azyl polityczny, a po dwóch latach niemieckie obywatelstwo ze względu na pochodzenie matki, która przed wojną urodziła się w niemieckim wówczas Bytowie. – Dowiedziałem się o tym z listu. Specjalnie o obywatelstwo nie zabiegałem, przyznano mi je w jakimś urzędzie w Berlinie, o czym nie miałem pojęcia, gdyż w tym mieście mieszkałem zaledwie dwa miesiące. Mam dwa obywatelstwa, ale gdyby postawiono mnie przed alternatywą, nigdy bym się nie zrzekł polskiego – podkreśla. W
Tagi:
Helena Leman









